Kupić koguta

47 Ogólnopolski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych
Witt Wilczyński, 3 lipca 2013
Festiwal Kapel i Śpieiwaków Ludowych
Fot. Witt Wilczyński
Ten festiwal to mistrzostwo świata. Pitzi obok Cyganek, sympatyczne babcie w strojach ludowych na telebimie i przesiąknięty potem młodych klub festiwalowy. Do tego belgijskie frytki w barach i tanie piwo wszędzie... Prawdziwy folk!

Kazimierz Dolny to doskonale znana fanom ludowych brzmień malownicza miejscowość Małopolski, położona urokliwie nad Wisłą. Gwarno tu pod koniec czerwca i ludowo. To tu od dziesiątek lat spotykają się tradycyjne nuty z całej Polski i nie tylko, na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych.

Tegoroczna, 47 edycja rozpoczęła się już w czwartek (27.06)  otwarciem wystawy, inauguracją klubu festiwalowego oraz seminarium folklorystycznym, którego tematem był folklor społeczności polskiej na Litwie.

Nasza ekipa dotarła na imprezę w sobotnie południe (stąd wydarzenia piątkowe znamy jedynie z różnych relacji ustnych) i po zaparkowaniu samochodu na jednym z "niestrzeżonych płatnych" udaliśmy się na rynek. Tutaj - żywioł. Stragany, tłumy widzów i turystów, na scenie zmagania festiwalowe, pod sceną szanowne jury oceniające występy solistów, zespołów śpiewaczych i kapel, zapowiadanych przez niezmordowanego Józefa Brodę.

Wśród wykonawców sobotnich m.in. Gałcanki z Gałek Rusinowskich, zespół śpiewaczy z Łukowej IV, skrzypek Bronisław Bida, kapela Tadeusza Jedynaka z Przystałowic Małych, młode żeńskie trio Biała Muzyka ze Świlczy k/ Rzeszowa, dudziarze z Wielkopolski, pieśniarki z Lubelszczyzny i Kurpiów... Słowem, reprezentacja niemal całej Polski. Nie sposób wszystkich spamiętać. Artyści na scenie zmieniali się dynamicznie, podobnie jak publiczność pod sceną.

W konkursie widoczne i słyszalne są różne trendy muzyki ludowej, sklasyfikowane w kilku kategoriach konkursowych. Są wykonawcy korzenni, często wyraźnie stremowani mikrofonami i nienajlepiej działającym nagłośnieniem. Są też młode, zadziorne kapele, a także grupy prezentujące folklor stylizowany, przetworzony przez wymogi domów kultury. Różnorodność jak na XXI w. przystało.

Od trzech lat działa klub festiwalowy "Tyndyryndy", organizowany przez Warszawski Dom Tańca, w namiocie rozpiętym na Małym Rynku, w odległości przysłowiowego rzutu beretem od sceny głównej. Trwające tu nieprzerwanie warsztaty i przede wszystkim "tańce, hulanki, swawole" wręcz odebrały tancerzy głównej scenie. Podczas wieczornego konkursu tańca namiot pękał w szwach, a na parkiecie "krew, pot i łzy".

Działo się tu mnóstwo rzeczy, programowych i tych rodzących się spontanicznie. Gdzieś o 3 w nocy na przykład, z soboty na niedzielę, około 15 osób stworzyło Wielką Orkiestrę złożoną z uczniów Jana Gacy. Wygenerowany z serducha trans zakrzywił czas i przestrzeń... 

Po sobotnich koncertach konkursowych i przerwie technicznej scenę zdominowała "Zabawa ludowa" z udziałem kapel festiwalowych oraz gości zagranicznych. My załapaliśmy się m. in. na melancholijną grupę z Litwy, a także na kurpiowskie trio z grającym na harmonii pedałowej miłośnikiem Harleyów. Prezenterka z Litwy próbowała zachęcać publiczność do tańców - ale ci, którzy przyjechali na festiwal tańcować, od dawna - jak już wspomniałem - czynili to w pobliskim namiocie festiwalowym.

My czekaliśmy na gościa specjalnego festiwalu, Kapelę Ze Wsi Warszawa. Napięcie rosło, czas oczekiwania również... Kapela summa summarum zagrała przed 23:00 i na samym początku napięcie sięgnęło takiego zenitu, że Sylwii poleciała jedna struna w suce, przez co pierwszy utwór był jedyny i niepowtarzalny. Energia, magia, trans jakie wytworzyły Magda z Ewą oraz Sylwia udzieliły się widowni. Kapela zagrała po mistrzowsku, przede wszystkim repertuar z albumów "Nord" i "Wiosna Ludu".  Jak powiedział ze sceny lider, Maciej Szajkowski - był to także hołd oddany przez kapelę muzykom korzennym i ich ludowym mistrzom. Publiczność festiwalowa przyjęła KzWW bardzo ciepło. Pod sceną wiele osób tworzyło własne i niepowtarzalne układy taneczno-choreograficzne, a Kapela rozgrzewała całkiem chłodną nockę... Ponad godzinny koncert był naprawdę zacny! A Mario Dziurex za gałkami konsolety pokazał, że jednak da się dobrze nagłośnić kazimierski rynek.

Nazajutrz w samo południe wszystkie grupy przedefilowały ze śpiewem i grą spod kościoła na górce na rynek, po czym nastąpiło oficjalne ogłoszenie werdyktu jury i koncert finałowy, trwający aż do godziny 15:00. Gdy już ostatnia kapela zeszła ze sceny, nadszedł czas na finalny punkt programu zatytułowany „Lubelszczyzna żegna gości festiwalowych”. Była to, w moim odczuciu, najsłabsza część tegorocznego Kazimierza, z pogranicza amatorskiego teatru i rekonstrukcji, w klimacie "cepeliowym". Nie wpłynęło to jednak na to, że sam festiwal bardzo nam się podobał.

Festiwal to nie tylko koncerty. To także warsztaty, wspólne muzykowanie na ulicach czy wystawy. Jedna z nich, przygotowana przez Muzeum Instrumentów Ludowych w Szydłowcu, poświęcona była postaci Jana Rafalskiego, muzykanta i lutnika. Jej istotą było ukazanie procesu twórczego ludowych skrzypiec - od wybrania deski do gotowego instrumentu. Całość naprawdę godna znanego z Discovery programu "Jak to jest zrobione". Szczypta techniki w folku - rzecz niezbędna!

Bardzo istotną częścią festiwali w Kazimierzu jest, rzecz jasna, aspekt towarzyski. Patrząc pod tym kątem, tegoroczna edycja była nadzwyczaj udana. Mam wrażenie, że spotkaliśmy więcej znajomych niż podczas "Nowej Tradycji"- w tym wielu niewidzianych od lat lub tych, z którymi w tygodniu w mieście spotkać się nie sposób. Ma to swój urok, podobnie jak i niepodrabialny klimat tego pięknego miasteczka.

Na koniec warto zatem zacytować sprzedawcę lokalnej pamiątki piekarniczej: "Panie, nie być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża to jak być w Kazimierzu i nie kupić koguta!"

Protokół z posiedzenia jury festiwalu można przeczytać tutaj.

47 Ogólnopolski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych, 27-30.06.2013, Kazimierz n. Wisłą

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu