Celtycka podróż
Celtic Triangle w SosnowcuKażdego roku Celtic Triangle gra na wielu polskich jak i zagranicznych scenach. Skład zespołu tworzą: Lindsay Davidson (dudy), Irena Czubek-Davidson (harfa) oraz Katarzyna Wiwer-Monita (śpiew, sopran). Warto wspomnieć, iż Lindsay Davidson jest rodowitym Szkotem, który ukończył studia wyższe gry na dudach i może poszczycić się tytułem dudziarza. Wszystkie utwory muzyczne, które usłyszeli widzowie tego wieczoru są autorstwa samego Lindsay’a Davidsona. Zespół wydał w kwietniu 2007 roku swoją pierwszą płytę pt. "Celtic Triangle"
Niespełna półtora godzinny koncert był dla słuchaczy okazją do zapoznania się z ciekawostkami na temat pięknej Szkocji, a także podróży w wyobraźni do odległej Japonii, a wszystko to z pomocą dźwięków harfy, dud i operowego głosu Katarzyny Wiwer–Monita. Ja obawiałam się pieśni. Zresztą nie tylko ja, gdyż moje zdanie podzielały również koleżanki, z którymi się wybrałam. Na sam koncert przyszłam z czystej ciekawości. Obracam się w świecie muzyki irlandzkiej i szkockiej prawie 4 lata, a o Celtic Triangle i ich twórczości nie słyszałam. W zasadzie nie wiedziałam czego można się będzie spodziewać i czy w trakcie koncertu się nie przerażę.
Zostałam jednak miło zaskoczona. Dźwięki dud wzbudziły we mnie pozytywne uczucia. Głośne, piszczące, a w murach sosnowieckiego Zamku Sieleckiego wydały mi się bardzo magiczne, ale jakby nie pasujące do całej scenerii sali, w której odbywał się koncert. Nie było w niej nawet krzty celtyzmu, który pomógłby się namacalnie przenieść w jego ramy.
Pierwsze dwa utwory: „Bengullion” oraz „Invitation to Dance” wzbudziły we mnie zainteresowanie. Chłonęłam każdą nutę. Kolejne dwa przyjęłam dość sceptycznie, moje uszy przyzwyczaiły się do dźwięku dud. Lekkie znudzenie gamą podobnie brzmiących utworów szybko zostało wynagrodzone kolejną melodią. Od bardzo dawna nie było mi dane słyszeć tak pięknego, mocnego, a zarazem delikatnego i subtelnego głosu. Momentalnie wyprostowałam się na krześle i wsłuchałam się w wokalny przekaz pieśni „My Love is Like a Red, Red Rose” przy akompaniamencie harfy. Późniejsze niezwykłe dźwięki dud szkockich skłaniały nogi same do podrygiwania w rytm skocznych reel’i i delikatnych jigów, natomiast spokojne dźwięki harfy do kontemplacji.
Artyści zaserwowali również zagadkę matematyczną, do której odpowiedzi trzeba było szukać w zaprezentowanym mrocznym utworze. Nie obyło się w nim bez mini-inscenizacji, która wywołała u mnie uśmiech. Utwór opowiadał historię kobiety, która zmarła. Jej mąż kochał ją tak mocno i tak bardzo, ze pochował ją wraz z obrączką na jej palcu. Na nieszczęście dowiedział się o tym podstępny grabarz, który w nocy zakradł się do grobu, otworzył trumnę i odciął palec wraz z pierścieniem. W trakcie tego procederu nieboszczka powstała z grobu, a przerażony złodziej uciekł. Natomiast kobieta tak ceniła sobie życie, że poprosiła Boga, aby mogła żyć dalej. Łaskawy Bóg wysłuchał jej prośby, darował życie. Niestety takie szczęście nie spotkało grabarza. Bóg go znalazł i odebrał życie, a kobieta w swoim późniejszym życiu miała siedmioro synów. Zagadka polegała na tym aby odpowiedzieć ile te siedmioro dzieci miało w sumie palców. Odpowiedź brzmiała, iż mieli 63. Natomiast mini-inscenizacja polegała na tym, że sopranistka udawała kobietę wstającą z grobu, a także uciekającego grabarza.
Koncert był także sposobnością do zaznajomienia się z poezją najbardziej znanego szkockiego poety - Roberta Burnsa. Zespół Celtic Triangle zaserwował jej pierwszorzędną interpretację. Wiersze były wykonywane w oryginale, jednak artyści przytaczali polskie tłumaczenie dla tych, którzy nie są biegli w znajomości języka angielskiego. Jednym z pierwszych wierszy jaki był zaaranżowany muzycznie była śpiewana na początku pieśń „My Love is Like a Red, Red Rose”. Pieśni o miłości, o rozstaniach, a nawet aria operowa wykonywane były w tonacji bardzo wysokiej. Właśnie aria operowa, skomponowana przez Lindsay’a Davidsona – „The Ballad of Annie Kerr” wzbudziła we mnie największy podziw. Była ona pożegnaniem w wielkim stylu.
Pełen wrażeń koncert Celtic Triangle zwieńczyły gorące oklaski, podziękowania oraz wręczenie kwiatów. Nie obyło się od bisu, który jednak nie był już tak poruszający jak wykonana na zakończenie aria.
Jeśli tylko będę mieć możliwość to z pewnością wybiorę się jeszcze na koncert Celtic Triangle nie tylko dla dźwięków szkockich dud, ale też z sympatii do harfy i pięknego sopranu, który mnie urzekł.
Występ Celtic Triangle podczas X Sosnowieckich Dni Muzyki Znanej i Nieznanej
Sosnowiec, 12 maja 2011 r.