Mój powrót do źródeł

Rozmowa z Nastą Niakrasavą, wokalistką FolkRoll i R.U.T.A.
Anna Wilczyńska, 23 maja 2012
Nasta Niakrasava
Fot. Joanna Strojek
Dyplomowana dyrygentka chóru ludowego, studentka muzykologii, współzałożycielka i wokalistka białoruskiej grupy FolkRoll, a ostatnio R.U.T.A. Laureatka Grand Prix i Nagrody im. Niemena na 12. Nowej Tradycji.

Skąd się wzięło u Ciebie zainteresowanie kulturą ludową, ludowymi pieśniami?

We wczesnym dzieciństwie moją pasją była muzyka i rysowanie, taniec, sztuki plastyczne, grałam też na fortepianie. W domu był gramofon i dużo winylowych płyt. Któregoś razu mama podsłuchała, jak sobie podśpiewywałam piosenki popularnego w latach 60. Robertina Loretti. Wtedy to zaprowadziła mnie do Miejskiego Domu Kultury, w którym działał zespół dziecięcy. Był to zespół pieśni ludowej Viasiołka, czyli po polsku Tęcza. W ten sposób, trochę przypadkowo, w wieku 11 lat zaczęłam śpiewać białoruskie pieśni ludowe. Na samym początku nie rozumiałam, jaką siłę kryje w sobie ta muzyka, ale zauroczenie osobowością pani od śpiewu ukierunkowało moje fascynacje muzyczne, aż w końcu pieśń ludowa stała się motywem przewodnim w moim życiu.

Wspomniałaś o grze na fortepianie...

Tak. Grałam na fortepianie, ale musiałam zrezygnować, bo nie stać mnie było na instrument i kształcenie w tym kierunku, choć fortepian był moją pasją od wczesnego dzieciństwa. Gdy zaczęłam śpiewać w Viasiołce, wraz z moją nauczycielką uznałyśmy, że muszę zdobyć wykształcenie muzyczne i pójść do szkoły I stopnia, bo możliwe, że w przyszłości muzyka będzie wypełniała całe moje życie i edukacja muzyczna mi się przyda. W szkole zaczęłam grać na cymbałach. Ale najważniejsze jest to, że ludzie, których spotkałam jeszcze jako dziecko, uwrażliwili mnie na śpiew ludowy, na folklor i na to, co jest prawdziwe. Był to przekaz z drugiej ręki, ale pieczołowicie dobierany. Na pierwszych festiwalach, w których brałam udział, byłam jedyną osobą śpiewającą a capella, bo nie stać nas było na zrobienie podkładu muzycznego. Z perspektywy czasu widzę, że miałam szczęście.

Jakie jeszcze doświadczenia wokalne miałaś za sobą zanim z Pavłem Ryżkovem założyłaś zespół FolkRoll?

Gdy miałam 14 lat, wyjechałam z rodzinnego Jelska do Mińska, do szkoły muzycznej II stopnia. To był college muzyczny im. M. Glinki. W tej szkole nacisk kładziony jest głównie na przygotowanie zawodowe i zdobycie dyplomu - w moim przypadku był to tytuł dyrygenta chóru ludowego. Tam zaczęło się moje sięganie do źródła wiedzy, czyli do bezpośredniego kontaktu z ludowymi wykonawcami. Wtedy drugi raz zakochałam się w pieśni ludowej. W końcu miałam już 17 lat, więc miałam prawo się zakochać, heh... Nowi nauczyciele i szkoła dali mi możliwość podbudowania wiedzą naukową mojej fascynacji ludowością. Na trzecim roku, wraz z moją nauczycielką od śpiewu założyłyśmy zespół NHS, z którym w 2006 roku wygraliśmy Mikołajki Folkowe, a po rozpadzie grupy z częścią jego muzyków grałam etno-jazz pod moim nazwiskiem. Były też okazjonalne występy z pop-rockowymi zespołami B:N i Dali.

Czyli wcześniej nie miałaś kontaktu źródłowego z folklorem?

Tak jak mówiłam, to był przekaz z drugiej ręki, jednak dobierany. To było nawet trochę dziwne, że jako dzieciak nie wykonywałam rzeczy popowych, tylko jechałam na festiwal śpiewać pieśni ludowe a cappella. Całą moją drogę do folkloru określiłabym jako "powrót do źródeł". Musiałam się najpierw cofnąć, żeby usłyszeć jak to brzmi w oryginale, by móc potem kreować własną wizję świata muzycznego. Pamiętam wszystkich moich nauczycieli i ze szkoły podstawowej i średniej. To były przede wszystkim kobiety i to ciepło kobiece mi przekazały. Największy wpływ na mnie miała jednak nie tyle szkoła, co spotkanie z właściwymi osobami, a pierwszą była Alona Hanczarenka, nauczycielka z Viasiołki, która pokazała mi piękno folkloru i nim zainspirowała.

Przejdźmy do grupy FolkRoll. W jaki sposób powstał ten zespół?

FolkRoll powstał w szalonej atmosferze średniej szkoły muzycznej w Mińsku, gdzie się wszyscy wtedy uczyliśmy. Wzajemna sympatia i ciekawość muzyki była kluczem do jego powołania. To był początek roku 2008. W tym samym roku pojechaliśmy w grudniu na Mikołajki Folkowe, a w kwietniu 2009 wystąpiliśmy na Nowej Tradycji. Występ na festiwalu folkowym w Lublinie to był pierwszy nasz większy koncert jako zespołu, wcześniej zagraliśmy tylko na jednym nieformalnym wieczorze na Białorusi. Pierwszego świadomego słuchacza znaleźliśmy właśnie w Polsce. Dlatego też mamy sentyment do Polski i zawsze cieszymy się, gdy przyjeżdżamy tutaj na koncerty.

Czy bardzo się stresowaliście na wspomnianych Mikołajkach Folkowych?

Ja to zawsze bardzo się stresuję, heh... Zawsze się denerwujemy przed występem. Nie byliśmy pewni czy dotrzemy do publiczności z naszymi pomysłami i brzmieniem. Zarówno lubelska, jak i warszawska publiczność festiwalu Nowa Tradycja była świetna, wyjątkowa i gościnna. Nie mogę powiedzieć, że gdzieś było lepiej, oba festiwale wspominam bardzo ciepło.

Skoro już ten temat się pojawił... Jakie są Twoje wspomnienia z festiwalu Nowa Tradycja, na którym w 2009 roku zdobyliście główne nagrody - Grand Prix i Nagrodę im. Czesława Niemena?

Byłam wtedy bardzo zmartwiona, jak zawsze przed występami, każdy z nas przeżywał, ale nie z powodu oceny jurorów, tylko czy zrozumie nas słuchacz. Wiadomo - przyjechaliśmy do Warszawy, do Polski i to była dla nas wielka niewiadoma. Co prawda byliśmy już po występie na Mikołajkach, ale nie wiedzieliśmy jak odbierze nas publiczność warszawska. Wysoki poziom artystyczny festiwalu, nasz przekaz, inny język... Chcieliśmy, żeby nasze przesłanie znalazło swojego adresata i wzruszyło go. I, naprawdę, nie spodziewaliśmy się takiej nagrody! Nawet jeszcze jak jury zaczęło ogłaszać wynik, nie zorientowaliśmy się, że to o nas chodzi i że to my zdobyliśmy Grand Prix. Siedzieliśmy na sali, zaczęły się oklaski, potem jury przedstawiło kolejne miejsca, nas nie, więc zrozumiałam, że to po prostu jakieś wyróżnienie - a potem okazało się, że to główna nagroda. Byliśmy w szoku! Nie zależało nam na ocenie jurorów, chodziło nam przede wszystkim o to, by publiczność nas zrozumiała i chyba się to udało, bo tylko o włos przegraliśmy Burzę Braw - nagrodę publiczności na Nowej Tradycji.

Pamiętam też, jak potem wieczorem, w hotelu śpiewaliśmy z gruzińskim kwintetem Urmuli, który wtedy występował jako gwiazda koncertu, było niesamowicie miło. Takie spotkania na zawsze pozostają w pamięci. Podczas drogi powrotnej na Białoruś, do Mińska wiele razy przypominaliśmy sobie nasz występ, publiczność i moment, gdy Małgorzata Niemen wręczała nam nagrodę i powiedziała, że gdyby tam był Czesław, to na pewno zagłosowałby na nas. Baliśmy się przed występem, a po nim myśleliśmy, że to sen, powtarzaliśmy sobie to w pamięci, na wypadek gdybyśmy się obudzili - żeby nie zapomnieć, heh...

Opowiedz mi proszę o strojach FolkRolla - jaką pełniły rolę? Czy pojawiły się tylko podczas koncertu na Nowej Tradycji?

Ogólnie mi się dobrze śpiewało w lnianej koszuli, bo czułam jej naturalną ochronę przed wszystkim, co jest niebezpieczne w momentach magicznych - czyli gdy śpiewam. Len chroni, nie tyle przed złem, bo przecież w tej sali nie było zła, tylko... człowiek podczas takich aktów jak śpiew staje się bezbronny - gdy śpiewa, to maksymalnie odsłania swoje wnętrze. Na poziomie energetycznym to się wyczuwa. Len stanowi wtedy naturalną ochronę, daje poczucie bezpieczeństwa. Dlatego na koncertach staram się zakładać coś lnianego. Jest to może rodzaj zabobonu, ale coś w tym jest.

Myślałam, że te stroje to było świadome nawiązanie do folkloru?

Raczej nie, choć magiczna moc lnu na pewno ma swoje korzenie w ludowych wierzeniach. Wydaje mi się, że największe kontrowersje wzbudziły skarpetki, w których wyszliśmy, heh... Mam nawet jedno swoje zdjęcie z tamtego koncertu, które należy do czołówki mojej kolekcji "zabawnych zdjęć Nastki". Te stroje to był szalony pomysł, ale musiała być jakaś odrobina szaleństwa w tym wszystkim. Rok później, na koncercie podczas Nowej Tradycji, cały FolkRoll wyszedł już w swoich zwykłych ubraniach - a ja pozostałam w lnianej koszuli.

Jakie jest Twoje zdanie na temat ruchu rekonstruującego folklor w Polsce i na Białorusi? Czy widzisz jakieś podobieństwa, różnice?

Dla mnie to bardzo ciekawe pytanie jako muzykologa. Ożywianie dawnej tradycji pieśni i tańca jest coraz bardziej powszechnym zjawiskiem. W Polsce  jest znacznie więcej festiwali i warsztatów niż na Białorusi. Niewątpliwie Polska pod tym względem przoduje. Z kolei częstymi gośćmi polskich festiwali i warsztatów są Białorusini. Na przykład Lublin co roku gości wybitnych białoruskich specjalistów w dziedzinie folkloru. Sama też w zeszłym roku miałam przyjemność grać solowy koncert i prowadzić warsztaty na festiwalu Rozstaje w Krakowie. Bardzo dobrze to wspominam.
Wracając do pytania, odnawianie tradycji przez sięganie do archiwum, do nut, do starych nagrań w połączeniu z bezpośrednim kontaktem z żywą tradycją, uczenie się od starszych, wybitnych muzyków, daje nadzieję na to, że ta tradycja nie umrze, daje nadzieję ocalenia jej. Ruch folkowy dodaje przecież tradycji aktualności, a użyteczność tradycji też jest jej środkiem utrwalającym! Im dłużej będziemy z niej korzystali, tym dłużej będzie ona funkcjonowała w nas - to jest taki drugi obieg, drugi byt folkloru. Dziś muzyka folkowa funkcjonuje już samodzielnie w naszym życiu, podchodzimy do tego najzupełniej normalnie, nie budzi to żadnego zdziwienia. Ktoś napisał, że folk to taka tradycyjna muzyka współczesna.

Zgodziłabyś się z tym określeniem?

Takiego określenia bym nie użyła, ale tak jak mówię, te dwa zjawiska funkcjonują na zasadzie paraleli. Ożywianie dawnej tradycji jest coraz bardziej popularne i ja się bardzo z tego cieszę, bo sama się tym zajmuję. Z drugiej strony, muzyka folkowa nadaje aktualności starej tradycji, nadaje jej nowe, współczesne konteksty i na swój sposób utrwala tę tradycję.

Wydaje mi się, że na Białorusi tradycyjna kultura ludowa jest bardziej żywa niż u nas, może tam nie ma aż takiej potrzeby rekonstruowania jej?

Na pewno, chociaż na Białorusi ruch rekonstrukcyjny istnieje, co oznacza, że już zachodzi taka potrzeba. Faktem jest też, że w moim kraju tradycje ludowe zachowały się w większym stopniu. Wiąże się to z historią postępu technicznego i ekonomicznego. Jeżeli coś staje się nieużyteczne, to przestajesz tego używać. Przykładowo, gdy pojawił się kalkulator, to odstawiono liczydła i trudno przywracać je teraz do użytku mimo, że swego czasu to urządzenie pełniło ważną funkcję. Tak jest w przypadku kultury materialnej. Natomiast gdy mówimy o kulturze duchowej, to dochodzi do tego dodatkowe znaczenie, bo nie wszystko można wartościować jako  "potrzebne - niepotrzebne". Dziś na przykład, ktoś może powiedzieć, że tradycja nie jest mu potrzebna w ogóle, bo świetnie mu się żyje, nie znając pieśni swojej babci, ale nie o to chodzi. Ważne jest, czy ludziom jest ona potrzebna, czy interesują się folklorem, folkiem. Na przykład, żeby znaleźć stronę portalu Folk 24 trzeba wiedzieć, że istnieje coś takiego jak folk i się tym interesować.

Wracając do Białorusi - ruch rekonstrukcyjny u nas dotyczy również obrzędów, z czym raczej rzadko się spotkałam w Polsce. Ciekawym zjawiskiem jest to, że samo pojęcie rekonstrukcja traci na znaczeniu, bowiem całe poprzednie pokolenie wychowało się na przywracaniu tych tradycji za pomocą rekonstrukcji, a dziś oni wraz ze swoimi dziećmi, rodzinami, obchodzą święta i odprawiają obrzędy, bo to przestało być rekonstrukcją tylko jest sposobem bycia. Zapraszają znajomych, przyjaciół, a czasami nawet upubliczniają wydarzenie, by na przykład na Kupałę przyszli wszyscy chętni. W Warszawie ulicami maszerują manify i związki zawodowe, a w Mińsku "chowa się strzałę" i "woła wiosnę". Jest to symboliczne - ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo. Można ciągnąć ten wątek, ale wtedy wykroczyłybyśmy daleko poza ramy tego wywiadu...

Jaki jest twój stosunek do łączenia folkloru z innymi gatunkami muzycznymi?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie od razu uprzedzę, że FolkRoll to jest ważna część mojej twórczości, ale to nie jest wszystko, czym się zajmuję - na przykład FolkRoll nie zajmuje się rekonstrukcją folkloru. W moim przypadku odtwarzanie tradycji ludowej w postaci maksymalnie zbliżonej do dostępnego mi oryginału współistnieje obok przetwarzania jej, umieszczania w nowym kontekście, eksperymentami z formą, ze skalą... Wydaje mi się, że w Polsce oba te ruchy są jednakowo popularne, o ile można mówić o popularności w tym przypadku, przecież nadrzędnym celem nie jest ilość, ale jakość przeżywania. W mojej muzyce nie szukam udanego połączenia, tylko nowego zjawiska dźwiękowego, tego wrażenia.

Powiedziałaś tylko o swojej muzyce - a co sądzisz tak ogólnie o połączeniach folkloru z muzyką współczesną? Np. o etno-jazzie?

Odpowiedź na to pytanie tkwi w mojej twórczości. NHS, Nasta Niakrasava, FolkRoll czy R.U.T.A. to łączenie folku z różnymi gatunkami muzyki, natomiast moje solowe występy i zespół Kviecień to odtwarzanie tradycji. Muzyka tradycyjna jest tak fascynująca i piękna, że pozwala cały czas poszukiwać. Jak już mówiłam, musiałam się cofnąć do źródła, do kontaktu bezpośredniego, żeby nauczyć się słuchać, a później na bazie tego mogłam pójść dalej, poszukiwać, znaleźć język, którym chcę się wyrażać artystycznie, którym chcę przemawiać. Wracając do pytania o połączenia - mimo tego, że przemawiasz, to nadal szukasz. Wariantów wypowiedzi jest niezliczone mnóstwo, ważne jest zachowanie przesłania, żeby go przy łączeniu nie zgubić. Stąd konieczność poznania źródeł.

Jakiej muzyki słuchasz na co dzień?

Studia muzykologiczne często decydują za mnie, czego mam słuchać, heh... Ale to chyba dobrze, bo jak powiedziała dr Markuszewska na zajęciach: - "Nie słucham Bacha na co dzień, ale trzeba znać Mistrza". Te studia dają dużo do myślenia. Niezwykli ludzie, niezwykli wykładowcy. Pracownia etnomuzykologii daje mi możliwość rozwijania się w kierunku muzyki i kultury tradycyjnej. W swojej prywatnej kolekcji mam też dużo nagrań nie wydanej nigdzie muzyki ludowej.

Przejdźmy do wydanej przez Polskie Radio w lipcu 2011 debiutanckiej płyty FolkRolla "Vir". Skąd tytuł albumu?

"Vir" po białorusku, jak i po polsku, oznacza to samo - zjawisko w przyrodzie, związane z energią, "wirowanie", ale nie w znaczeniu tanecznym, tylko ruchu, wciągania. I to jest taka muzyka, która nas wciągnęła, i to, co słyszymy po koncertach świadczy o tym, że słuchaczy chyba też, heh...

Skąd pochodzi materiał zamieszczony na tej płycie?

Najwięcej pieśni jest z Polesia. Ale nie tylko... Jedna piosenka wyróżnia się wśród pozostałych, to zaśpiewany po polsku "Cykl dziecięcy", bazujący na materiale z płyty "Wokół Dziecka", z serii "Muzyka Źródeł". Kiedyś kierownik RCKLu, Piotr Kędziorek, podarował nam ten fonogram, który tak bardzo nam się spodobał, że stworzyliśmy kompilację kilku utworów w naszej interpretacji. Drugi polski wątek pojawia się w pieśni "Wrażenie" i jest inspirowany zespołem śpiewaczek z Gałek Rusinowskich. To bardzo dramatyczny utwór, jest w nim wiele ekspresji...

Wspomniałaś, że na płycie jest dużo pieśni poleskich, czy to oznacza, że prowadziłaś tam badania terenowe?

Akurat tutaj nie wykorzystaliśmy pieśni zebranych podczas badań, czy to moich, czy tych, na które jeździłam razem z Pavłem. Wykorzystaliśmy po prostu dostępne nam źródła wszelkiego rodzaju, zarówno nagrania, jak i zapisy nutowe. Na płycie znajdują się również dwie pieśni z badań terenowych Ivana Kirczuka, lidera zespołu Troitsa. To utwory "Święty Jerzy" i "Pójdę do lasu", które wcześniej już były publikowane.

Czy macie bliższy kontakt z Ivanem Kirczukiem?

Tak, studiuję u niego w Mińsku. Niewątpliwie ten człowiek wiele zrobił dla muzyki. Jest wybitnym artystą i płyty, które wydał z muzyką tradycyjną, były inspiracją również dla nas. On jest rozpoznawalną postacią, ludzie kojarzą jego nazwisko, natomiast nagrań z terenu dokonanych przez innych badaczy też jest sporo, mało o nich jeszcze wiadomo, a warto je poznać. Przykładowo, na naszej płycie znajduje się też utwór "Oj noc Kupały jest krótka" zarchiwizowany przez badaczkę białoruskiego Polesia Zinaidę Evald. Cieszymy się, że mogliśmy zaaranżować taki utwór - mało znany również wśród Białorusinów.

Czy planujecie wydanie kolejnej płyty FolkRolla? Pytam, bo słuchacze interesują się koncertami...

Trudno o tym w tej chwili mówić, bo najbliższe moje plany to płyta "Na Uschod" z R.U.T.A. Teksty buntu i niedoli z terenów Białorusi, Ukrainy i Rosji to główny projekt, z którym teraz się mierzę. Co do FolkRolla - zespół nadal pracuje, oczywiście, ja tu, a zespół na Białorusi, powstają nowe utwory, ale koncepcja nowej płyty jeszcze się nie narodziła. Ciężko przeżyliśmy półtora roku, kiedy Paveł był w wojsku... Mamy nadzieję, że wróci do zdrowia i będziemy grali razem dalej. W każdym razie zapewniam fanów i słuchaczy, że FolkRoll istnieje i tworzy - mamy zaplanowane koncerty - najbliższy 30 czerwca w ramach Op!era Folk Festival w nowym amfiteatrze Opery i Filharmonii Podlaskiej.

Skoro padło już to hasło, zacznijmy temat R.U.T.A. Grałaś już trochę koncertów z tym projektem, jakie są Twoje osobiste wrażenia?

Drugiego kwietnia zaczęliśmy nagrania do nowej płyty "Na Uschod", a już od prawie roku jestem w "Rucianej Załodze". Moje wrażenia to przede wszystkim silne emocje. Wszystko jest tu dla mnie nowe, to zupełnie inna stylistyka. I nowe doświadczenie, zarówno w technice wokalnej i ideologii, bo jednak punk rządzi się swoimi zasadami. Kiedyś w ogóle nie przypuszczałam, że będę ze sceny krzyczeć o wolności - a teraz ten czas nadszedł. To jest zupełnie inny świat w porównaniu z tym, do czego byłam przyzwyczajona. Gdy gramy z FolkRollem, to potrzebujemy ciszy i spokoju, tylko dźwięk i głos. Słuchacz w czasie naszego występu myśli, kontempluje. W R.U.T.A.  jest inaczej. Publiczność też tworzy muzykę, którą gra R.U.T.A. i aktywnie uczestniczy w tym procesie. Ta muzyka jest fizycznie wszędzie - tak jak i publiczność pod sceną. Utwory się wydłużają, albo skracają, w zależności od tego, jak przebiega kontakt z publicznością, która ciągle reaguje na naszą grę w trakcie koncertu, ale nie tylko wtedy. R.U.T.A. wywiera też wpływ społeczny - głosy protestu czy poparcia to jest reakcja na to, co robimy.

Czy publiczność R.U.T.A. jest bardziej folkowa czy punkowa?

To jest bardzo ciekawe zagadnienie. R.U.T.A. mimo punkowej stylistyki bazuje na tekstach ludowych. Na jej występach widzimy zarówno punkowców, jak i bywalców koncertów folkowych. Wiele osób słuchających R.U.T.A. wyrosło na piosenkach Dezertera i Moskwy, ale też spora część  interesuje się muzyką Kapeli ze Wsi Warszawa, FolkRolla czy zespołu Hulajhorod, co świadczy o szerokich horyzontach tej publiczności, rozumieniu tego, co robią twórcy projektu "Na Uschod".

Kamil Rogiński w styczniowej rozmowie dotyczącej nowej płyty R.U.T.A. powiedział nam, że jesteś autorką melodii do jednej z piosenek  - "Pan nas męczył".

Jest to melodia autorska. Nie jest sekretem to, że w przypadku pieśni antypańszczyźnianych do większości tekstów nie zostały zarchiwizowane melodie, dlatego dysponujemy tekstami, ale bez melodii.

Masz jakąś swoją odpowiedź na pytanie: dlaczego tak jest?

Te pieśni w czasach Związku Radzieckiego nie były jakoś specjalnie notowane czy też wydawane z melodią. Jeśli jakiś badacz zanotował tekst, to najczęściej bez melodii, a jeśli nawet udało mu się znaleźć melodię, to nie dochodziło do jej wydania. My cały czas poszukujemy białoruskich pieśni antypańszczyźnianych. Wśród wielu tomów serii muzyki ludowej na Białorusi tylko jeden rozdział jest im poświęcony. Sięgaliśmy do różnych źródeł, również do prywatnych archiwów, ale nie znaleźliśmy żadnych zarejestrowanych nagrań. Na nowej płycie "Na Uschod" chcielibyśmy zachować jednak tradycyjne melodie, o ile będzie to możliwe. Naszym kolegom z zespołu Hulajhorod udało się znaleźć melodie do antyfeudalnych pieśni ukraińskich. Podsumowując, R.U.T.A. bardzo szybko się rozwija, trafiła dobrze w swój czas. Maciej Szajkowski dostał "Paszport Polityki" za realizację tego oryginalnego projektu i trzeba podkreślić, że również za ambicje etnomuzykologiczne.

Czy Twój udział w projekcie R.U.T.A. nie kłóci się z koncepcją grania charakteryzującego FolkRoll?

Nie, bo zawiera wspólne elementy - buntu. FolkRoll jest swoistym buntem przeciwko wygładzonym aranżacjom pieśni ludowych. Słychać w tych nagraniach prawdziwe emocje, ból, skargi, krzyki - to są często wykrzykiwane, bardzo dramatyczne pieśni. Nie zaśniesz po naszej muzyce, nie możesz jej słuchać jako tła. Chyba zaryzykuję stwierdzenie, że muzyk ludowy jest poniekąd punkowcem. Chodzi też o ekspresję, która jest właściwa muzyce punkowej. W R.U.T.A. dałam wyraz swojej buntowniczej naturze. Muzycy uczestniczący w projekcie w czasie koncertu odnoszą się do współczesności, komentują między utworami rzeczywistość - znany z tego jest Guma. W sumie chodzi o to samo, czyli o systemy zniewalające człowieka. Pieśni wyrażają idee, które w sposób metaforyczny pokazują to, co jest dziś aktualne 200 km od Warszawy.

Czy wykonując pieśni R.U.T.A. czujesz jakąś więź z autorami tych antypańszczyźnianych tekstów - czy ich bunt może być odbierany jako współczesne doświadczenie?

To jest dawna muzyka wyrażona współczesnymi środkami, tak jak folk. Niektórzy utożsamiają się z autorami tekstów R.U.T.A. - przychodzą do nas po koncercie i mówią, że czują się wyzyskiwani, tak jak kiedyś chłopi pańszczyźniani. Dla mnie tematy podejmowane w tych pieśniach są ważne również w kontekście obecnej sytuacji w moim kraju. Są szansą, by obudzić świadomość i pokazać, że może być inaczej i trzeba o to walczyć.

Dziękuję za rozmowę!

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu