Pożegnanie barda

Diarmuid Johnson opuszcza Polskę
Katarzyna Gmerek, 20 grudnia 2010
Diarmuid Johnson - pożegnanie
Fot. Katarzyna Gmerek
Diarmuid Johnson żegnał Poznań w towarzystwie życzliwych gospodyń Domu Bretanii, gdzie czuł się jak u siebie, muzyków z  którymi grywał, młodzieży, którą uczył języków czy gry na fletach oraz grona wielbicieli jego poezji.

Był suto zastawiony stół z ciastami i owocami, było wino, rozbrzmiewała muzyka bretońska, irlandzka, walijska... i polska. Czytano wiersz po irlandzku i jego przekład na język polski. Przed moimi oczami przewinęło się kilka postaci, których już dawno nie widziałam, na przykład wspaniały Michał Żak. Tylko jedna osoba mogła być przyczyną tak udanego, twórczego zamieszania – Diarmuid Johnson.

Po trzyletnim kontrakcie w Zakładzie Języków i Literatur Celtyckich - Instytutu Filologii Angielskiej UAM, Diarmuid wyjeżdzał z Polski. Dom Bretanii i jego gospodynie sprawiły mu prawdziwe pożegnanie barda, w duchu celtyckim. Prawie jak "American Wake", tradycyjne, irlandzkie przyjęcie na cześć przyszłych emigrantów. Porównanie trochę nietrafione, gdyż tamte uczty bywały zwykle znacznie bardziej melancholijne, a naszej towarzyszyło więcej optymizmu i nadziei na przyszłość.
Dla tych, którzy go nie znali, Diarmuid Johnson jest językoznawcą i lubianym nauczycielem języków celtyckich, poetą (piszącym w kilku językach, w tym, z pewną niechęcią, po angielsku), tłumaczem poezji irlandzkiej, walijskiej i bretońskiej, a także muzykiem, grającym na fletach. Ma jeszcze więcej talentów, ale nie czas i miejsce by je tu wymieniać (raz słyszałam jak śpiewał sean-nós, irlandzką pieśń w "starym stylu" i bardzo mi się to podobało...). Po przybyciu do Poznania związał się z Domem Bretanii, w którym regularnie ćwiczył i (oczywiście, nie tylko tam) koncertował. Dlatego to Dom Bretanii, muzyczna mekka poznańskich celtofilów, zorganizował mu pożegnanie.

Jakby nawiązując do tradycyjnego, celtyckiego, wysokiego statusu twórcy w społeczności, grafik Domu Bretanii wyprodukował na tę okazję fantazyjne "drzewo druidów", na którego tle występowali muzycy. Podczas występów, Diarmuida wspierał oczywiście zespół JRM, z którym ostatnio grywał, wydał w 2009 płytę "Cosa gan Bróga" i wyreżyserował spektakl "Eachtra...".

Tego wieczoru na scenie pojawiło się też gościnnie kilku innych wykonawców. Na mnie największe wrażenie zrobił śpiew Moniki Kuś, od lat wykonującej muzykę bretońską. Filigranowa śpiewaczka, o mocnym, niskim głosie, znana mi była wcześniej jako wykonawczyni śpiewu kan-ha-diskan (naprzemiennego). Występowała wraz z Grażyną Olszaniec. Pieśni w jej interpretacji mają niezwykłą siłę wyrazu (jako, że nie znam bretońskiego, najmocniej do mnie przemówiła smutna ballada zaśpiewana po polsku, naśladująca bretońskie gwerziou).
Z Diarmuidem z kolei, w duecie fletowym, tego dnia grała Ewelina Grygier. Był to bardzo udany tandem, a w ich repertuarze znalazła się także, rzadko u nas grywana, muzyka walijska. Wystąpili też: klawiszowiec i kompozytor Romuald Andrzejewski, zespół Gwerenn, oraz wspomniany wcześniej Michał Żak. Michał uznał, że od tak dawna nie grywa już muzyki celtyckiej, że nie powinien próbować jej na scenie. Słuchając jak gra własne fantazje na temat mazurków (ludowych oraz Chopina) miałam wrażenie, że obcuję z perfekcją (i zapewne z perfekcjonistą, skoro mimo takiego opanowania instrumentu bał się wracać do muzyki Celtów przy świadkach...).
Koncert urozmaicił żartobliwy konkurs wiedzy o Diarmuidzie (laureaci wygrywali tomiki poezji), a także recytacja jego wiersza "Chciałbym być wiatrakiem“, po irlandzku i po polsku, przez dwie, niedawne studentki autora. 
Potem było wino, poczęstunek oraz tańce przy akompaniamencie muzyki JRM. Tańczyła głównie młodzież, na co dzień ćwicząca taniec bretoński. Starsi dołączali najwyżej na chwilę, póki nie zabrakło tchu. Bohater wieczoru zadbał o swoich gości, najpierw roznosząc trunki, a potem grając z zespołem aż do utraty tchu.

Było to prawdziwe pożegnanie barda, w duchu celtyckim.

I ja tam byłam, pstrykałam zdjęcia, słuchałam, jadłam i piłam... By pójść w tany trochę brakowało mi niestety wprawy i kondycji...


Pożegnanie Diarmuida Johnsona, 16.12.2010, Dom Bretanii, Poznań

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu