Jesienne grania i śpiewania

Retrospekcja tym razem stołeczna
Witt Wilczyński, 4 grudnia 2018
Fot. Vilcin
Kolejne miesiące za nami - czas na retrospekcję. Koniec września, październik i listopad obfitowały w wydarzenia folkowe różnych brzmień. Było szkocko, węgiersko, rumuńsko, łemkowsko, rosyjsko, cygańsko, klezmersko... Zatem po kolei!

Szkocka premiera

We wrześniu ukazała się płyta "In Scottish Condition" formacji ÓIR. Grupa zagrała specjalny koncert w Grodzisku Mazowieckim. Tak się złożyło, że ten gig wpasował się w wolny dzień Skrzyżowania Kultur - w poniedziałek 17 września. Płytę (znakomitą!) już opisaliśmy - koncert też był rozkoszą dla uszu. Spokojne dźwięki szkockich kompozytorów przełożone stonowanymi air'ami i strathspeye'ami,  jak to stwierdził lider ÓIR Paweł Dziemski, były muzyką do słuchania i do tańczenia.

W tle sceny pojawiały się zdjęcia i grafiki ukazujące nie tylko samych kompozytorów ale również scenki rodzajowe z życia XVIII - XX wiecznej Szkocji. To w połączeniu z fachową gadką lidera zespołu, "zrobiło dzień" - publiczność wyniosła z koncertu nie tylko muzykę ale i trochę wiedzy. I tak samo było ponad miesiąc później w OKO na Grójeckiej (18.11), tam również koncert odbył się z gościnnym udziałem Ifi Ude, która wokalnie zdetronizowała Sinéad...

Wybębniona czekolada

Kolejne późnowrześniowe wydarzenie związane było z... czekoladą. Podczas branżowej imprezy (28.09), w ramach eventu promującego nowy gatunek czekolady wchodzącej na rynek, wystąpiła międzynarodowa ekipa bębniarzy. Zespół sprawnie połączył "lasery, szmery, bajery" z etnicznym roots'em i mimo, że sety były krótkie, to chłopaki  rozgrzali publiczność niezwykle dynamicznymi klimatami afrykańsko-brazylijskimi. Całość odbyła się w quasi-urbexowej scenerii dawnej stołecznej fabryki kosmetyków. Jako, że naszym zdaniem bardzo dobrym pomysłem scenicznym było połączenie kolorowych wizualizacji laserowo-LED'owych z żywą muzyką bębniarską dlatego pozwalamy sobie na wzmiankę o tym wydarzeniu. 

Tradycyjnie i z falsetem

Ciekawym dniem okazał się, dość zimny, 12 października. Tego piątkowego wieczoru w stolicy odbyło się co najmniej kilka gigów ważniejszych folkowych marek. Wybór, dla osób lubiących różne nurty folku i etno, nie był łatwy. Nas skusił koncert WoWaKin Trio w Centrum Łowicka. I nie żałujemy tego wyboru! Na początek zapodajemy, od naszej redakcji, ukłon aż do samej ziemi dla Pauliny Kinaszewskiej, która z chorym gardłem zdecydowała się na występ, przekazując chłopakom partie wokalne, a wkładając serducho w skrzypcowe riffy. Chłopaki stanęli na wysokości zadania i falsety a la stare Bee Gees zdecydowanie wzbogaciły transowe rytmy mazowiecko-kieleckie! Pod sceną dość szybko pojawili się tancerze i spontaniczne wirowanie szybko przeszło w zorganizowane tańce korowodowe. Świeżość i własna wizja muzyki tradycyjnej sprawdziła się znakomicie w przytulnej, kameralnej sali przy ul. Łowickiej. Nie był to największy koncert tego dnia w sensie frekwencji i miejsca (tu zdecydowanie prym wiedli Percivale w Palladium, gdzie odbyły się aż dwa gigi) - ale WoWakin doskonale ładował baterie na kolejny, nadchodzący zapiątek!

Bez Kaszëbë...

A my w niedzielę, 14 października trafiliśmy na koncert... Natalii Szroeder. Tak, byliśmy i na jej koncercie w Centrum Handlowym Arkadia i to zaraz po meczu ligi okręgowej Żbika Nasielsk z Mazowszem Jednorożec. Natalia jest sympatyczną Kaszubką i gdzieś tam głęboko w naszych folkowych serduchach liczyliśmy, że może coś z kaszubskiej nuty będzie zaśpiewane. Natalia zagrała - przyznajemy bez bicia - całkiem niezły pop-rock i wokalnie dobrze sprawdziła się w trudnych warunkach akustycznych Arkadii. Niemniej nam zabrakło kawałka "Potrzebny je drech", choćby na bis. Zatem zapodamy go teraz:

Stonerowe Mikołaje

Orkiestra św. Mikołaja jest jak wino lub Iron Maiden. I jednocześnie jest jak feniks odradzający się z popiołów. Obecnie zespół rozszerzył analitycznie (poprzez zakręcone jak fraktale formy) i muzycznie swoje brzmienia na rock i hip-hop. 13 października na Ochocie, w sali widowiskowej przy ul. Radomskiej, nie zabrakło etno-hiphopu (nazwanego przez Bogdana Brachę hop-siupem), płynącego etnojazzu, bluesa, transowo-psychodelicznego rocka lat 70., przełamanego etno-stonerem, folk-doom metalu (w stylu Silent Stream of Godless Elegy) i muzyki dawnej. Mikołaje już od jakiegoś czasu dryfują w stronę folkrocka i koncert w ramach "Energii Źródeł" był bardzo rockowy nie tylko dzięki sekcji rytmicznej. Była też szczypta nuty średniowiecznej,  już na wstępie konferansjer Adam Dobrzyński zdradził niespodziankę, że w trakcie gigu Mikołaje wcielą się w Odpust Zupełny - i tak się stało pod koniec koncertu. Nowy styl Mikołajów dobrze korelował z paroma starymi, klasycznymi kawałkami, jak np. "Bude jarmak" czy "Koło Jana", których oczywiście nie zabrakło! Tradycją koncertów na Radomskiej jest otwarta, moderowana dyskusja z muzykami na koniec. I Tym razem pytań od publiczności było sporo, a prym wiodła stara i lekko rozklekotana nyckelharpa, na której bardzo zgrabnie grała Ania Kołodziej. Nowe, folkrockowe brzmienie Mikołajów jest wśród fanów w środowisku folkowym odbierane bardzo różnie - ale nam przypadło do gustu.

Minimalistyczne rebetiko

Jorgos Skolias połączył siły w muzycznym projekcie z Jarosławem Besterem. Panowie wzięli na warsztat greckie rebetiko, które na swój sposób jest odpowiednikiem rumuńskiego manele, choć oczywiście w wydaniu greckich miasteczek i przedmieść. Tematyka pieśni oscyluje dookoła swoistego "półświatka", więc nie zabrakło piosenek o ładnych nogach i bujnych, kruczoczarnych włosach, ale także o raczeniu się używkami. Wszystko to w etn0-jazzowym sosie z domieszką mistrzowskiej klezmerki. To był "tylko głos" i "tylko akordeon" - i to w zupełności wystarczyło, by scena OFF PROMu Kultury na Saskiej Kępie 18 października była świadkiem światowej prapremiery materiału "Rebetiko".

Kathak i nie tylko

Indialucia to klasa sama w sobie! A tym razem na "Folkowo Bemowo" (20.10) przywieźli ze sobą, filigranową i pełną energii, tancerkę i instruktorkę tańca kathak Neha'ę Seshadrinath. Wcześniej, zgodnie z tradycją cyklu, odbyły się warsztaty tańca kathak.  W czasie koncertu część odważnych warsztatowiczów, zachęconych przez mistrzynię, dało krótki show taneczny, zbierając zasłużone oklaski. Ponad godzinny koncert obfitował w polsko-indyjskie dialogi gitarowo-sitarowe, od lat wybuchową fuzję flamenco z indyjskimi ragami, hipnotycznie magnetyczny taniec kathak i humorystyczne pogadywanie Miguela z publicznością. Ta muzyka to perła rodzimej sceny etno i na Bemowie był nadkomplet publiczności - co na folkowych gigach w stolicy nie zdarza się codziennie.

Węgierski jubileusz

Koncert węgierskiego Trio Bolya - Bangó - Geröly w studio PR S2 im. A. Osieckiej (24.10) odbył się w ramach obchodów Święta Narodowego Węgier i Powstania Węgierskiego 1956 r. Dzięki uprzejmości Węgierskiego Instytutu Kultury i otrzymanego od MKI zaproszenia mieliśmy okazję usłyszeć wirtuozów węgierskiego etno i jazzu na żywo na jedynym koncercie w Polsce! Występ rozpoczął się transowym i minimalistycznym intro zagranym na dzwonkach. Po tym wstępie eksperyment muzyczny ustąpił brzmieniom csángó, które panowie zgrabnie połączyli z elementami etnojazzu. Ponadgodzinny koncert obfitował w brzmienia rodem z Transylwanii opartych o kobzę i cytry (Mátyás Bolya), fujarki, dudy i saksofon (Balázs Szokolay Dongó "Bzyk") i gardon/perkusjonalia (Tamás Geröly). Wszyscy trzej muzycy to na Węgrzech legendy grania ludowego i jazzowego - w Warszawie sięgnęli też po brzmienia cygańskie, bałkańskie i słowackie - a to wszystko oparte na pasterskim brzmieniu Karpat. Po koncercie był czas na lampkę wina i rozmowę z muzykami. 

Wrocławski przekładaniec

Breslauer Cocktail i Hoverla reprezentowały folkowe brzmienia podczas 24 festiwalu muzyki mniejszości etnicznych "Wspólnota w Kulturze" w Ursusie (26.10). Sam festiwal trwał kilka dni a piątkowy koncert zbiegł się z załamaniem pogody i problemami z transportem kolejowym na trasie Wschód-Zachód ale nie było to przeszkodą nie do przebycia. Breslauer Cocktail był niczym... fiński film "Iron Sky" (z czym zgodził się po koncercie Yano Wawrzała, lider zespołu) w sensie nieoczywistych nawiązań muzycznych. To była nuta nie tylko przedwojennego Wrocławia ale przede wszystkim przedwojennej Polski, zagrana w sposób alternatywny, tzn. po dzisiejszemu. To było solidne, progrockowe brzmienie połączone z jazzem, szczyptą zimnej fali, elektroniką i sporą dawką zadziornego chanson okraszonego niepodrabialnym, "zaciągajuszczym" wokalem Natalii Nikolskiej. Słowem: od krajowego "Nikodema" aż po pieśni w języku jidisz spod Odessy a wszystko zagrane z XXI-wiecznym sznytem. Album "Absynteria", z którego pochodziło większość zagranego tego dnia materiału, na żywo sprawdził się znakomicie, trafiając do wymagającej publiczności Ośrodka Kultury Arsus, w dużej mierze wiekowej i pamiętającej czasy przedwojenne!

Hoverla przeniosła natomiast nastroje i klimaty  w ukraiński "step szeroki", Łemkowynę i klimaty wschodniego pogranicza zagrane w sposób taneczny i... rockowo-bezpretensjonalny. Charyzmatyczna, pełna folkowej energii i wyrazista scenicznie Ola Dyrna, wokalistka zespołu, już od pierwszego kawałka rozgrzała atmosferę sali widowiskowej Arsusa. A gdy doszło do bisów, mało kto siedział na swoim miejscu. Podobnie jak Breslauer Cocktail, Hoverla równie świetnie sprawdziła się na żywo. 

Folkmetal i Bałkany trzymają się mocno

Całkiem sporo działo się w działce folkmetalowej. Stolicę nawiedził m.in. czesko-rosyjski Welicoruss, wspierany Sacrimonią, Runiką i Valkenragiem (9.11). Na ten gig czekałem długo ale gdy już nastał, poczułem się... lekko rozczarowany. Materiał z nowego albumu nie do końca przekonał wszystkich, na szczęście starsze kawałki to był stary, dobry Welicoruss... A resztę nadrobili scenicznym show. Ukaże się płyta - to posłuchamy, pożyjemy, zobaczymy. Runika (i pozostali tego dnia) zagrali na 100% mocy, także kto był to myślę, że był kontent z gigu. Swoją drogą tym razem w Voodoo było dość kameralnie, jeśli chodzi o frekwencję ale miało to i swoje zalety.

Na Bemowie zagrała Dikanda (17.11,  "Folkowo Bemowo") i świeżo po podbiciu Dhakki ponownie zawojowała Warszawę! Jesteśmy pełni podziwu dla werwy, jaką zaprezentowali tuż po długim powrocie z Bangladeszu. Koncert nie pozostawił wątpliwości co do kondycji Dikandy - ta jest w znakomitej formie a salę BCK-u rozgrzały rytmy nie tylko z krążka "Devla Devla". Do tego Dikanda, podobnie jak Mikołaje, udanie eksperymentuje z rockowymi naleciałościami, choć w odróżnieniu od ekipy lubelskiej bliższe to jest... przestrzennym Pink Floyd'om niż storerującemu blues-rockowi.

Dwukrotnie w stolicy zagrał wirtuoz gadułki, uznany na Bałkanach aranżer i kompozytor, ważna osobowość bułgarskiej orkiestry radiowej - Peyo Peev (22 i 24.11). Na początek w Bułgarskim Instucie Kultury Peyo i Jacek Grekow z Sarakiny zaprezentowali wspólny projekt łączący współczesny etno-jazz i pianistyczno-akordeonowy minimal z tradycyjnymi tańcami trackimi i archaiczną nutą pasterską. Kameralne warunki sali BIK'u sprawdziły się i połączenie fortepianu grającego pauzami (Peev) z długimi solówkami na kavalu (Grekow) stworzyło nową jakość. Jak się dowiedzieliśmy po koncercie w rozmowie z muzykami, był to eksperyment, którego dalsze losy nie są jeszcze znane - ale faktem jest, że tak dalekie od siebie brzmienia, w rękach mistrzów zagadały ze sobą bardzo dobrze!  A sobotni koncert Sarakiny z gościnnym udziałem mistrza gadułki był ostatnią tegoroczną odsłoną "Energii Źródeł" i przede wszystkim oparty na materiale wydanej w 2017 płyty "Balkantron". Tańców nie zabrakło - bo zabraknąć nie mogło a pokoncertową rozmowę z zespołem poprowadził niezmordowany Adam Dobrzyński.

Od morza do Tatr 

W stołecznym Potoku, znanym bardziej z brzmień rockowych, tym razem rozbrzmiewały dźwięki etno-folkowe (25.11). Tuż przed terminem koncertu okazało się, że  przed Dziewanną wystąpi zespół Summana. Grupa określa swoją muzykę jako "bezpańską" - i na swój sposób tak właśnie było. Formacja zagrała jak dobrze naoliwiony wehikuł czasu - to był mentalny powrót do końcówki lat 90, kiedy to quasi-reggae'owe, bębniarskie rytmy nakładały się na łemkowskie piosenki i akustyczno-gitarowe riffy. Ekipa rozbujała publiczność i rozgrzała przed główną gwiazdą wieczoru - Dziewanną

Co ciekawe Agnieszkę Suchy wspomogła flecistka Morhany, świetnie wpasowując się w folkowo-poetyckie brzmienie. Klimat płynnie przechodził od ducha gór, przez fantasy aż po pieśni rodem znad Bałtyku. Nie zabrakło autorskiej wersji "Janosika" ani "Morskich Opowieści". Fani "Wiedźmina" też nie byli rozczarowani a na koniec publiczność, naśladując głosy wilków (i to bynajmniej nie jak w "Akademii Pana Kleksa") wtórowała Dziewannie tuż przed bisami. Niedzielne, kameralne granie bardzo miło naładowało mi akumulatory przed nadchodzącym tygodniem.

Tradycyjnie i neofolkowo 

Czas na słów parę o festiwalu "Korzenie Kultury", którego drugą edycję gościło Bemowskie Centrum Kultury. W koncercie otwarcia (27.11) usłyszeliśmy tradycyjne, gitarowo-folkowe granie romskie formacji Kałe Bała i jednej z najlepszych rodzimych pieśniarek cygańskich Teresy Mirgi. To była muzyczna podróż nie tylko do naszej żywieckiej Czarnogóry ale też na Spisz i w tajemniczy świat romskiej poezji miłosnej. Dodatkowo Teresa zaśpiewała szlagier "Caje Sukarije" i na bis jeden z hiciorów z repertuaru Taraf de Haidouks.

W sobotę, 1 grudnia w prężnie działającym MAL'u 2 Jelonki, miała miejsce celebracja 100 lecia Unii w Alba Iulia - czyli narodowego święta Rumunii. W części koncertowej wystąpiła, dawno w Warszawie nie widziana, Rodzinna Kapela Wasilewskich. Muzyczna podróż rozpoczęła się w Ardealu (przemarszem kapeli przez klub) by przez Bucovinę, Maramureş, Harghitę i Oltenię dotrzeć aż do Bihor. Na sam koniec krótkie warsztaty tańca poprowadziła Iga. Wcześniej, w ramach multimedialnych prezentacji różnych spojrzeń na Rumunię, omawiane były m.in. manele, folkmetal i tamtejszy folklor - a w części gastronomicznej nie zabrakło m.in. tradycyjnych sarmali i cozonac'ów.

Dzień później w Hydrozagadce zagościła nuta neofolkowo-mroczno-mistyczna. Do stolicy zawitała legenda ethereal world music, bułgarska formacja Irfan. Koncert promocyjny nowego albumu "Roots" poprzedził set warszawskiego duo Gnoza. Było to swoiste, transowo-postindustrialne połączenie tybetańskiego transu, mistyki brzmienia didgeridoo, dźwięków rytmicznie pulsującego szamańskiego bębna i "smolistej" elektroniki darkambientowej z quasi-teatralną, surową, minimalistyczną oprawą. W dwóch utworach panowie spróbowali też szeptano-wykrzyczanych melorecytacji będących quasi-modlitwami do Świętego Ognia i Księżycowej Dzieciny.

Po krótkiej przerwie na scenie niepodzielnie zapanowali Bułgarzy - każdy utwór został przez zespół zapowiedziany a na ponad półtoragodzinny koncert złożył się przede wszystkim materiał ze świeżo wydanej płyty "Roots" i poprzedniej "The Eternal Return" z 2015. Nowy album to głębokie i szeroko rozumiane sięgnięcie do piękna bułgarskiego folkloru. Nieprzeciętny głos Dariny Zlatkowej świetnie współgrał z darabuką, lutnią i orientalnym instrumentarium oraz elektronicznymi samplami. Irfan przeplatał bułgarskie brzmienia z perskimi, tureckimi, arabskimi i dalekowschodnimi łącząc je, tekstowym nawiązaniem, do średniowiecznych legend (m.in. w "In the Gardens of Armida"). Na koniec nie brakło ich kultowego wśród fanów utworu "Haga Sophia" i na bis (po żywiołowym aplauzie) coveru Dead Can Dance "Salamender". Po koncercie była możliwość porozmawiania z muzykami "na merczu" i zakupu płyt i koszulek. Gig Irfan był jednym z najlepszych, klubowych etno-koncertów w Warszawie w 2018 roku, nie tylko w mej opinii - tak wnioskuję m.in. z pokoncertowych rozmów w kolejce do szatni.

Przed nami świeżo rozpoczęty grudzień. Relacje z wydarzeń, na które uda nam się dotrzeć opiszemy w następnej retrospekcji, już po Nowym Roku.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu