Diaboł Boruta, Łysa Góra i Velesar

Folkmetalowy „Triple Thrash Treat"
Witt Wilczyński, 12 lipca 2019
Fot. Vilcin
Diaboł Boruta, Łysa Góra i Velesar są ważnymi filarami polskiej sceny folkmetalowej. „Czary” – na wskroś progresywne, akustyczne „Oj Dolo” i z pazurem zagrane „Dziwadła”, to trzy perełki, które wstyd nie mieć w swojej kolekcji płyt.

Ci z Państwa, którzy za młodu słuchali metalu, na pewno pamiętają jeszcze nocny program MTV's Headbanger's Ball", prowadzony przez Vanessę Warwick. To właśnie w nim można było poznać początki folkmetalu (m.in. usłyszeć i zobaczyć Skyclad), to tam światowo zadebiutował olsztyński Vader, to tam był emitowany cykliczny odcinek Triple Thrash Treat”, na który czekało się do późna w nocy z niedzieli na poniedziałek... Teraz właśnie do niego nawiążemy, dzięki płytom polskich grup: Diabeł Boruta, Łysa Góra i Velesar. 

Progresywnie rodzimy Diaboł

Zacznijmy zatem od rzeszowskich CzarówKrążek zaczyna się krótkim, przyjemnym, folkowo-elektronicznym intro (Czary (wstęp)”), z nutką nostalgii rodem z fantasy – i po tym łyku miodu pitnego, nasze rodzime diabełki ruszają do folkmetalowej batalii, zaczynając od sprawdzonego, heavy-thrashowego brzmienia, z nieźle dopracowanymi solówkami. Już od tytułowych „Czarów” dzieje się wiele. Rzeszowska ekipa przyłożyła się do brzmienia i klimat albumu przypomina faroeski Týr, choć zagrany szybciej i z rodzimym pazurem. Kolejne „Zaklęcie” to już nieco inna bajka – tu chłopaki wrzucili więcej medieval-folkowych ozdobników, przełamując to pagan metalowym krzykiem i żeńskimi zaśpiewami. I docieramy do „Studni” – zagranej pauzami (riffy) ze świetnie wpasowanym folkowym motywem przewodnim, gdzie surowość metalowego brzmienia umelodyjnia szczypta orientalnej nutki zagranej z klawisza. Następnie stajemy oko w oko z „Golemem”, który tchnie… zimnofalowo-neofolkowym duchem, z czasem rozwijającym się w bardzo rozbudowaną, progmetalową przestrzeń dźwięku, wzmacnianą growlującą” melorecytacją (Da się? Da się!). Ta prowadzi nas do „Królestwa Nie Niebieskiego”, będącego muzycznie folkmetalową balladą rozwijającą się w przyjemnie patetycznie płynący, melodyjny, folkujący doom... W kolejnym kawałku Diaboł Boruta zachęca „Znajdź mnie wśród gwiazd” w sposób już na wskroś progresywny – i jest to świetne połączenie tradycji (tekst i nawiązania do legend dawnych Słowian) i nowoczesności (folkmetalowy etnodizajn).

„Niewolnik” rozpoczyna się orientalnym wstępem i rozwija w znakomicie zaaranżowany kawałek, uderzający bliskowschodnią stylistyką przełożoną na progresywny folkmetal. Jest to również wykrzyczana pieśń, przełamana mocno zakręconymi solóweczkami gitarowymi… Dalej. „Duch Wiatru” to głęboki ukłon w stronę melodyjnej nostalgii wspartej stosunkowo prostym ale efektownym połączeniem riffów, klawisza, chóralnych zaśpiewów i folku. I to wszystko w odpowiednim momencie przełamane jazzowym „zakręceniem” – zupełnie jak wiatr, tworzący powietrzny wir. Gdy przestaje wiać, zza tumanu kurzu pojawia się drzewo… A jest nim „Lipka” – najczęściej w ostatnich latach „coverowany” polski hit folkowy, heh... Już się z tym pogodziłem. Diaboł Boruta dorzucił jeszcze „Niewolnika” i „Królestwo Nie Niebieskie” po angielsku, dobijając do dwunastu, liczbę kawałków na tym, udanym krążku. W „Czarach”, oprócz oczywistego, folkmetalowego brzmienia zawartych jest też sporo, na pierwszy rzut ucha ukrytych, nawiązań do polskiej muzyki rockowej z czasów świetności Siekiery, Armii, Proletaryatu i Kata. Jednocześnie materiał na płycie jest bardzo twórczo zaaranżowany. Pojęcie „folkmetal” w przypadku „Czarów” jest bardzo szeroko ujęte. Tu jest i heavy/thrash, tu są elementy doom’u, tu jest bardzo dużo melodyjnego, przemyślanego progresywnego grania i równie dużo pagan metalowej prostoty, a wszystko w doskonale dobranych proporcjach.

Akustycznie – ale metalowo

Piaseczyńska Łysa Góra, w kuluarowych rozmowach, często wspominała o pomyśle na akustyczny album. Ten wreszcie ujrzał światło słoneczne (i księżycowe – żeby było jasne!), co dla wielu było miłym zaskoczeniem. W ten sposób Łysa Góra dołączyła do zacnego grona kapel metalowych z czysto folkowym rozdziałem swej historii, do których należą m.in. Skyforger i Percival Schuttenbach. Łysogórskie Oj Dolo” nie jest jednak czysto medievalfolkowym sznytem (takim jak folkowe oblicze Percivali) – choć nawiązań do tego nurtu tu nie zabrakło.

W udanym zamyśle jest to własna wizja tak polskiego, jak i słowiańskiego folkloru, zagrana akustycznie lecz z metalowym zacięciem. I, co ważne, bez zadęcia, kopiowania dawnych skrzypków czy stylizowania się na kuglarskich muzykantów a la Średniowiecze – za to z młodzieńczą świeżością i, tam gdzie trzeba, poczuciem humoru. Dzięki temu kolejna wersja „Lipki Zielonej” brzmi nieźle, bałkańskie śpiewy chwytają za serducho (More sokol pije”, Dali cziarni oczi”), a odjechane w sposób nieoczywisty wersje folkowych klasyków wprawiają w dobry humor! Łysa Góra musiała się nieźle nagłowić, żeby Mateus” (funkcjonujący w świadomości fanów folku przede wszystkim z wykonania Kapeli ze Wsi Warszawa), bardzo popularne Siadaj, nie gadaj”, czy nostalgiczne „Matulu moja” zabrzmiało świeżo – i to się udało. Takoż samo łysogórcy przypomnieli białoruską Kupalinkę”.  W tym muzycznym kociołku znalazły się też kawałki autorskie – tytułowe Oj Dolo”, „Jędrzeju” i instrumentalne „Co w dusy gro”. Warto to wyłapać, słuchając tego krążka!

Zew Arkony i nie tylko

Marcin „Velesar” Wieczorek z zespołem – tak Velesar został przedstawiony w Brennej, podczas VII Słowiańskiej Nocy Folkmetalowej. I tak, jak swego czasu Walerij Kipiełow odszedł z Arii i nagrał znakomity własny materiał, tak i Velesar rozstał się z Radogostem i poszedł swoją folkmetalową drogą. Album „Dziwadła” to znakomite ujęcie i połączenie słowiańskiego świata sacrum i profanum w folkmetalowej stylistyce. W tekstach jest mowa i o czci oddawanej dawnym bogom, i o zniszczeniu Arkony przez Rudobrodego, i o birbanckiej zabawie w karczmie - przez co tematycznie dawny świat Słowian ujęty jest całościowo. 

Przyjrzyjmy się bliżej. Kawałek „Taniec Diaboła” jest inspirowany starymi baśniami, w których pojawia się polski diabeł. I w żadnym wypadku nie należy mylić go z szatanem – ten jest nasz, rodzimy, który z wierzby rosochatej wyskakuje, gdy jest taka potrzeba. Tytułowe „Dziwadła” to ukłon w stronę mitologii słowiańskiej i rodzimej demonologii, gdzie prym wiodą strzygi, wąpierze, duch lasu – Leszy i inne tego typu postacie. Płyta porusza też tematykę „Dzikich Pól”, upadku Arkony 12 czerwca 1168 roku oraz w swoisty sposób wraca do korzeni polskiego folkmetalu przez „Normanicę” – pieśń wikińską. Brzmienie „Dziwadeł” to wypadkowa polskiego i skandynawskiego folku oraz klasyki metalu.

Gdy rozmawiałem z Velesarem podczas warszawskiego gigu w klubie Voodoo, mówiliśmy o  naszych korzeniach. My, miastowi, dorastaliśmy wśród dźwięków heavymetalowych riffów Iron Maiden, thrashowych prędkości Metalliki, ciosanego ale energetycznego grania zza zachodniej granicy (Sodom, Kreator). Dziś słuchamy także m.in. klasyków zza Bugu (np. Arkona, Grai, Alkonost) a i z pewną nostalgią miło wspominamy rodzimych weteranów (Kat, C.E.T.I., Turbo). I to wszystko w naturalny i nieszablonowy sposób znalazło się na debiutanckim krążku Velesara, obok, rzecz jasna, folkowego ducha. I to też się świetnie sprawdza podczas klubowych i plenerowych gigów. Płyta miała swoją oficjalną premierę podczas VII Słowiańskiej Nocy Folkmetalowej w Brennej, podpartą świetnym koncertem. To też już staje się naszą krajową tradycją folkmetalową. 

Te trzy albumy wydane w 2019 to kolejne milowe kroki w rozwoju polskiej sceny folkmetalowej. Trzy różne drogi, które łączy zdrowe podejście do folkloru, metalowy pazur i energia przekazu tak płytowego, jak i scenicznego. Z nieukrywaną dumą rozszerzam swoją kolekcję płyt o te trzy pozycje!

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu