Dwa tuziny folku

24. Mikołajki Folkowe w Lublinie
Witt Wilczyński, 24 grudnia 2014
24 Mikołajki Folkowe
Fot. Grzegorz Michalec
Lubelskie "Mikołajki Folkowe" to Festiwal przez duże "F", na który jeździ się z wielu powodów, nie tylko muzycznych. To najbardziej folkowy z festiwali i licząca się dziś impreza środowiskowa. W tym roku byliśmy tylko jeden dzień, ale jaki.

W tym roku Festiwal Muzyki Ludowej "Mikołajki Folkowe" muzycznie wystartował już w czwartek, 11 grudnia, koncertem Duetu Kipikasza. Dzień później, koncert zespołu Same Suki, podczas którego dziewczyny nagrywaly materiał "live", zebrał nadkomplet publiczności. Tyle dowiedzieliśmy się od znajomych, którzy w Lublinie pojawili się wcześniej od nas.

W sobotę Lublin powitał nas dość ciepłą, jak na tę porę roku, aurą oraz uliczną rekonstrukcją historyczną Stanu Wojennego, z demonstracją rozgonioną przez ZOMO. Do Chatki Żaka dotarliśmy na spotkanie redakcyjne "Gadek" oraz konferencję poświęconą podsumowaniu Roku Kolberga 2014. Była to bardzo rzeczowa dyskusja - bo pytanie "co tak naprawdę pozostanie w świadomości społecznej w kwestii Oskara Kolberga i jego dzieła, gdy rok 2014 dobiegnie kresu", jest bardzo zasadnym pytaniem...

Koncert finałowy MF 2014 rozpoczął laureat II nagrody, silnie klezmerząca grupa Bum Bum Orkestar. Po nich na scenie zainstalowali się Estończycy z Trad.Attack!. Nie ukrywam, że bardzo byłem ciekaw tego młodego zespołu - a i sam chętnie chciałem łyknąć nieco estońskiego folku, bo - jak zastanawialiśmy się z kolegą - co my tak naprawdę dobrze znamy z Estonii w Polsce? Jako miłośnicy folkmetalu - Metsatöll siłą rzeczy. Ale poza tym? A trio Trad.Attack! odsłoniło to mało znane oblicze tamtejszej muzyki. Skojarzenie z polskim Otako nasuwało się samo. Spora ilość sampli opartych na autentycznych nagraniach estońskich pieśni i melorecytacji zebranych w terenie. To wszystko w etno-jazzowej otoczce brzmiało bardzo świeżo i przekonująco, choć trzeba było się wczuć w klimat. Na szczęście gitarzysta grupy, z humorem i na luzie, sporo opowiadał o kolejnych granych utworach - dzięki temu wspaniałe (pozornie proste - ale wciągające i dające do myślenia) dźwięki układały się w naszych głowach w logiczną całość.

Następnie - króciutko, ale treściwie, na scenie zapanowała Kapela Maliszów. Zespół, który ostatnio zgarnia w naszej folkowej lidze wszystkie możliwe nagrody. I nic dziwnego - skrzypek "idzie na mistrza", a cały zespół utwierdził mnie w przekonaniu o progresie jaki następuje w nurcie rodzimej sceny muzyki tradycyjnej. Malisze są znakomici w tym, co robią!

Na koncert Bezobratři w Polsce czekałem od momentu, gdy usłyszałem po raz pierwszy ich, wydany z początkiem mijającego roku, krążek. Miłe dla ucha, czeskie, folkowe granie z "tym czymś". Bardzo byłem ciekaw, jak sprawdzą się scenicznie - i nie rozczarowałem się. Szybko złapali kontakt z publicznością, nie ograniczając się tylko do grania dźwięków z terenów Czech. "Czescy Mikołaje", "Podobni do Koczki", "Świetna wokalistka", "Mają jaja" - takie słyszałem opinie, i w mym mniemaniu tak właśnie było. Bardzo solidna grupa ze stajni Indies Scope zagrała u nas swoje. Plus za naprawdę bardzo dobry polski perkusisty, który omawiał część kawałków przed ich zagraniem.

Pominąłem świadomie koncerty laureatów, bazujących na dźwiękach afrykańskich, gdyż nie ukrywam, że czuję przesyt muzyki z Czarnego Lądu (m.in. po kolejnych edycjach festiwalu "Skrzyżowanie Kultur"), poświęcając ten czas na spotkania "we fojerze" z dawno nie widzianymi znajomymi. Bardzo szanuję pasje, niekoniecznie przepadam za dźwiękami. Niemniej gratuluję zauważenia przez jury festiwalowe.

Pod sam koniec wieczoru na scenę wkroczyli gospodarze w pełnym rynsztunku - czyli wyjściowych strojach Mikołajowych. Jak się okazało, był to dopiero drugi koncert z nową wiolonczelistką, Weroniką Kijewską, która zastąpiła Justynę Kazek. Orkiestra Św. Mikołaja zagrała bardzo żywiołowo, poczynając od najnowszych utworów ("Umarł Maciek umarł", "Mazureczek"), aby stopniowo przesuwać się w stronę, znanych już miłośnikom folku od wielu lat, kołomyjek i innych hiciorów. Nie obyło się bez widowiska obrzędowego w postaci "odpędzania gzów od krów", które stało się chyba już stałą częścią programu koncertowego, choć publiczność została wciągnięta do zabawy już na samym początku, przy hip hopowym "Mazureczku". Mikołaje zagrali pełny koncert. Mimo późnej pory i szóstej godziny koncertu (sic!) widzowie zażyczyli sobie na bis kultowe "Koło Jana", które śpiewała cała sala, na głosy. Ale wszystko co dobre, musi się kiedyś skończyć.

Szanty na Folku Nocą odpuściliśmy - zmęczenie prawie sześciogodzinnym koncertem głównym dało się nam we znaki...

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu