Brenna i Czeremcha

Dwa festiwale, dwa światy, dwa serca
Witt Wilczyński, 22 lipca 2019
Fot. Vilcin
Tegoroczne edycje „Słowiańskiej Nocy Folkmetalowej” i festiwalu „Z Wiejskiego Podwórza” były, w moim subiektywnym odczuciu, extraordinar. Wrażeń nie oddadzą tylko zdjęcia na FB, to trzeba było przeżyć w czasie realnym!

Są w Polsce takie festiwale z szeroko rozumianą muzyką folkową które mają swojego ducha, będącego ich integralną i niepodrabialną częścią. To nie tylko kilka godzin muzyki w plenerze, to cała klimatyczna otoczka związana z wierną i świadomą publicznością, straganami, spotkaniami która powoduje, że chce się być właśnie tam... 

Folkmetal u Górali

6 lipca b.r. w kameralnym amfiteatrze w centrum Brennej zebrało się kilka tysięcy ludzi głodnych folkmetalu, a wśród nich i nasza ekipa. VII-ma edycja - a 7 lat to sporo czasu, przez Brenną w tym czasie przewinęło się już sporo zacnych folkmetalowych hord. Tym razem  ostrzyłem sobie zęby przede wszystkim na gigi Bucoviny, Silent Stream of Godless Elegy i Velesara, który rozbudził mój apetyt nieco wcześniej kameralnym koncertem w stołecznym Voodoo. „Słowiańska Noc Folkmetalowa” już od jakiegoś czasu jest miejscem premier nowych albumów naszych rodzimych formacji, łączących ludowe dźwięki z metalowymi riffami. Poprzednio Runika i Radogost - tym razem Velesar przyjął datę festiwalu jako oficjalny dzień premiery nowego krążka. I słusznie! Koncert, jaki się przy okazji tego wydarzenia odbył w Brennej, był naprawdę zacny. I tak jak na płycie, tak na żywo słowiańskie Sacrum przenikało się z Profanum a energia płynąca ze sceny, mimo upału, dawała wytchnienie. Kropką nad i tej części gigu był, zagrany na koniec utwór „Plony”, gdy publiczność razem z wokalistą Marcinem Wieczorkiem sławiła dawnych bogów, dośpiewując refreny. Velesar, mimo oddechu zagranicznych gwiazd na plecach, znakomicie dał radę i zagrał dla swoich.

Przed Velesarem zagrała austriacka formacja Alphayn i było to dość ciekawe połączenie typowego, niemieckiego black/death metalu z elementami folkowymi. Żartowaliśmy bez złośliwości, że to folkmetalowa wersja Falco - tylko z kobitką na wokalu. Końcówkę tego występu złapaliśmy - i nie żałujemy. W każdym razie zespół został ciepło przyjęty przez publiczność, podobnie jak jeszcze wcześniej grający, łódzki Aether, który też promował krążek, wydany oficjalnie 1 czerwca. Na ten gig jednak nie zdążyliśmy - znamy jedynie z relacji ustnych.

Wróćmy jednak  do chronologii. Po udanym secie „Dziwadeł” przyszedł czas na innych miejscowych - formację Radogost. Na ponad godzinne granie złożył się przeplataniec starych i nowych kawałków, wyraźnie odróżniających się od siebie. Progresywność i mrok nowej płyty przemieszała się zacnie z oldscholowymi hitami takimi jak „Bracia, klnijmy się na Słońce”. Ci, którzy przedkładali posłuchanie muzyki nad pogo (w tym nasza ekipa), cofnęli się do miejsc siedzących amfiteatru, gdzie dźwięk był lepszy. Niemniej na Bucovinie znalazłem się pod sceną i bitą godzinę falowałem razem z rozentuzjazmowanym tłumem. To była czysta, żywa, karpacka moc! Od „Spune tu, vânt” aż po „Straja”. Do tego, siłą rzeczy, Florin Ţibu z kolegami zagrali sporą część „Septentrion” a życzenia, jakie dostałem prosto ze sceny od zespołu będę długo i mile wspominał. Hai Bucovina!

Tuż przed północą, ostatnią już część VII edycji SNF zaczęli Morawiacy z Silent Stream of Godless Elegy. A, że było już późno i upał nieco zelżał, ten niedługi (około 45 minut) set wypełniły dźwięki wolne, doom'owe i nastrojowe. Słowem - większość repertuaru ze „Smutnic”. Hana Hajdova, wokalistka, zadedykowała naszej publiczności „Tańczyłabym” po polsku, przyjęte bardzo ciepło. Pavel Hrnčíř, operujący growlem i polsko-czesko-angielskim pidżinem, wskazując na wciąż jeszcze liczną, mimo późnej pory, publiczność stwierdził „Zaj***ste jest to tu”. I to było clou festiwalu, he, he!

  Nazajutrz scenę przejęła nuta medieval folkowa a rekonstruktorzy festiwalowe stragany. Było w czym wybierać!

Podlaska Hodowla Muzyki Żywej 

Rok przed ćwierćwieczem festiwalowy line-up festiwalu w Czeremsze zapowiadał się znakomicie! Piątkowy (20.07) „Koncert dla Puszczy” znamy z opowieści - a w tych najwięcej ciepłych słów otrzymali on naszych rozmówców Mamadu Diabate & Percussion Mania z Burkina Faso (za etno-rockowy sznyt) i krakowscy Muzykanci. Zauważono też niezły występ Summany oraz Karoliny Cichej i Spółki. My dotarliśmy w sobotę, wczesnym popołudniem i, choć stragany kusiły, sobotę poświęciliśmy przede wszystkim na muzykę.

Popołudniowe granie rozpoczęła stołeczna formacja Stój Katarzyno. Byli swoistym i niesamowicie radosnym wehikułem czasu. Przenieśli nas we wczesne lata 2000, gdy scena folk bazowała na brzmieniach Mikołajów, Werchowyny, Chudoby i pierwszej płyty Dikandy. Ten klimat Stój Katarzyno oddali znakomicie! To prawdziwie olschoolowe granie połączone z autentyczną pasją było idealne na rozgrzewkę przed festiwalowymi hitami.

A te zaczęły się z pojawieniem się na scenie ukraińskiej formacji Dengi Vpered z Felixem Shinderem. Liczny skład, opierając brzmienie na rytmach ska, przeniósł publiczność w zaułki Odessy. Nie tylko tej dzisiejszej, ale także przedwojennej, tętniącej miksem kulturowym cygańsko-ukraińsko-rosyjsko-żydowskim. Dużo w tym było też zadziornego folku miejskiego i choć zespół nie odkrył Ameryki, to jednak rzemiosło muzyczne miał opanowane do perfekcji.

Po klimatach odeskich przyszedł czas na Transylwanię i węgiersko-rumuńsk0-mołdawski muzyczny kociołek z gulaszem/leczo/mamałygą. Csángálló zaskoczyli tym, że byli... mało węgierscy. To była nuta w sumie bardzo podobna do Dengi Vpered tyle, że z innego regionu Europy, i do tego nie aż tak odległego. Zespół rozkręcał się sukcesywnie, największą prędkość osiągając pod koniec seta. A było w nim dużo tanecznej klezmerki, dużo muzyki romskiej, sporo rumuńskiej, trochę miejskiej - a wszystko zaśpiewane po węgiersku. Co tanecznie sprawdziło się doskonale ale najmocniejsze uderzenie miało dopiero nadejść!

Fanfara Transilvania wkroczyła na scenę i ustawiwszy się w dwóch szeregach  (starszyzna "na przedzie", z tyłu młodzież) rozpoczęli show. Fuzja orkiestry dętej, jazzu tradycyjnego, bałkańskich dęciaków i sznytu muzycznego północno-rumuńskich Cyganów dała mieszankę wybuchową o dźwiękach wyrazistych i ostrych jak brzytwa! Od czasu do czasu orkiestrę, kierowaną na scenie z wręcz wojskowym drygiem przez Galana Nicolae, wspierał wokalista Magureanu Vladut. „Malagamba”, „Mama Mia”,  „White Roses”, „Ardeleana”, „Balkan Speed” - ale także „Kałasznikow” (w wersji nie budzącej grymasu na twarzy) i cover Jacksona „Billie Jean” - to było clou tego seta. Już po pierwszych dźwiękach jeden z mocno już napitych widzów pod samą sceną szybko zakończył wzywanie do „Ore, ore” i zajął się tańcem, heh...

A wisienką na torcie była oczywiście Czeremszyna! Gospodarze stopniowali napięcie i podobnie jak w marcu w stołecznym  BOKu, zaczęli set od utworów wolniejszych i bardziej nastrojowych. Tempo rozkręciło się, a mnie zaczepił jeden z tubylców, pytając śpiewną mową podlaską, jak mi się podoba zespół Czeremszyna. Pan okazał się być emerytowanym akordeonistą, tośmy sobie o cyjach pogadali i o tym, jak Czeremszyna jest dumą Podlasia. Gdy skończyliśmy pogawędkę, na scenie trwał szał związany z „Czernomorcem” a potem bisy, łącznie z nieśmiertelną i nie do zarżnięcia „Lipką Zieloną”. Nim opadł kurz i emocje pod sceną, bałkańskie bity uruchomił DJ Woj i do przedświtu trwała impreza...

Nazajutrz postanowiliśmy oddać się emocjom sportowym. Na „Kahance” (czyli Estadio Daj Na Luz) trwały finały V edycji Swamp Football czyli turnieju piłki błotnej. Walka była zacięta! Na dwóch "boiskach" było gorąco, trafiały się dwuminutowe kary dla najbardziej gorących głów. Ostatecznie zdobywcą pierwszego miejsca została białoruska FK Kobryń 2, przed Oldboys Czeremcha (w finale skromne 1:0 dla Białorusinów), Pingwinami z Madagaskaru Kleszczele, Dr. Tusz Białystok, Grubymi Rybami Orla, FK Niwa Wysokoje i dalszymi. Nas bardzo zainteresował mecz o 5 miejsce między Grubymi Rybami i białoruską Niwą. Było w nim wszystko, co jest kwintesencją piłki błotnej: niespodziewane zwroty akcji, niespodziewane gole, przepychanki związane z emocjami meczu, pani sędzina rozdzielająca rozpalone głowy dwuminutowymi karami, doping kibiców i wspólne chlapanie się w błocie.   

W niedzielę miał też miejsce konkurs harmonijkarzy i kulinarny a wieczorem zagrała m.in. Oreada. I to był ciekawy set na zakończenie, łączący w sobie zawiłość prog-rocka, nostalgię poezji śpiewanej i młody pazur folku.

W oba miejsca bardzo chcemy wrócić za rok! Oba, choć bardzo od siebie różne, i geograficznie i programowo, łączy jedno - folkowa dusza. 

VII Słowiańska Noc Folkmetalowa, 6.07.2019, Brenna / XXIV Festiwal „Z Wiejskiego Podwórza”, 19-21.07.2019, Czeremcha

 

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu