Bucovina i Dirty Shirt promowały płyty
Dwie trasy, dwa światy, dwa wypadyCzas na kolejną retrospekcję.
Warszawa, poniedziałek, 18 lutego
Do Warszawy dotarła trasa promująca nowy, znakomity krążek Bucoviny „Septentrion”. To był pierwszy gig legendarnej rumuńskiej formacji w stolicy i trzeci u nas w ogóle. Grafik koncertu był napięty i nie obyło się bez małego poślizgu - niemniej otwierająca koncert Łysa Góra dała z siebie wszystko. Doris z ekipą zaczęła od króciutkiej awarii zestawu perkusyjnego ale naprawa trwała błyskawicznie. O tej porze w Voodoo było jeszcze pustawo i a szkoda, że nasi heavyfolkowcy musieli zagrać głównie dla gromadki kumpli i muzyków z pozostałych kapel - a set zagrali znakomity! Są jedną z nielicznych polskich kapel niezarzynających „Lipki Zielonej”, zaprezentowali też nienagrane jeszcze „Oj dolo", kultową „Zoriuszkę” i bałkański szlagier „Ripni Kalinke”. Nowa, świeża wersja białoruskiej „Kupalinki” postawiła kropkę nad i temu setowi. Kolejny zespół, belgijskie Saille, przeczekałem w barze - surowy „bleczur" wydał mi się zbyt jednostajny w porównaniu z tym, co już było i tym, co miało nastąpić, heh...
Po siarczystej smole z Belgii na scenie zapanowały przyjemnie nostalgiczne, folk-doom metalowe dźwięki rodem z Moraw. Silent Stream of Godless Elegy zagrali na 100 procent mocy, a jeden z najwyższych wzrostem folk-metalowych wokalistów, Pavel Hrnčíř, sympatycznie zagadywał łamaną polszczyzną do coraz liczniej gromadzącej się pod sceną publiczności. Krótki ale treściwy set wypełniła nuta nie tylko ze „Smutnic”, ale też kilka klasyków z poprzednich krążków.
Growl Pawła jak i poprzednio, gdy grali tu z Dirty Shirt (o których w dalszej części relacji) świetnie uzupełniał się z głębokim i przejmującym śpiewem Hanki. Czas gonił i nie było bisu, ale i tak te około 40 minut niepodrabialnego brzmienia SSOGE na długo zostanie w pamięci. A zwłaszcza przejmujący „Synečku”...
Bucovina, grająca jako headliner, rozwinęła skrzydła od pierwszych dźwięków. Po krótkim intrze poleciało „Stele călăuză” z najnowszego albumu, następnie „Cărări în suflet” (z poprzedniego krążka „Nestrămutat”) i ponownie z najnowszej płyty - tytułowy „Septentrion” i „Ultima iarnă”. Pod sceną wrzało, a ekipa z Iasi jechała dalej, zapodając najbardziej znane kawałki z wcześniejszych płyt: „Duh” i, zagrane z okazji właśnie trwającej pełni, „Luna preste vârfuri”.
Następnie Bucovina powróciła do klimatów z najnowszego krążka „Aşteaptă-mă dincolo” i koncert powoli zaczął zmierzać ku końcowi. Panowie zagrali klasyki: „Straja”, „Sub Piatră Doamnei”, „Sunt munți și păduri”, zaśpiewany z częścią publiczności znającą rumuński „Spune tu, vânt” i, stawiając kropkę nad i tego gigu, „Mestecăniș”. Była moc!
Cluj Napoca, sobota, 23 lutego
Już na pół godziny przed oficjalnym otwarciem bram klubu Form Space w Klużu (położonego pod trybunami stadionu Cluj Arena) zbierały się grupki fanów. Izraelski Subterranean Masquerade zaczął punktualnie o 20:40 przy sali wypełnionej w 2/3. Nie znałem wcześniej tej formacji – to co zagrali było znakiem naszych eklektycznych czasów – co w przypadku tego zespołu wyszło na plus. Klimaty zmieniały się od tych znanych u nas z Orphaned Land, przez Faith No More, Dream Theater, Amorphis i Iron Maiden (najczęściej w obrębie jednego kawałka!) po cytaty z ludowej nuty bliskowschodniej. Charyzmatyczny wokalista płynnie przechodził z growlu do „wysokiego C” i rytmicznie rapujących melorecytacji – w czasie seta zrobił ładnych parę kilometrów, biegając po scenie i poza nią. Miłym zaskoczeniem była dla mnie bardzo dobra jakość dźwięku na żywo – i choć rumuńscy koledzy mówili, że w tym klubie bywało z tym lepiej – to i tak brzmienie było o kilka lig wyżej, niż na koncertach tego typu w Polsce. A klub Form Space jest podobny do naszej Progresji.
Po około półgodzinnej przerwie na scenie zagościły połączone siły Dirty Shirt i Transilvanian FolkCore Orchestra. Chwilę wcześniej klub zapełnił się szczelnie fanami spragnionymi wybuchowego mixu metalu, hardcore'a i muzica populara. Pierwsze dźwięki tego gigu poleciały z tła – były to syreny zwiastujące alarm – ale zamiast spokojnego „Wnimanije, wnimanije” zabrzmiały dźwięki metalizującej populary, zmieszanej z nowojorskim HC. Sala zaczęła rytmicznie falować.
„Witt, zwróć uwagę na teksty” – zdążyła jeszcze krzyknąć mi do ucha bliska kumpela, spotkana na koncercie. I faktycznie, w folkowych szlagierach takich jak „Ionel Ionelule”, czy kultowa „Ciurleandră” zespół nieznacznie zmienił teksty, dopasowując je do obecnej społeczno-politycznej sytuacji w Rumunii. Dirty Shirt w tej części warstwy lirycznej nie oszczędzali nikogo!
Połączenia brzmienia orkiestry, folku i hip-hopująco riffującego metalcore zmieniało się raz płynnie, raz skokowo. I tak samo materiał z promowanego krążka „Letchology” mieszał się ze starszymi utworami. Wokalista Robert Rusz nawiązywał stylem i wyglądem do Billy'ego Milano z M.O.D. i świetnie uzupełniał swoje crossover'owe pokrzykiwania z neoludowymi zaśpiewami filigranowego Dana „Rini'ego” Craciun'a, który cały czas, między utworami, prowadził dialog z rozgrzaną publiką.
„Put it on!”, „Palincă”, „Latcho Drom”, „Nem loptam” i pozostała część materiału z nowej płyty „Letchology” zapodana na żywo była fuzją wszystkich możliwych gatunków muzycznych, które się da połączyć w ramach bardzo szeroko rozumianego folkmetalu. Było tu sporo nowojorskiego HC, metalcore, ska, populary, lautareski a nawet brzmień rodem z archaicznej muzyki Aborygenów. Wszystko w maramureșkim sosie, skąd ekipa się wywodzi. Połączenie tegoż z wyluzowaną folkcore'owo orkiestrą dodało smaczku tej przepysznej muzycznej mamałydze a folkowo-melodyjne „Hora Lentă" i „Nice Song” bujały równie dobrze, jak kawałki stricte metalcore'owe.
To był zupełnie inny gig niż ich kameralny koncert w Voodoo. Tu była pełna moc ze względu na pełny skład, bardzo dobrą akustykę i towarzyszenie orkiestry! Co ciekawe, na koncercie była obecna całkiem liczna ekipa fanów z Polski.
Podobne artykuły
- Jesienne grania i śpiewania
- Bhangra, Kompania, Fanfary, Tołhaje i inni
- Zmarła Camelia Argint
- Brenna i Czeremcha
- Maniucha i Ksawery, Bucovina, DagaDana i inni
- Moje płyty i single w 2018
- Diaboł Boruta, Łysa Góra i Velesar
- Katk Kutsariks i Hel
- W pełni folkowa Majówka!
- Krzikopa i LSA: opowieści nie tylko spod strzech