Czeremcha folkiem pachnąca

18 Festiwal "Z wiejskiego podwórza"
Witt Wilczyński, 28 lipca 2013
18 Festiwal Z wiejskiego podwórza
Fot. Kamil Piotrowski
Niesamowita energia festiwalu w Czeremsze udzieliła się nam już po raz kolejny i to, mówiąc językiem muzycznym, "od pierwszych taktów". Program różnorodny, nawet bardzo, i jak poprzednio, nie zabrakło czarnego konia imprezy.

Już w piątek rano plac przed Gminnym Ośrodkiem Kultury zanotował wzmożony ruch, rozstawiały się pierwsze kramy z dobrem folkowym i zjeżdżali festiwalowicze. Pierwszym oficjalnym punktem programu była konferencja poświęcona obecności folku w mediach, odbywająca się w sali kinowej GOKu. Ścierały się tu różne poglądy i wizje jak też folk w mediach ma być prezentowany, kto go ma "grać". Na konferencję, mimo wczesnej pory, przybyło całkiem sporo przedstawicieli lokalnych mediów z całej Polski (w tym m.in. Radio Białystok, łódzkie Radio Żak i Folk24) oraz grupy z Bretanii, Białorusi i Słowacji. Do mnie osobiście najbardziej przemówiły słowa Bogdana Wity z grupy Carrantuohill, że obecność folku w "mainstreamowych" mediach jest potrzebna, ale nie za wszelką cenę, i że zła prezentacja folku w "dużych mediach" może przynieść więcej szkody, niż pożytku. Zapis z konferencji, podobnie jak w latach ubiegłych, ukaże się drukiem - warto poczekać, bo konferencja była długa i burzliwa...

Popołudniowe koncerty rozpoczęła "grupa wyszehradzka" czyli czeski Medicimbal, która określa się jako "Lidové písně a hity U2, Stinga, Pink Floyd, Petera Gabriela, Coldpla, v novém zvuku z Moravy". Trochę mi to przypomniało dawne czasy rodem z CSRS, kiedy to zza południowej granicy przenikały do nas echa potężnej sceny "rodzimych coverów" utworów zachodnich, wykonywanych masowo przez Helenę Vondrackovą i innych znanych wtedy artystów. Dziś czyni to otwierający muzycznie tegoroczną edycję festiwalu Medicimbal, łącząc okołofolkowe brzmienia z popowymi dźwiękami. Na rozgrzewkę, pod piwko i kiełbaskę spożywane pod licznie rozstawionymi parasolami jak znalazł - ale nic ponadto. Nieco lepiej z połączeniami pop-folkowymi poradził sobie śląski  Carrantuohill, wprowadzając na Wiejskie Podwórze nutkę celtycką, kończąc swój set w ostatnich promieniach zachodzącego słońca... Tego wieczoru mogliśmy poznać też nową wokalistkę zespołu - Anię Buczkowską, w spokojnych balladach. Ale to z energetycznych reeli i jigów (irlandzkich tańców) słynie grupa i nie zawiedli. To była jednak tylko przygrywka do tego, co wydarzyło się na finał. Gospodarze, Czeremszyna, krzesąc sceniczny ogień nowym, premierowym utworem, od razu uderzyła z grubej rury, a potem poleciało! Szał pod sceną, dowcipne komentarze Mirka do dynamicznie rozwijającej się sytuacji i żywioł własnych interpetacji pieśni, które zasłysznane "tuż za rogiem" porwały w tany dość liczną publiczność (nieco opóźniony, z przygodami, ale jednak dotarł po raz kolejny do Czeremchy specjalny pociąg festiwalowy).

A Czeremszyna, mówiąc (nie bez przyczyny, o czym za chwilę) z piłkarska, wykorzystała w pełni atut własnego boiska. Piękny set, piękny wieczór, który zakończył balkan-beatem rodem z Berlina i okolic DJ Wojcio. O dziwo, publiczność wcale nie miała ochoty wracać do domów i bawiła się aż do 2:00 przy mieszance elektro-folku.

Dzień drugi przyniósł z sobą całe mnóstwo festiwalowych wydarzeń. Od strony muzycznej lekką "wtopę" zaliczyli Węgrzy z formacji Boja, grając co prawda poprawnie, ale zupełnie bez polotu, co w przypadku kapel znad Balatonu wydało się dość niespotykane... Miło zaskoczyły mnie natomiast stołeczne Pochwalone, grając zaangażowany społecznie punk/folkrock w klimacie dawnego Jarocina, klubu Fugazi i kapel z lat 80 (Siekiera, Dezerter, Joy Division i te klimaty). Pazura w brzmieniu zespołu dodała przede wszystkim niesamowita basistka Tekla, a także znana z punkowego grania Nika. Choć jak podkreśliło paru zapytanych, to już łagodniejsza wersja buntowniczki sprzed lat - w pełni akceptowana. Muzyka grupy to brzmienie zbudowane przede wszystkim, na mającym miejski rodowód punkrocku i ciekawym połączeniu muzyki zaangażowanej, bazującej na ludowości ale jednak silnie tkwiącej w korzeniach miejskich. Zwracały także uwagę kobiecie chórki  niczym z The Wailers od Boba Marley'a, dodające kolorytu tej kapeli.

La3no Kubano, które w ostatniej chwili zastąpiło inny słowacki zespół Banda, paradoksalnie było najlepsze w odsłonie "disco cigano" na koniec swojego seta, niż w szeroko rozumianym "world music". Trochę podobnie to wyszło jak z grupą Sheket w zeszłym roku. Za dużo miszmaszu, przekombinowane i przez to nieciekawe. Wykorzystaliśmy ten moment zatem na odświeżanie towarzyskich kontaktów.

Tegoroczni przedstawiciele Strefy Wyszehradzkiej byli słabsi niż w poprzednich latach, co dziwi o tyle, że zarówno scena węgierska, czeska czy słowacka, aż kipi od ciekawych zespołów.

Muzyczna fuzja Transglobal Underground i Fanfara Tirana, będąca kropką nad i drugiego dnia festiwalu to w mej opinii udany i dogłębnie przemyślany projekt. Przypominali naszych Trebuniów z Twinklami  w tym sensie, że każda ze stron włożyła własnego ducha i własne pomysły, by stworzyć wspólnie coś wyjątkowego - ale z zachowaniem własnych charakterów. Znakomite solowe popisy wokalisty uzupełniały energiczne dęciaki doprawione etnicznym sosem tabli i dhola z domieszką dźwięków klubowych. Pamiętając Transglobali z dawnego, stołecznego gigu w klubie CDQ (wtedy jako soundsystem) spodziewałem się, że z albańską orkiestrą dętą będą brzmieli znacznie lepiej - i tak się stało! Ten projekt, mający swoją część bardziej taneczną (dub reggae) i bardziej etniczną (dęciaki, sitar, bębny) umiejętnie dawkował obie te części, a całość miała charakter autentycznego muzycznego dialogu! Zaiste piękny to był set, wrażenia pozostaną na długo.

Ten dzień muzycznie kończył DJ Empe, dawkując Bałkany doprawione popfolkiem z Rosji i Ukrainy, zabawa trwała, podobnie jak w piątek, do drugiej w nocy.

Festiwal to, rzecz jasna, nie tylko muzyka. Cały dzień trwały warsztaty tańców ukraińskich (prowadzone przez grupę Hulajhorod) a także wyplatania z wikliny,  garncarstwa, gry na harmonijce ustnej, fletach i piszczałach oraz zgłębiania tajników kuchni regionalnych - dla każdego coś miłego. Moją uwagę skupiło przede wszystkim spotkanie warsztatowe prowadzone przez  Macieja Rychłego z Kwartetu Jorgi o poszukiwaniach dźwięku i konstruowaniu piszczałek i fletów ludowych. Jego opowieść (pozbawiona  pseudo-antropologicznego bełkotu i innych "naukawych" gderań) o tym, jak powstaje dźwięk, jak da się odtworzyć X-wieczne brzmienie na podstawie kształtu instrumentu i zdroworozsądkowego myślenia, wciągnęła od samego począku. Pokaz jak w związku z tym, używając kozika i suchego badyla od barszczu zmajstrować piszczałkę, spowodowała, że po tych warsztatach spotykałem wielu znajomych z własnoręcznie zrobionymi fujarkami w rękach.

Dzień trzeci spotkań "Z wiejskiego podwórza" rozpoczął się  meczem piłkarskim między młodzieżą A-klasowego Kolejarza Czeremcha a zmontowaną spontanicznie ekipą folku (wspomaganą siłą rzeczy chłopakami z ŚKSu) w którym nie o wynik chodziło a a zabawę i poprawienie kondychy. Dzień wcześniej niezmordowany konferansjer festiwalowy przypomiał ze sceny o tym, nie będącym oficjalnie umieszczonym w programie wydarzeniu i mimo wczesnej pory zebrało się kilkunastu chętnych na rozegranie sparringu. Nasza ekipa Folk24 wystawiła dwóch zawodników (autora niniejszej relacji i naszego rednacza) i liczymy na to, że w kolejnych edycjach festiwalowych sportowa jej część będzie się rozwijać dynamicznie.

Część muzyczno-koncertową rozpoczęło przedstawienie teatru ulicznego Makata z towarzyszeniem Swoją Drogą Trio, przycinającego na żywo do w gruncie rzeczy dość typowej i mało odkrywczej jak na teatr uliczny inscenizacji wiejskiego wesela. Czarnym koniem tego dnia festiwalu okazała się natomiast bluesrockowa formacja Harpcore (wcześniej znana fanom bluesa jako Harmonijkowy Atak). Bezpretensjonalne ale żywiołowe kawałki, w których mniej była istotna treść jako taka a przede wszystkim brzmienie organków, były miodem na uszy starszych fanów festiwalu. Blues rodem z USA, kilka znanych coverów wziętych z muzyki popularnej (w tym "Riders of the Storm" Doorsów i "Bad Girls" Donny Summer), sporo bluesowej klasyki i przede wszystkim poczucie humoru (motywy ludowe i cytaty rockowe wplatane spontanicznie w imrowizacje bluesowe) liderów spowodowało, że ten międzymiastowy (Kraków, Warszawa, Białystok i Bydgoszcz) zespół został pozytywnie zapamiętany podobnie jak w zeszłym roku Pertović Blasting Company. Grupa nagrała w Czeremsze swój studyjny album i tym koncertem pięknie podziękowała za to. Wywołani na bis nie mogli nie zagrać najsłynniejszego motywu z Blues Brothers.

Kolejną i ostatnią już odsłoną muzyczną była R.U.T.A. z Nastą Niekrasawą i Hulajhorodem. Po sobotnim gigu Transglobali z Fanfarą liczyłem na podobną fuzję. Nie widziałem RUTY wcześniej na żywo toteż byłem zainteresowany, jak surowe i dość monotonne brzmienie z płyt przełoży się na wykonanie sceniczne. Początek był rozczarowujący, po prostu wykrzyczany przez Gumę punk rock zagrany na instrumentach folkowych w rytmice najbardziej prostej z możliwych. Ośmioosobowy skład brzmiący jak trio, odniosłem wrażenie, że pozostawiając na scenie samego bębniarza efekt byłby podobny. Cóż, urok i czar buntowniczego minimalu... Gdy na scenę wkroczyła Nasta, swoim niesamowitym głosem ogarnęła punk-folkowe brzmienie i w gruncie rzeczy od tego momentu koncert ruszył z kopyta. Szkoda, że później, gdy dołączył Hulajhorod, było go trochę za mało (na szczęście dziewczyny pośpiewały co nieco "na afterze"). Nie mogę porównać gigu RUTY z Harpcore, bo to była zupełnie inna bajka muzyczna - ale w porównaniu z sobotnim występem Pochwalonych moim zdaniem RUTA wypadła nieco słabiej. Z pełną oceną poczekam jednak na jesienne koncerty Hańby...

Pociąg festiwalowy szczelnie wypełniony ruszył w kierunku Warszawy po 23:00. Część osób została do rana, inni do 27 lipca, na warsztatach pieśni białych Ludmiły i Serhija Wostrikowych, a także na warsztatach garncarskich, tkackich i wyplatania.

Warto dodać, że oprócz muzyki, warsztatów i meczu, podczas festiwalu miały miejsce dwie projekcje filmowe: "Pamięć domu" Beaty Hyży-Czołpińskiej o pasjonatach ratowania podlaskiej, drewnianej zabudowy oraz niemego filmu "Szkurnik" z 1929 roku, z tapingiem Marcina Pukaluka. Cały czas festiwalowy można było też oglądać wystawę plenerową "Ginące rzemiosła".

Podsumowując zatem: "osiemnastka" festiwalu wypadła udanie i za rok również przyjedziemy całą naszą ekipą. A wcześniej, na co najmniej kilka meczy Kolejarza!

 

Festiwal Visegrad Wave: Festiwal Wielu Kultur i Narodów" Z wiejskiego podwórza", 19-27.07.2013, Czeremcha
Portal Folk24 był patronem medialnym wydarzenia.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu