Krzikopa i LSA: opowieści nie tylko spod strzech

Nieoczywiste połączenia muzyczne
Witt Wilczyński, 25 grudnia 2018
Fot. Press
Pod koniec 2018 roku trafiły do mnie dwa znakomite krążki z folkową muzyką nieoczywistą. Fuzja miejskich dźwięków z etniczną duszą urzekła mnie swym pięknem rodem z familoków, kamienic, bagien i lasów. A to dopiero początek...

Śląska Krzikopa wydała swój debiutancki krążek nazwany po prostu "Krzikopa". I znakomicie wpisała się w post-industrialny klimat post-kopalniany, w dyskusję o wunglu, w codzienne życie mieszkańców Katowic, Bytomia, Chorzowa... I nie tylko rdzennych, także tych, którzy na Śląsk przybyli i tu zostali. Tutaj Karolinka, która podąża do Gogolina, to już nie ta dziewczynka z chustą na głowie, to miejska panna ze smartfonem i ekologiczną torbą płócienną z neoludowymi motywami i z etno-bitowym sznytem w słuchawkach. Co nie zmienia faktu, że Krzikopie znakomicie udało się zachować folkowego śląskiego ducha w dzisiejszych, XXI wiecznych realiach. Zobaczmy to na przykładzie innego szlagieru, "Doliny":

Tutaj tylko teledysk jest czarno-biały. Muzyka jest na wskroś nowoczesna. Dzięki temu Krzikopie udało się osiągnąć efekt zbliżony do tego, który swego czasu osiągnęła z mazowiecką muzyką Kapela Ze Wsi Warszawa i Village Kollektiv, Tołhaje z klimatami łemkowskimi i ukraińskimi a DagaDana z wielkopolskimi. Mało tego - jest tu całkiem spora szczypta brzmień bliska folkmetalowemu pazurowi, zagrana na folkowym instrumentarium przełamanym nowinkami elektronicznych brzmień ("W ciemnym lasku", "Hasiorki"). Nie brakuje też wysoko i ambitnie zakręconego, artrockowo-etnotransowego tchnienia nowego życia w stare, doskonale znane szlagiery  -"Gdybym to ja miała skrzydełka jak gąska"...  Jest tu sporo elementów muzyki filmowej ze szczyptą filharmoniczną ("Sowa"), trochę ponadczasowej zimnej fali zespolonej z jazz-rockiem ("Karliku, Karliku"), jest i dawka etno-elektro-break-beatów ("Zabiliśmy kokota"), dark-country a nawet neofolku ("Służyłam u pana", "Czego kalino", "Nynej, ty nynej"). Ten ostatni utwór jest równocześnie przepięknym zakończeniem tego dobrze przemyślanego materiału. I na swój sposób przypomina czasy, kiedy albumy muzyczne kończyło "outro". Krzikopa połączyła różne światy w sposób i spójny, i zarazem różnorodny. A to wielka sztuka!

Podobnie sprawa się ma z trójosobowym projektem LSA. Krążek "Stories" to muzycznie nostalgiczny wgląd w dwa zupełnie odrębne od siebie światy... Trwający jeszcze dzielnie tradycyjny świat Podlasia, Syberii i Rodopów - i choć w dużej mierze będący odbiciem w lustrze, to jednak wciąż autentyczny. "Stories" z jednej strony sięgają głęboko tam, gdzie szeptucha prawdę powie i duszę uspokoi, tam, gdzie wciąż czerwona wstążeczka przy uprzęży jest znakiem dla "złego", że ma się trzymać na dystans, tam, gdzie wciąż "dziewczyna ze studni wodę brała". Z drugiej - album sięga do magicznego świata progresywnego rocka lat 70. i 80.

To są zespolone muzycznie przestrzenie rodem z Pink Floydów, After Crying, Yes jak i elektrycznego bluesa Dire Straits, przetransponowane na silnie uduchowioną ludowość Europy Środkowej i Wschodniej. Do tego jest tu wcale przyjemna ilość elektrycznego jazzu i neofolkowej, dającej do myślenia, tęsknoty. "Stories" to świetnie uzupełniające się pieśni Ani Klebus (własne jak i ludowe - od "Mirror", przez rozpoczynające ten krążek "Rado" po kultową "Zoriuszkę") i etno-artrockowych brzmień niezwykle sprawnie generowanych przez Grzegorza Leczkowskiego i Marka Wyrwasa ("Rado", "Chronos", "Luna"...). Jak twierdzą muzycy - ta płyta to w sumie bardzo osobiste, zapodane od serca i bez pośpiechu, garażowe granie. Jestem tym bardziej pod wrażeniem, ileż piękna LSA wycisnęło z tegoż garażu, który nota bene dla wielu z nas, urodzonych w latach 70. XX wieku, jest powrotem do dzieciństwa, do odrobiny wolności, którą mieliśmy tamże, muzykując po godzinach zajęć czy w wolne soboty... Części z nas to zostało do dziś i dzięki temu wybrzmiewają "Stories". Jak powiedział mi Grzegorz: Mimo, że miejscami łupnie, to jest coś wyciszającego w tym... Jakoś podświadomie. W pełni się zgadzam z tą opinią!

Krążki "Krzikopa" i "Stories" to nasze rodzime muzyczne etno-dzieła, które powstały w warunkach miejskich i stworzone zostały przez miastowych, którzy mają wielki szacunek dla tego, co ludowe i wiejskie. To przestrzeń, pełna cudownych, dźwiękowych zakamarków i muzycznych smaczków. I dzięki temu oba te krążki są na wskroś autentyczne!

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu