Wspólna historia

Rozmowa z Dawidem Hallmannem, z Towarzystwa Michała Archanioła
Bartosz Wilk, 22 czerwca 2012
Dawid Hallmann
Fot. Press
Ślązak czystej krwi, duchowy obywatel Wielkiego Xięstwa Litewskiego. Muzyk neofolkowy, okazjonalny poeta, rzeźbiarz bez dłuta, domorosły grafik, wdrożyciel awangardowych projektów m.in. historyczno-edukacyjnych.

Niedawno z Towarzystwem Michała Archanioła graliście w Krakowie koncert, w którym śpiewaliście stare łotewskie pieśni, ale też przybliżaliście polskim słuchaczom ten niewielki, nadbałtycki kraj. Skąd wzięła się u Ciebie ta fascynacja Łotwą?

Przez rok mieszkałem w łotewskiej wiosce nad Dźwiną, która jako część Księstwa Kurlandii i Semigalii odpadła od Rzeczypospolitej Obojga Narodów dopiero w 1795 roku, po trzecim zaborze. Paradoksalnie w 1772 Rzeczpospolita miała Sece, bo tak nazywa się ta wioska, a nie miała Lwowa. Większość Polaków nie jest świadoma polskiego dziedzictwa na Łotwie. Słysząc "Kircholm", nie myślimy "Łotwa". A powinniśmy. W 1920 roku Wojsko Polskie wspólnie z siłami łotewskimi wyzwoliło z rąk bolszewickich Dyneburg czyli po łotewsku Daugavpils. To kolejna wspólna karta historii. Łotysze o tym pamiętają. Specjalną gablotę poświęconą temu tematowi widziałem w Muzeum Wojny w Rydze. Jest tam portret Rydza-Śmigłego i zdjęcia polskich żołnierzy. W Dyneburgu natomiast jest ogromny krzyż poświęcony Polakom, którzy polegli za niepodległość Łotwy. I od tego zaczęła się moja fascynacja Łotwą. Od wspólnej historii.

To, co wyróżnia TMA na polskiej scenie folkowej to próby rekonstrukcji starych pieśni, czy Twoim zdaniem w czasach powszechnej muzycznej papki i dominującej wszędzie muzyki mającej o wiele więcej wspólnego z opakowanymi w plastik "produktami" jest jeszcze miejsce na podobną twórczość?

To co robimy ciężko nazwać rekonstrukcją. Podchodzimy do tego bardzo intuicyjnie. Próbujemy raczej wskrzesić ducha, niż dźwięki. Dlatego muzyka, którą gramy do dziewiętnastowiecznych tekstów często różni się od oryginału. Czasem pożyczamy melodię z ludowych pieśni litewskich czy estońskich. Odpowiadając jednak na pytanie, miejsce dla takiej muzyki jest. Polska to duży kraj, więc zawsze znajdzie się przestrzeń do tworzenia "dziwactw". Oczywiście, każdy to pojmuje inaczej. Dla mnie dziwactwem jest ta plastikowa papka, pseudofolk w postaci "Koko Euro spoko". Dla społeczeństwa jednak to jest norma. Do tego przywykli. Obawiam się, że jest to proces nieodwracalny. Choć, kto wie. Kiedyś trafiłem na nagranie "Miała baba koguta" w wykonaniu Estończyków. Skrzypce, gitara, bęben. Ludzie tańczyli do tego i świetnie się bawili. Niestety wszystkie polskie wykonania tej pieśni reprezentują żenujący weselny poziom, czyli sztuczne dźwięki z syntezatora. Gorzej niż katarynka.

Wkrótce miną 4 lata od momentu powołania TMA, jaka była idea powołania Towarzystwa u jego początków?

Idea była prosta - działać, rozwijać się, porywać masy. Niestety w praktyce okazało się to niezwykle trudne i teraz skupiamy się głównie na pracy organicznej. Czyścimy groby (od dwóch lat opiekujemy się Cmentarzem Janowskim we Lwowie), śpiewamy zapomniane pieśni, badamy tradycję.

Tradycję czyli...

Tradycja jako pojęcie jest dość szerokie. Można rzec, że to wór bez dna. Zdaje się, że nie ma ludzi, którym słowo "tradycyjny" kojarzy się jednoznacznie negatywnie. Bo nawet jeśli ktoś zwalcza "tradycyjny model rodziny", to niekoniecznie jest przeciwnikiem "tradycyjnej kuchni". Często prowadzi to do groteskowych sytuacji. I tak na przykład jeden znany zespół, inspirujący się mocno muzyką tradycyjną propaguje wartości, które są zupełnie nietradycyjne. Tradycja w formie niekoniecznie musi iść w parze z tradycją w treści. Rzekłbym, że takie połączenie jest karykaturą Tradycji, przez duże T. A Tradycja przez duże T, to to czym żyli nasi pradziadowie. To przywiązanie do krzyża, do ziemi, do słowa przekazywanego z pokolenia na pokolenie. To kontynuacja, a nie ciągłe budowanie od nowa.

A jak to wyglądało w praktyce, czego przez te 4 lata udało się dokonać? Jak wielu obecnie jest członków TMA i gdzie można Was spotkać?

W praktyce wyciągamy pieśni ze starych śpiewników, często badamy historie z nimi związane, potem idziemy w lud i śpiewamy. Próbujemy wskrzesić ducha Rzeczypospolitej. Ukazać różnorodność właściwie pojętą, dzięki której Polak, Rusin, Żyd i Ormianin żyli w zgodzie obok siebie pod berłem tego samego króla. Poza tym, tak jak już wspomniałem, porządkujemy też groby. Szacunek dla przeszłości jest niezwykle ważny, bo bez niego ciężko jest szanować teraźniejszość. Co do liczebności TMA, to jest nas kilkadziesiąt osób rozsianych po Polsce. Głównie działamy w Rzeszowie, Krakowie i Tarnowie.

Co planuje Towarzystwo Michała Archanioła w przyszłości?

W zasadzie to, co niezmiennie robimy, czyli wolontariat na Ukrainie, kolejną odsłonę gry miejskiej "Tarnów 46", kolejne koncerty. Chcielibyśmy wyjść szerzej z naszym programem łotewskim. Kraków bardzo pozytywnie go przyjął. Połączenie pieśni, z pokazem zdjęć i opowieściami okazało się bardzo dobrym pomysłem. Myślimy też nad jakimś specjalnym programem z okazji zbliżającej się powoli 150 rocznicy wybuchu powstania styczniowego.

Ty i TMA mieliście wielki udział w powołaniu ogólnopolskich Marszów Rotmistrza czy mógłbyś powiedzieć nieco więcej na temat tego jaka była ich geneza?

W marcu 2009 roku zorganizowaliśmy w Tarnowie marsz z okazji urodzin generała Bema. Stworzyliśmy wielkie chorągwie odwołujące się do symboliki narodowej Polski i Węgier. Do tego dodaliśmy pochodnie. Wszystko tworzyło niesamowity efekt. Nie ukrywam, że zainspirowały mnie "Płonące sztandary" Hasiora. Forma sprawdziła się, postanowiliśmy więc wykorzystać ją przy innej okazji. W tym samym czasie trafił w moje ręce album wydany przez IPN, poświęcony Witoldowi Pileckiemu. Zafascynowała mnie ta postać, zaproponowałem przeprowadzenie kolejnego marszu. Pomysł został zaakceptowany przez resztę Towarzystwa. Rzeszów i Kraków oddały hołd. W kolejnych latach dołączyły kolejne miasta.

Dziękuję za rozmowę

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu