Nuta szkocka i irlandzka

O płytach ÓIR i Brendana Monaghana
Witt Wilczyński, 1 grudnia 2018
Fot. Vilcin
Czy mają coś ze sobą wspólnego muzyka szkockich kompozytorów sprzed wieków i współczesne pieśni songwriterskie z Irlandii? Z daleka może i nie ale już na pierwszy rzut ucha jednak dość sporo, a po bliższym przesłuchaniu...

Przed premierowym koncertem debiutanckiego krążka formacji ÓIR w Grodzisku Mazowieckim "ostrzegano" mnie, że nie jest to muzyka, która może mi się spodobać. Że jest w niej trudna melancholia i że... nie jest to folk. W tym czasie poczta dostarczyła mi przesyłkę z płytą nadesłaną przez kumpla z Irlandii, muzyka i kompozytora, Brendana Monaghana. W ten sposób do mych uszu dotarła kwintesencja szkockiej muzyki XVII-XIX wiecznej, fachowo opracowanej przez potomka szkockiego osadnika i solidna dawka współczesnego folku irlandzkiego w wersji pop-songwriterskiej. Po kilku dniach słuchania analogie nasunęły się... same. Zatem po kolei.

Najpierw Szkocja

Muzyka szkocka to muzyka... szkocka, a nie irlandzka. Truizm? Pewnie tak, ale nie dla każdego oczywisty. I niekoniecznie grana tylko i wyłącznie na pełnym gazie przez dudziarzy - co by to nie znaczyło, he, he... Debiutancka płyta ÓIR przynosi ze sobą przede wszystkim wysublimowaną nutę skomponowaną przez znanych z imienia i nazwiska kompozytorów, żyjących od XVIII do początków XX wieku, na północy "Zjednoczonego Królestwa: Szkocji, Irlandii Północnej i Northhumberland". I to był pierwszy strzał w 10 podczas koncertu w grodziskim Centrum Kultury i stołecznym OKO.

Paweł Dziemski - bohater wieczoru - omówił życiorysy kompozytorów, w tle, na białym ekranie prezentowane były sylwetki owych zacnych człeków. Dzięki temu można było zanurzyć się po uszy w dźwiękach, które stały się zrozumiałe. Nie ukrywam, że ta część wyspiarskiego grania była mi do tej pory znana znacznie słabiej, niż irlandzka czy angielska. Z koncertów ÓIR wyszedłem z ciekawą płytą i miłym zaskoczeniem, że dowiedziałem się czegoś nowego o muzyce. 

Zatem o płycie

"The Scottish Condition" to głęboko przemyślany wybór twórczości szkockich kompozytorów minionych wieków. A że dokonał go - jak wspomniałem - potomek szkockiego osadnika, płyta nabrała "charakterności". To coś więcej, niż tylko krążek nagrany przez miłośników Szkocji. Jigi i reele znamy z irlandzkiego grania - airy i strathspeye to już troszkę inne dźwięki - i choć te drugie w zamyśle mają być muzyką do tańca to ten krążek w dużej mierze nie jest muzyczką pod nóżkę. To jest fuzja powagi filharmonii i nostalgii szkockiej prowincji. Część kompozytorów wywodziła się "z ludu" i tam szukała inspiracji. I to wcześniej, niż nasz poczciwy Fryderyk (z całym szacunkiem oczywiście). Na "The Scottish Condition" są i jigi autorstwa flecisty Johna Brady, są strathspeye do tańczenia i airy do słuchania. Są tu jasne i przejrzyste nawiązania do twórczości kompozytora (i ogrodnika!) Alexandra Walkera, do działalności muzyka Howie Mc Donalda z Cape Breton, jest i "Mała wróżka, duża wróżka" Turlough’a O’Carolan’a (jednego z najsłynniejszych irlandzkich harfistów, który jednak znał i inspirował się szkockimi air'ami), są utwory Johna Peacocka. Paweł sięgnął też do opublikowanego w 1784 roku w Edynburgu zbioru "Patrick McDonald’s Colection of Highland Vocal Airs"... Jest tu i nutka moralizatorska (związana z chlorkiem rtęci), jest nutka "schadzkowa", o dyplomatycznym przemilczeniu tego, co było pod brzozą, jak się ściemniło... Są lamenty emigrantów, opowiedziane rzewnym brzmieniem gitary akustycznej. 

Zebranie materiału na ten krążek wymagało od zespołu ogromnej pracy i fachowej wiedzy - i dzięki temu jesienią 2018 rodzima płytoteka folkowa wzbogaciła się o wydawnictwo na wskroś nieprzeciętne! Ten krążek to ważny fonogram polskiej sceny folkowej. Tak jak kiedyś Slainte! i The Radical Belfast Brigade przecierali szlaki innego grania, niż stricte irlandzki "flow" - tak dziś, mimo tego, że nuta z Wysp jest doskonale u nas znana - to jednak jej szkocki regiment pozostaje dla wielu z nas nieodkryty! Co ważne, wraca temat autorów pieśni. To, że coś jest ludowe, formalnie bezimienne, nie oznacza, że nie miało swojego autora tekstu czy kompozytora muzyki. To, że w "muzyce wysokiej" zmieniały się trendy i część instrumentów trafiała do wiejskich komisów, gdzie za atrakcyjną cenę ludowi muzykanci wzbogacali swoje instrumentaria to fakt niezaprzeczalny i echa tego są też na płycie. 

A po koncercie ÓIR w OKO zapytałem Pawła, czy dobrze kojarzę, że ci XVIII wieczni kompozytorzy szkoccy byli prekursorami zachodniego folku, patrząc pod kątem dzisiejszych songwriterów? JAka była odpowiedź domyślcie się, ja dzięki niej mogę skonfrontować ÓIR z współczesnym twórcą irlandzkim, i moim dobrym kumplem - Brendanem Monaghanem.

Irlandia, ta Północna też

"Unbroken" to tegoroczny, kolejny album Brendana. On sam ma w sobie trochę Springsteena, trochę Iron Maiden (pod względem niezmienności stylu), coś niecoś z balladowego stylu Toma Petty czy ludowo-miejską radość grania The Pouges. Przy tym puszcza oko w stronę ambitniejszego popu z górnej półki w stylu Fleetwood Mac (czyli nieśmiertelnych "sweet little lies"). Płyta, podobnie jak poprzednia (i jak niedawno opisywany krążek Megitzy), niesie ze sobą radość z prostych rzeczy i codziennego dnia. Z tego, że wreszcie nie pada i można wyjść pobiegać względnie poszwendać się po pracy po swoim rodzinnym town/dzielnicy, wypić piwko z kumplami... Już tytułowy kawałek "Unbroken" to brzmieniowo trochę "Whisky in the Jar" w wydaniu XXI wiecznym, opartym na dzisiejszych realiach. Album zawiera w sobie dużo akordeonowego grania, sporą dawkę melodyjnego folkrocka i dużo folku w znaczeniu wschodnioeuropejskim (tzn. brzmieniowo bliższego Mikołajom i Tomkowi Koczce, niż np. Dylanowi). Jest to przyjemne dla ucha, a jednocześnie niebanalne - i myślę, że zdecydowanie lepiej sprawdziłoby się przy porannej kawie od tego, czym męczą nas komercyjne radia...

A jeśli jest już odrobina smuteczku, bo takie jest życie (np. w kawałkach "Darkest Hour", "The Devil Must Have Sent You", "Farewell") to nie jest to sytuacja bez wyjścia.

Tradycyjnie już Brendan na swojej płycie umieścił bonusy - tym razem "Still Unbroken" i "Deep Dark Rosalen". W moim odczuciu Brendan Monaghan jest dla sceny songwriterskiej tym kimś, kim dla fado jest Mario Moita - człowiekiem, który może nie odkrywa Ameryki - ale czyni tę muzykę przyjazną i pozytywną w przekazie. A "Unbroken" jest właśnie tego przejawem! W nagraniu płyty wzięli udział Niall McClean (skrzypek, z którym Brendan występuje na żywo), John McCullough i Simon Templeton (pianino/akordeon), Caitlin Mitchell (akordeon), Jack Pang (bodhran), Stephen MacCartney i Cathy O'Kane (chórki), Niall Conn (perkusja/bas), Richard Murray (gitara basowa), Stephen Smyth (gitara, bas, klawisze, chórki), Cormac Buzz Ó Briain (dudy) i Collen McCeery (whistle, bandżo, akordeon).

Co ciekawe, kawałki z płyty zagrane na żywo, w wersji tylko na gitarę, śpiew i ewentualnie skrzypce, też brzmią nieźle!

 

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu