Folk pod pałacem

Stockholm Folk Festival - dzień 1
Rafał Chojnacki, 10 sierpnia 2013
II Stockholm Folk Festival
Fot. Monika Samsel-Chojnacka
Dojechaliśmy na miejsce na kilkadziesiąt minut przed koncertem inauguracyjnym. Pierwszego dnia sztokholmski festiwal przywitał nas słońcem. Po całym dniu gęstych chmur i siąpiącego z nich deszczu była to miła odmiana.

Wprawdzie różne formy aktywności festiwalowej - w tym koncerty na mniejszych scenach - trwały już od 11:00, ale widać było, że większość widzów postanowiła przybyć w tym samym terminie co my. Sam festiwal odbywa się dopiero drugi raz, a organizowany jest w bardzo malowniczym miejscu, na przedmieściach Sztokholmu. Hesselby Slott to zabytkowy zespół pałacowy, którego główne budynki pochodzą z XVII wieku. W okolicy znajdziemy jeszcze kilka innych starych budynków, głównie drewnianych.

Główna scena, tzw. Scena Parkowa, mieści się przy trakcie prowadzącym wprost na pałacowy dziedziniec, nie sposób więc ją przeoczyć. Tuż obok stoi wielki wóz transmisyjny, co pozwala mieć nadzieję na to, że festiwalowe dźwięki da się jeszcze gdzieś usłyszeć. Zanim jednak dotarliśmy pod główną scenę, przyciągnęły nas dźwięki płynące z ze sceny bocznej (nazywanej Sceną Estradową). Kiedy tam dotarliśmy występował właśnie duet Ulrika Gunnarsson i Jonas Åkerlund, który prezentował utwory ze swojej, jedynej jak dotąd płyty, zatytułowanej Timglas. Ulrika jest dość znaną skrzypaczką i wokalistką, przez wiele lat związaną z zespołem Sågskära. W duecie z Jonasem wykonuje głównie ludowe ballady. Spośród tych, które dane nam było usłyszeć, najciekawiej zaprezentowała się pieśń Skeppet Old John.

Koncert na głównej scenie pomyślany był w arcyciekawy sposób. Przede wszystkim powołano do życia Stockholm Folk Festival Band, folkową orkiestrę prowadzoną przez Karla-Johana Ankarbloma, znanego kompozytora, producenta i aranżera. Grupę utworzyli młodzi muzycy, wspierani przez barda i poetę Esbjörna Hazeliusa, dyrektora artystycznego i jednego z dwóch głównych organizatorów festiwalu. Zespół ten stworzono, by akompaniował zaproszonym na inauguracjny koncert solistom i zespołom. Na scenie wytworzyła się jednak tak świetna atmosfera, że kolejni uczestnicy przyłączali się do zespołu, co zaowocowało wzmocnieniem brzmienia. W praktyce wyglądało to zwykle tak, że większość muzyków grała utwory razem, zmieniali się tylko soliści, którzy po skończeniu swoich utworów nie schodzili ze sceny, tylko zasilali szeregi zespołu.

Koncert otworzyła nyckelharfistka Emilia Amper (zdjęcie powyżej), grając z towarzyszeniem festiwalowej orkiestry. Po niej na scenie pojawił się główny organiator i człowiek, który wypromował całą ideę festiwalu w Hesselby Slott, Tomas Ledin. Artysta ten w zeszłym roku obchodził czterdziestolecie pobytu na scenie i bywa nazywany szwedzkim Brucem Springsteenem. Po przywitaniu się z publicznością poprosił o podanie gitary, co prawdopodobnie nie było zaplanowane. Wraz z imrowizującymi z nim muzykami, ze sporym udziałem publiczności, szef festiwalu wykonał utwór, od którego zaczęła się jego kariera, tytułułową piosenkę z jego debiutanckiej płyty Restless Mind.

Po Ledinie, który jako jeden z nielicznych nie zasilił zespołu, koncentrując się na koordynowaniu działań w okolicach sceny, pojawił się, młodszy o mniej więcej dekadę artysta, Niklas Strömstedt, kojarzony dotąd głównie z muzyką pop. Trzeba jednak przyznać, że dzięki aranżacji Ankarbloma i talentowi członków zespołu, jego piosenki zabrzmiały co najmniej folkowo, jak stylizowany na amerykańskie granie utwór Ledina. Najciekawiej zrobiło się jednak, gdy do Strömstedta dołączyła Sofia Karlsson, wokalistka o zjawiskowym głosie, występująca przed laty z Ale Möllerem i Leną Willemark w kultowym, folkowym zespole Groupa. Od tego czasu Sofia zdobyła spore uznanie jako solistka i artystka wspierająca na scenie i w studiu innych wykonawców. To właśnie w wykonaniu Strömstedta i Karlsson zabrzmiała najbardziej niespodziewana tego dnia piosenka, czyli Tänd ett ljus, którą śpiewali swego czasu razem w prowadzonym przez Esbjörna Hazeliusa projekcie Jul i Folkton. Niespodziewana, ponieważ jak wszystkie utwory z tego niezwykłego projektu, jest to pieśń bożonarodzeniowa.

Kolejną solistką występującą na dużej scenie okazała się Marie Bergman, popularna w latach 70. autorka piosenek, które podobnie jak utwory Ledina mogłyby się znaleźć na płytach Springsteena, gdyby nie fakt, że są śpiewane po szwedzku. Jej ostatnia płyta studyjna, z 2009 roku, zatytułowana Det liv du får zawiera jednoznacznie folkowe ballady, jednak artystka postanowiła sięgnąć raczej do początków swojej kariery, śpiewając nieco bardziej popowe piosenki, z folkowym tłem w wykonaniu niezawodnej orkiestry Stockholm Folk Festival Band.

Z kolei Lena Willemark, koleżanka Sofii Karlsson z czasów Groupy, wypadła nieco słabiej od swojej dawnej współtowarzyszki. Co ciekawe solowe płyty Willemark zawierają ogromne pokłady świetnych ludowych piosenek, zaaranżowanych na nowo. Artystka postawiła jednak na żywe utwory, które nie wychodzą jej aż tak dobrze, jak groźne ballady.

Prawdziwym skarbem koncertu był wspólny występ Solo Cissokho i Emili Amper. Wykonali razem kilka utworów z płyty, którą senegalski artysta, grający na korze, nagrał z inną nyckelharfistką, Elliką Frisell. Mimo że Emilia musiała "wejść w cudze buty", poradziła sobie świetnie, bawiąc się cały czas muzyką. Niemal cały występ Solo to świetne współgranie dwóch odległych etnicznie instrumentów. Dopiero pod koniec wszyscy muzycy nagle dołączyli do solistów i zagrali, wspieraną afrykańską korą, szwedzką melodię ludową. Nagłe uderzenie takiej masy instrumentów mogło zrobić ogromne wrażenie.

Trzech starszych panów, którzy pojawili się później, grało na skrzypcach. To zespół Skaggmanslaget. Przygotowali najbardziej tradycyjny repertuar na całym inauguracyjnym koncercie. Eric Bibb, który wystąpił po nich na scenie, śpiewał już własne, bluesowe i folkowe ballady. Nic dziwnego, bo to amerykański wokalista i gitarzysta, mieszkający obecnie na stałe w Finlandii. Jego utwory robią dobre wrażenie, planujemy więc zakup jego płyt, zwłaszczą tą, z utworem The Cape, bo to wyjątkowo ciekawa piosenka.

Gdy tylko ucichło granie na scenie głównej wybuchło nagle granie w kilku innych miejscach. Część publiczności przeniosła się od razu pod Scenę Estradową, gdzie już instalowała się grupa Väsen. W tym samym czasie, w pobliskiej Winiarni rozpoczęła się sesja muzyki irlandzkiej, a w mieszczącym się za pałacem namiocie (Scena na Tarasie) swój koncert rozpoczęła młoda szwedzka grupa Kolonien. Odtąd niemal przez cały czas trzeba było być w kilku miejscach na raz, lub wybierać czego chce się słuchać.

Olov Johansson (nyckelharpa), Mikael Marin (skrzypce) i Roger Tallroth (gitara), czyli trio Väsen, pokazali jak zagrać tradycyjne tańce na trzech strunowych instrumentach, by brzmiały one jednocześnie ludowo i nowocześnie. Za ten ostatni pierwiastek odpowiadał głównie Roger, którego gra może niejednego gitarzystę folkowego wpędzić w kompleksy.

Z kolei grupa Kolonien zyskała ogromny poklask, przede wszystkim za oryginalność. Czwórka młodych muzyków, dowodzonych przez grających na gitarach braci Erika i Arvida Rasków, gra indie folk, z lekkimi wpływami irlandzkimi, słyszalnymi w brzmieniu skrzypiec (Anna Möller) i ciekawym zestawem instrumentów perkusyjnych, łączących tradycyjne bębny z rockowymi talerzami i stopą (Mischa Grind). Autorskie piosenki, które można usłyszeć na wydanej w zeszłym roku płycie Clockwise, śpiewane są po angielski i po szwedzku. Brzmią bardzo mocno, ponieważ cała czwórka śpiewa refreny, na dodatek robią to pełnymi głosami, naśladując nieco amerykańskich wokalistów.

Sesja w Winiarni została oddana w ręce młodch muzyków, którzy grali całkiem ładnie, ale momentami trudno im było ustalić jakie utwory i jak je zagrać. Nie miało to atmosfery irlandzkiego ceilidh, a raczej zwykłego jam session, gdzie po prostu próbuje się razem coś zagrać. Sytuacja zmieniła się nieco, gdy na miejscu pojawił się Esbjörn Hazelius. Bard i poeta, który wcześniej tego dnia wystąpił w składzie Stockholm Folk Festival Band, grając na mandolinie, irish bouzouki i gitarze, tym razem objawił się jako zdolny skrzypek i przejął inicjatywę, nadając ton całej sesji.

Gdy wróciliśmy pod scenę główną, stały już na niej trzy panie: Linda Ström, Charlotte Centervall i Frida Öhrn z miasta Norrköping, czyli grupa Cookies 'N' Beans. To obecnie prawdziwa gwiazda na szwedzkiej scenie pop. Wprawdzie panie grają amerykański folk i country, ale zaszły bardzo wysoko w konkurskie Melodiefestivalen, który jest szwedzką drogą do festiwalu Eurowizji. Szwedzi szaleją na punkcie tej imprezy, nic więc dziwnego, że jej uczestniczki stały się z miejsca celebrytkami. Muzyka Cookies 'N' Beans może się podobać, choć w sumie były one jednym ze słabszych punktów festiwalu. Gdyby spojrzeć na kreację sceniczną krytycznym okiem, okazałoby się, że nieco za dużo w tym graniu aktorstwa, piosenki są za bardzo nostalgiczne, a przerobienie First We Take Manhattan Leonarda Cohena na folk w stylu Kingston Trio, to raczej nieudany eksperyment.

Zupełnie inaczej ma się sprawa z muzyką zespołu Den Fule, znanego również w Polsce. Ich występ także miał w sobie coś z teatralności, ale na scenie królowała przede wszystkim muzyka. Niezwykły projekt, w którym wzięli udział Solo i Adama Cissokho (kora i głosy) oraz recytatorka Sofia Baig, będzie miał swoją kontynuację już w poniedziałek. Przedstawiony podczas festiwalu zestaw szwedzko afrykańskich brzmień znalazł się na płycie, która ukaże się 12 sierpnia. Album jest zatytułowany Contrebande i ukaże się nakładem Kakafon Record.

O pozostałych, również pozamuzycznych atrakcjach Stockholm Folk Festival opowiemy jutro. Nocne godziny spędzone nad tekstem zaowocują pewnie paniką o poranku, dlatego w tym miejscu przerywamy naszą relację i zapraszamy do lektury następnego odcinka.

współautor: Monika Samsel-Chojnacka.

 

Stockholm Folk Festival, Dzień 1, 9.08.2013, Sztokholm 

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu