Od reggae, przez etno po coctail

W październiku we Wrocławiu
Kamil Piotr Piotrowski, 7 listopada 2018
Dubioza Kolektiv
Fot. Kamil Piotrowski
Na dobre już rozkręcił się jesienny sezon koncertów etno-folkowych we Wrocławiu. W październiku udało mi się zaliczyć nie tylko kilka nowych kapel, ale także miejsc koncertowych. Oto relacji słów parę i galeria zatrzymanych w kadrze.

Co prawda październik na wrocławskiej scenie etno/folk/world music nie rozpoczął się zbyt szczęśliwie, a to za sprawą odwołania koncertu amerykańskiej formacji Woody Sez (na który ostrzyłem sobie - i nie tylko ja - zęby), ale późniejsze wydarzenia odrobiły z naddatkiem tę stratę (taką mam przynajmniej nadzieję).

Bałkański reggae-dub-ska-electro na początek

Do sal przeze mnie jeszcze dotąd nie odwiedzanych we Wrocławiu należał m.in. niedawno otwarty klub A2. Okazją do zaliczenia miejsca był przyjazd - jak się okazało - niezwykle energetycznej kapeli - Dubioza Kolectiv (13.10). Co ciekawe początkowo koncert miał odbywać się w innym miejscu, klubie Zaklęte Rewiry, ale z powodów niedokończonych formalności przeciwpożarowych w ostatniej chwili przeniesiono go do A2 (dla mnie OK). Tego dnia musiałem wybierać pomiędzy Saagarą w NFM, a Dubiozą w A2. Wybór był trudny, ale zadecydował fakt, że Saagara to jednak polska formacja, więc okazji do jej zobaczenia będzie z pewnością jeszcze kilka w najbliższym czasie.

Fanom Dubiozy, tego reggae-rockowego teamu przedstawiać nie trzeba, tym którzy nie znają podpowiem, że to serbska formacja, która w bardzo nowoczesny sposób łączy reggae, dub, ska z muzyką bałkańską, funky, hip-hopem i rockiem, okraszając wszystko elektroniką. Do tego dodajmy tworzący bałkański klimat saks, kładące niezły podkład klawisze, podbijającą bit perkusję i mocne gitarowe riffy i macie obraz. Moc jest z nimi. I taki był też koncert. Od samego początku jazda, jazda i wspólna zabawa, i te brzmienia, które nawet u mnie wywoływały ciary - no ściana dźwięku była niesamowita i ta niespożyta energia muzyków. A wszystko świetnie zaaranżowane, przygotowane, przemyślane (światło, dźwięk, choreografia na scenie, tabliczki "suflera" w rękach - tak, przygotowali tabliczki z "podpowiedzią" dla publiki co i kiedy krzyczeć - hehe). To było show, co się zowie, a nie koncercik garażowy, którego prawdę mówiąc się spodziewałem. No i wybujałem się trochę...

Najfajniejszym momentem koncertu było wspólne śpiewanie z publicznością, z podziałem na role, z dowcipami, śmiechem i luzem. Muzycy odłożyli instrumenty i przez moment było inaczej - wspólnie, bez podziałów na scenę i widownię, swojsko. Dodajmy, że w ten sposób zaprotestowali też z pomysłem, przeciwko wszelkim politycznym, rasowym i innym podziałom. Świetny przerywnik!

Nie jestem fanem reggae, zespół słyszałem pierwszy raz na żywo, choć o zespole słyszałem już sporo, ale przyznam, że różnorodność muzyki, pomysły na jej zaprezentowanie, mix kulturowy, który się tu objawia no i te gitary ostro rockowe - wkręciły mnie w zabawę. Niezgorszy był i saksofon, a i basista wymiatał co niemiara. Naprawdę dobry, muzyczny skład. I niesamowici, wyluzowani jajcarze. Nic dziwnego, że kontakt z publicznością złapali niemal od początku. Dwie godziny koncertu, grania na pełnych obrotach - panowie mają niesamowitą kondycję - zleciało nawet nie wiem kiedy.

Podobało mi się też miejsce - klub A2 to jakby mniejsza hala Wytwórni Filmów Fabularnych (wrocławianie wiedzą o czym mówię, szkoda, że dziś już w WFF koncertów się nie robi, wiem, że wielu ubolewa). Dobrze nagłośnione, sporo przestrzeni, ale to nie hala, idealnie by zrobić klimat, bez problemów można było się poruszać (widzów mogłoby być o wiele więcej), bardzo dobrze rozplanowane bary i wysoko postawiona duża scena. Naprawdę fajne koncertowe miejsce. Polecam, sam będę bywał częściej.

Ciekawostką była też sama publiczność. Jak się okazało (w szybkiej sondzie zorganizowanej przez muzyków ze sceny), sporo osób było z Bałkanów, sporo też Polaków spoza Wrocławia. Gdy na kolejne pytania rzucane ze sceny, podnosiły się ręce w górę, miałem wrażenie, że tych z Wrocławia było najmniej. 

Piosenka żeglarska i folk morski na start

Inauguracja klubowego "sezonu szantowego" w Starym Klasztorze, koncertem topowych wykonawców polskiej sceny piosenki żeglarskiej i morskiego folku - EKT Gdynia i Mechanicy Shanty (18.10) - wypadła bardzo dobrze. Nie będę się rozpisywał, bo relację i zdjęcia możecie znaleźć na bratnim szanty24.pl. Napiszę tylko, że obie grupy zagrały naprawdę dobre koncerty. Znam ich niemal na pamięć, ale tego wieczoru potrafili mnie zaskoczyć, i to nie tylko za sprawą gościnnych muzyków w obu składach. W pierwszym - EKT - pojawił się dotąd nie słyszany przeze mnie gitarzysta. W drugim - Mechanikach Shanty - uznany na scenie folkowej mandolinista. O kim mowa, jak było w Starym Klasztorze odsyłam tutaj.

Na korę, djembe i balafon

Zupełnie inny w charakterze był koncert (21.10) wrocławskiego zespołu Foliba (czytelnikom Folk24 jest on dobrze znany) z gościem specjalnym - Sidiki Dembele. Zawsze robi na mnie wrażenie afrykańska kora - instrument przypominający właściwie nie wiem co, trochę harfę, trochę gitarę z wielką gruchą zamiast pudła, jakby tego nie opisać, brzmienie ma niespotykane, a w połączeniu ze śpiewem afrykańskimi narzeczami (słyszałem już muzyków różnego pochodzenia) naprawdę może wprowadzić słuchacza w etniczny klimat. Gość tak też rozpoczął, od kilku pieśni ze swoich stron, przy akompaniamencie kory, a później już była energetyczna, rytmiczna jazda do dźwięków djembe, balafonu i innych instrumentów. Chłopaki nie pozostawali w tyle i przyznam, że byłem pełen podziwu, gdy jeden utwór pociągnęli zdrowo ponad 15 minut. Myliłby się ten, kto myślałby, że koncerty Foliby to tylko rytmiczne bicie w bębny (choć ten trans, który się wtedy wytwarza jest niesamowity). Pojawia się tu, za sprawą m.in balafonu, także melodia, co jeszcze bardziej wprowadza słuchacza w świat afrykański. No i nie brak także pieśni. Grupa inspiruje się folklorem Afryki Zachodniej i muzykę i rytmy tamtego regionu stara się prezentować publiczności. Od czasu do czasu na ich koncertach spotkać można gości specjalnych, muzyków z Afryki, tak jak teraz, podczas koncertu w D.K. Luksus (kolejne nowe dla mnie miejsce), co zawsze dodaje występom kolorytu, jeszcze lepiej oddaje klimat Afryki, nie mówiąc o tym, że w repertuarze pojawiają się wtedy też utwory wokalno-instrumentalne, takie korzenne afrykańskie, śpiewane w językach z czarnego lądu. Zaproszenie Gościa specjalnego ma jeszcze inny wymiar - poza tym, że sprawia, że koncerty są wyjątkowe. Sama obecność Mistrza dodaje muzykom skrzydeł, a gdy już zacznie się trans... I tym razem było widać i słychać, że wszyscy na scenie rozumieją się i bawią doskonale, bo jest coś takiego w folklorze afrykańskim, co sprawia, że nawet ktoś tak daleki od tych klimatów, jak ja, daje się mu od czasu do czasu porwać.

Punk-rock z poślizgiem

Kilka dni później (25.10) znów trzeba było wybierać. Oto bowiem niemal w jednym miejscu - znów w Starym Klasztorze (tu najczęściej odbywają się koncerty nurtu etno, folk i world music we Wrocławiu), niemal o tej samej porze - odbywały się dwa koncerty - punk-rockowej Hańby i ethno-jazzowego tria Chłopcy kontra Basia. Różnica była półgodzinna, liczyłem, że przy dobrych wiatrach będę mógł zaliczyć 45 minut koncertu pierwszego wykonawcy, na drugi spóźniając się 15 minut, co nie byłoby takie złe biorąc pod uwagę to, że każdy artysta potrzebuje paru minut by się rozkręcić.

Niestety. Już na początku plan spalił na panewce, bo Hańba! wyszła na scenę z 25 minutowym opóźnieniem. Hańba! - pomyślałem, ale że lubię chłopaków, dałem im szansę. Pierwszy set - koncert podzielono na dwie części - pokazał, że zespół jest w doskonałej formie. Od początku był czad, energia, jazda. Publiczność - mało jej było, jak na klasztorne standardy i sławę Hańby - wyśpiewywała z zespołem niemal wszystkie piosenki. Nie nowość to, bo Hańba jest znana, Hańba jest lubiana, a na koncert przyszli jej najgorętsi fani - głównie 20-30 latkowie (chyba byłem na widowni najstarszy - hehe). Tuba, klarnet, akordeon, banjo i syrena strażacka - robiły sporo zamieszania na scenie, a teksty - jak to u Hańby! (i u poetów międzywojnia) - atakowały wszystko i wszystkich. Momentami czułem się jak na demonstracji i wiecie co, fajnie było w ten sposób "poprotestować". Wnoszę o zakaz protestowania bez grania i śpiewania.

Niestety druga część "protestów" przebiegała już beze mnie, gdyż przeniosłem się na drugi koncert tego wieczoru... piętro niżej. Tam było spokojniej.

Objawienie nowej płyty

Jakże odmienny klimat czekał na mnie piętro niżej. Kameralna widownia (ok. 100 osób, może nieco więcej), muzyka o wiele spokojniejsza ale też z pazurem, a teksty poruszające inne tematy. O ile Hańby miałem już okazję kilka razy słuchać na żywo, o tyle Chłopcy Kontra Basia byli dla mnie koncertową niewiadomą. Podobnie jak sala klubowa Starego Klasztoru (konsumowałem owszem, wiele razy, ale coś dla ciała, nie dla ducha).

"Zespół Chłopcy kontra Basia miał być z założenia minimalistycznym projektem, stawiającym sobie za cel tworzenie muzyki inspirowanej polską muzyką i poetyką tradycyjną. W pełni autorskie kompozycje (teksty i melodie) są u nich stylizowane na ludowe, następnie w trakcie aranżacji wzbogacane są elementami charakterystycznymi dla różnych stylów: od jazzu, przez trip-hop, po drum'n'bass. To nowoczesna mieszanka. W repertuarze ChKB znajdują się parafrazy tradycyjnych pieśni i autorskie teksty osadzone w stylistyce ludowej gawędy, ballady, przyśpiewki oraz pieśni obrzędowej." - czytam jeden z wielu opisów. I tak w zasadzie jest, ale nadchodzi nowa płyta...

W Starym Klasztorze popłynęły piosenki z dwóch poprzednich płyt - czego można było się spodziewać i oczekiwać - ale najbardziej intrygującym fragmentem koncertu był ten, gdzie grupa uchyliła rąbka tajemnicy i zaprezentowała kilka utworów z przygotowywanej właśnie nowej płyty. Jeśli wszystkie nowe kompozycje idą w tę stronę, to będzie czad, to będzie inne brzmienie. To będą inni nieco Chłopcy i inna nieco Basia, która po koncercie opowiadała mi, że materiał na nową płytę to nowe inspiracje, to dźwięki, które dotarły do nich z zupełnie innych kierunków, niż te, które eksplorowali, z których czerpali dotąd, bo czasami trzeba coś zmienić. Dodam, że to będzie coś, co może spodobać się też fanom... bluesa.

Coś, co mnie zaskoczyło to to, że Basia Derlak na scenie nie tylko śpiewa, ona stara się całą sobą wprowadzić widza w daną historię, a że zacięcie aktorskie ma, co rusz wywoływała żywe reakcje publiczności. Podobnie jak muzycy. Za instrumentami perkusyjnymi zasiadał Tomasz Waldowski, a gdy złapał za gitarę.... to się dopiero podziało! Na kontrabasie, w zastępstwie Marcina Nenko, pojawił się z zespołem Maciek Matysiak. Jak mówił po koncercie było troszkę nerwowości, bo prób było mało, ale jak dla mnie panowie zagrali jak trzeba - chodziło to wszystko pięknie, a zgranie było na medal. Piękny wieczór. Bardzo pozytywnie na klimat koncertu wpływało też miejsce. Muzyka zespołu Chłopcy Kontra Basia nie mogłaby wybrzmieć lepiej, niż w gotyckich wnętrzach sali klubowej Starego Klasztoru. Bardzo klimatyczne koncertowo miejsce. Czekam na kolejne wizyty grupy we Wrocławiu i nową płytę.

Na zakończenie prawdziwy Coctail z Breslau

Niestety nie udało mi się dotrzeć na koncerty takich legend jak Yemen Blues czy Yath-Kha, ale za to trafiłem do wrocławskiego klubu Kalaczakra (znów nowe dla mnie miejsce) na koncert kolejnej wrocławskiej kapeli - Breslauer Coctail. Zespół choć dominuje tu jazz, swing, rock, jednak ma też w swym graniu silne elementy folkowe. Nie tylko za sprawą międzynarodowego składu, ale też za sprawą inspiracji muzyką miasta - Wrocławia - które nawet dziś jest niezłym tyglem kulturowym, a przed wojną - a tam także sięga zespół w poszukiwaniu repertuaru - to dopiero była mieszanka. 

Konwencja etno-swingowo-jazzowa nawet mi się spodobała, elementy hip czy trip-hopu również, ale najpiękniejsza w całym tym muzycznym tyglu była gitara. To co wyczarowywał z niej Robert Kolebuk (fani piosenki żeglarskiej z Wrocławia znają gościa), raz za razem wywoływało u mnie ciary - taki Nick Cave pomieszany z... nie wiem z czym. Moc! Podobno także wokalistka, Natalia Nikolska, może pochwalić się niezwykłym głosem, niestety nie było mi dane sprawdzić, gdyż akustyka sali była tak fatalna, że praktycznie do mnie nie docierał. Całość koncertu ucierpiała na tym "nagłośnieniu" znacząco, gdyż w większości repertuar grupy to piosenki (rosyjskie, niemieckie, polskie i żydowskie), tego wieczoru dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Ale zespół ciekawy, z pewnością jeszcze się wybiorę. Ciekawostką dla fanów folku może być to, że jego twórcą jest Janusz Wawrzała, eks perkusista folkowej Chudoby.

I to by było na tyle październikowych relacji z wrocławskiej sceny etno-folkowej... na portalu znajdziecie już zapowiedź tego, co czeka nas w listopadzie. Znów będzie gorąco, a ja znów postaram się Wam co nieco o tym opowiedzieć.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu