Trochę jazzu, trochę bluesa

Richard Bona w Kędzierzynie-Koźlu
Kamil Piotr Piotrowski, 5 kwietnia 2010
Richard Bona
Fot. Kamil Piotrowski
Kameralna sala na ok. czterysta osób, ludzie grzecznie siedzący w fotelach i wsłuchujący się uważnie w dźwięki, płynące ze sceny - jazz, blues, czuć też inspirację muzyką afrykańską. Misterium trwa.

Richard Bona uznawany jest za światową gwiazdę ethnojazzu, wirtuoza gitary basowej. Podczas koncertu w sali MOK w Kędzierzynie-Koźlu udowadniał prawdziwość tej opinii wielokrotnie. Publiczność za każdym razem nagradzała jego solowe popisy burzą oklasków. Jego muzyka to połączenie jazzu, bossanovy, popu, afro-beatu oraz tradycyjnych pieśni z Afryki. I tego wszystkiego można było także posłuchać w Kędzierzynie-Koźlu. Oczywiście przeważał jazz.

Trudno mi wymienić utwory po tytułach, bo nie znam jego twórczości jeszcze na tyle, poza tym skupiałem się, jak to fotograf, raczej na obrazach. Oczywiście pojawiły się - a jakże - utwory z ostatniej płyty "The Ten Shades of Blues". Blues Bony nie jest czysty, rzeczywście ma wiele odcieni. To mieszanka bluesowego feelingu z jazzową improwizacją, i nierzadko rytmami pochodzącymi z Czarnego Lądu. Podczas koncertu, kilka razy padało też nazwisko Jaco Pastoriusa, którego utwory w repertuarze Bony są od dawna i stanowią sporą część materiału z pierwszej płyty "Scenes From My Life".

Ale oprócz tego, że Richard Bona perfekcyjnie opanował swój instrument, jest także zawodowym showmanem. Nawiązanie kontaktu z publicznością zajęło mu kilka minut i do samego końca już nam nie odpuszczał. Był dowcipny ale i konkretny, doskonale panował nad publicznością tak jak i całym zespołem. Opowiadał sporo o muzykach, trochę z nich żartując czy wplatając ciekawe historie z życia zespołu. Krótko też prezentował utwory. Nikomu nie przeszkadzało, że robił to po angielsku. Ot, znak naszych czasów.

Wciągnęła mnie jego muzyka, opowieści. Odłożyłem aparat, zasiadłem na chwilę w miękkim fotelu, chłonąłem.

Bona doskonale porozumiewa się z resztą zespołu. Czuło się, że grali razem już nie jeden koncert. Muzycy reagują błyskawicznie, nawet na "niespodziewane" zwroty akcji. Uśmiech w takich wypadkach nie schodził im z twarzy. W Kędzierzynie musieli bawić się doskonale, bo partie improwizowane często się wydłużały, co rusz wywoływały aplauz publiczności, która najwyraźniej wyczuwała ten luz i zabawę muzką. Zaskakującymi dla mnie momentami koncertu były solowe występy Bony - ludowego, jazzującego pieśniarza. Okazuje sie bowiem, że nie tylko muzyk z niego niebywały, ale także świetny wokalny improwizator. Na bazie ludowych melodii, śpiewanych chyba w jego ojczystym języku (pochodzi z Kamerunu) oraz przy pomocy elektronicznych efektów, artysta budował kilkunastominutowe, wokalne improwizacje, nierzadko odgrywając też przy tym małe kabaretowe szoł. Śmiechu było sporo.

Jego koncert to perfekcyjne połączenie gry zespołu, popisów solowych oraz zabawnej, zawodowej konferansjerki. Dwie godziny minęły nawet nie wiem kiedy. Warto było jednak wybrać się do Kędzierzyna (odpuściłem koncert we Wrocławiu), bo takie koncerty w mniejszych, kameralnych gronach odbiera się zupełnie inaczej niż w dużych, wielotysięcznych salach. Czekam zatem na kolejne, podobnego formatu, propozycje kędzierzyńskiego MOK.

Richard Bona, Kędzierzyn-Kożle, Miejski Ośrodek Kultury, 29.03.2010

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu