Taniec do końca życia

Rozmowa z Martą Tomczak i Krzysztofem Rogulskim - organizatorami bal folków
Ewelina Grygier, 10 lutego 2012
Marta Tomczak i Krzysztof Rogulski
Fot. Artur Frydrych
Poznański cykl bal folków, organizowany pod nazwą "Folk w Forcie", obchodzi pierwsze urodziny. O historii i idei imprezy, warsztatach, fascynacjach tanecznych oraz interakcjach tancerzy z muzykami opowiadają jej organizatorzy.

Skąd pomysł na zorganizowanie bal folku? Jakie czynniki na to wpłynęły, co wam pomogło?

Marta Tomczak: Od jakiegoś czasu poznajemy różne taneczne kultury, mniej lub bardziej tradycyjne. Ja szukałam swojego tanecznego miejsca, kiedyś to był taniec irlandzki, później tańce bretońskie, ale cały czas miałam wrażenie, że mimo iż to jest fajne i mnie rozwija, to nie do końca to jest to. Szukałam więc dalej, czegoś co wciąga i zostaje na dłużej. I tutaj impuls w moim przypadku przyszedł z Warszawy, przy okazji pierwszego fest-nozu Four Non Brets w Sadhu Cafe, gdzie spontanicznie grał także Kwiatek (Rafał Kwietniewski - przyp. red.). Wtedy po raz pierwszy miałam okazję tańczyć do balfolkowej muzyki francuskiej zagranej na żywo i to właśnie był ten najważniejszy moment. Wcześniej słuchałam muzyki Stephane'a Delicqa, znałam twórczość kilku grup, jak Parasol czy KV Express, ale nie weszłam głębiej w te tematy. Dopiero po prawdziwym doświadczeniu przyszła faza totalnej fascynacji wszystkim co balfolkowe, przeszukiwanie zasobów internetu pod tym kątem oraz kolejne wyjazdy do Warszawy. Tam funkcjonowało środowisko, które bawiło się tańcem, tańcząc ciekawie, tańcząc dobrze. To nie była tylko czysta energia i nieskoordynowana zabawa, ale miało to jakąś formę. Była to forma, która wychodzi od tancerzy wsłuchanych w muzykę, a następnie ponownie przechodzi do muzyków, którzy tak przetworzoną przez wzajemne relacje, włączają ją znów w swoją grę. I po jednej, drugiej takiej imprezie w Warszawie pomyślałam, że fajnie byłoby mieć coś takiego w Poznaniu.

Krzysztof Rogulski: U nas od pewnego czasu funkcjonowały fest-nozy, skoncentrowane na muzyce i tańcu bretońskim, jednak nie odbywały się często. Organizował je Dom Bretanii lub czasami środowisko miłośników tańca bretońskiego, jednak jedno jest pewne: zbyt rzadko!

Marta Tomczak: Tutaj pojawia się ważny czynnik - ludzie. Była grupa, która po tych paru latach funkcjonowania warsztatów tańca bretońskiego oraz fest-nozów, regularnych, lecz niezbyt częstych, coś z tym tańcem potrafiła zrobić. Znajdowała w tańcu swój własny wyraz. Same warsztaty na szukanie tego wyrazu jednak nie wystarczają. Na dobrą zabawę potrzeba luźniejszej atmosfery - imprezy i najlepiej muzyki na żywo. Ona jest nie do przecenienia.

Spotykamy się przed jubileuszowym "Folkiem w Forcie" i chciałabym, żebyście powiedzieli, spoglądając wstecz, co się zmieniło od czasów pierwszej potańcówki.

Marta Tomczak: Mimo, że to w zasadzie dopiero rok, mówić możnaby długo. Na pierwszy rzut oka widać, że zmiana jest ilościowa. Na początku było około 30 osób, a część z nich zostawała na imprezie krótko. Na ostatnim Bal Folku liczba uczestników przerosła nasze wszelkie oczekiwania - było ponad 50 osób. Dla mnie jest to niesamowita zmiana, nie spodziewaliśmy się takiego efektu. Na początku przychodziło głównie grono znajomych plus kilkoro ich znajomych. W tej chwili znajomi znajomych przyprowadzają swoich znajomych i większość ludzi jest zupełnie nam nieznana. Niezmienne jest miejsce - Fort Colomb. Pub przyjął nas z otwartymi ramionami i bez problemów akceptuje nasze różne pomysły. To bardzo ważne, bo niestety trudno o takie podejście wśród właścicieli poznańskich lokali…

Nawiązując do tego, co powiedzieliście wcześniej o sprzężeniu zwrotnym między muzykami, a tancerzami... o tym, że tańczenie do muzyki na żywo jest ważne. Sama miałam okazję zagrać na poznańskim "Folku…", możecie powiedzieć, kto tutaj się udziela muzycznie?

Krzysztof Rogulski: Na każdym bal folku zjawiają się muzycy. Od pierwszej potańcówki stałymi bywalcami są przedstawiciele grupy Strays: Kuba Szczygieł i Andrzej Muzaj, którym jesteśmy wdzięczni także za wsparcie sprzętowe. Pozostali członkowie zespołu również nas odwiedzają, przynajmniej dwukrotnie gościli u nas w pełnym składzie. Oprócz nich warto wymienić Adama Sznabla, który regularnie pojawia się na fortowej scenie. Swego czasu grywał też składzik potańcówkowy zainicjowany przez Monikę Kuś (śpiew) z Kasią Kapustą na skrzypcach, Jarkiem Andrzejczakiem na gitarze oraz Borysem Kolego na bębnie obręczowym, i ze mną na akordeonie. Długa jest lista tych, którzy się zjawiali, niektórzy wpadali z instrumentem spontanicznie, wiedząc, że jest impreza, np. Witek Roy Zalewski, który grał zwykle kilka polskich utworów - oberki, mazurki i wiwaty.

No właśnie, wspomniałeś tutaj kilka tańców polskich. Rodzi to pytanie o repertuar ale także o samą nazwę wydarzenia. Bretończycy mają swoje fest-nozy, Irlandczycy swoje ceili, funkcjonuje też takie określenie jak potańcówka; gdy Janusz Prusinowski Trio organizują imprezę z polską muzyką taneczną, nazywają to nieraz Nocą Tańca. Czy bal folk  w jakieś sposób odwołuje się do konkretnej kultury i tym samym regionalnie definiuje pojawiający się repertuar, czy jest to ogólnofolkowe tańczenie?

Marta Tomczak: Skoro pojawia się słowo "folk", to trudno mówić tu o sztywnych definicjach. Bal folk jako taki zdecydowanie jest nieregionalny, jest czymś ponad granicami, ponad kulturami, jest wyciągnięciem pierwiastka z tańców tradycyjnych z różnych regionów, z różnych krajów. Co ważne - tańczonych bez kostiumu, przez ludzi żyjących tu i teraz, z całą świadomością współczesnej kultury. Ponieważ w takiej formie i pod tą nazwą zaczął funkcjonować we Francji, to w zdecydowanej większości opiera się o tamtejsze taneczne dziedzictwo, a więc przede wszystkim są tańce z różnych regionów, jak Bretania, Owernia, Gaskonia itd., ale nie tylko francuskie, bo również tańce portugalskie, włoskie...

Krzysztof Rogulski: ... baskijskie...

Marta Tomczak: ... pochodzące z wysp brytyjskich. Ale też tańce popularne w całej Europie - polki, walczyki. Ostatnio we Francji stały się także popularne tańce skandynawskie i tą drogą rozprzestrzeniają się na całą Europę. Na naszym bal folku, tak jak Krzysiek mówił wcześniej, pojawiają się też tańce polskie. Nie chcemy tego wydzielać, czy odcinać się od rodzimych tradycji. Być może uda nam się przeprowadzić taki eksperyment i wprowadzić kiedyś tańce polskie do ogólnoeuropejskiego balfolkowego repertuaru.

A są jakieś hity taneczne, takie że gdy muzycy zaczynają je grać, to wszyscy krzyczą huraaa i od razu biegną na parkiet?

Krzysztof Rogulski: Niewątpliwie są takie utwory. Na pewno jednym z bardziej popularnych tańców, przynajmniej w ostatnich miesiącach budził żywsze reakcje na sali, jest portugalskie repasseado.

Mam wrażenie, że to u nas wszędzie budzi takie emocje, w Warszawie jest podobnie.

Marta Tomczak: To jest taka siła i energia, która jakby od razu chwyta i zmusza do tańczenia. Poza repasseado jest przynajmniej kilka innych tańców, które muszą wybrzmieć podczas imprezy. Drugim faworytem są tzw. "baranki" czyli andro retourné. Obowiązkowo musi być przynajmniej kilka okazji do zatańczenia chappeloise - to jest taniec, który się chyba nie znudzi. Ale nie tylko żywiołowe tańce są wyczekiwane - mazurki - spokojniejsze, tańczone w parach do bardziej lirycznej muzyki są punktem obowiązkowym. Kiedyś jedna lub dwie, teraz i po trzeciej z kolei tancerze nadal proszą o kolejne. Scottish impaire to kolejny punkt obowiązkowy, najczęściej sygnalizujący, że impreza zbliża się ku końcowi. Ostatnio tancerze domagają się także stałej obecności takich tańców jak mazurka-walc czy polska. Cieszy nas to, że początkowo tańczone tylko przez kilka osób, czasem nawet zaledwie jedną parę, tańce zaciekawiły i zyskały sobie nowych zwolenników. Staramy się różnicować muzykę i pokazywać jak najwięcej podejść i interpretacji, od ujęć bardziej tradycyjnych, do zaskakujących i nowoczesnych pomysłów aranżacyjnych czy instrumentacyjnych.

Poza organizacją samej potańcówki, przed każdym Bal Folkiem dodatkowo prowadzicie mini-warsztaty. Rozmawialiśmy wcześniej o repertuarze, czy większość tańców obecnych na potańcówkach jest prezentowana na warsztatach?

Marta Tomczak: Na warsztatach, tuż przed samym Bal Folkiem, staramy się uczyć najprostszych tańców, które oczywiście na imprezie się pojawią. Zazwyczaj są to tańce, których można nauczyć szybko, i które po jednokrotnym przetańczeniu już gdzieś w głowie i nogach zostaną.

Krzysztof Rogulski: Przy ich pomocy udaje się wciągnąć nowych ludzi w zabawę.

Marta Tomczak: Staramy się różnicować repertuar, by na poszczególnych bal folkowych warsztatach pojawiały się różne tańce. Zakładamy, że są osoby, które przychodzą na warsztaty regularnie i chcą sobie co nieco w ten sposób utrwalić, z drugiej strony jest na tyle duża liczba w miarę prostych tańców, że można spokojnie przez trzy miesiące nie powtarzać danego tańca, tylko wprowadzać coś nowego. A po takim cyklu, powtórzyć.

Poza tymi mini warsztatami organizujecie również większe warsztaty poświęcone jakiemuś konkretnemu tańcowi…

Krzysztof Rogulski: Tak. Chcąc rozwijać środowisko nie chcemy poprzestać na etapie, w którym ludzie tańczą jedynie najprostsze tańce. Jest cała gama tańców, których nie da się w 5-10 minut wyjaśnić w wystarczającym stopniu, ani nie da się ich nauczyć, podpatrując tańczących na imprezie. Nie każdy jest w równym stopniu utalentowany, ale przy pewnej praktyce i przy pewnych wskazówkach, nawet trudniejsze tańce może opanować większość ludzi. Chcemy cyklem poważniejszych nieco warsztatów ułatwić chętnym głębsze zapoznanie się z niektórymi tańcami, by czuli się w nich swobodniej. Mamy nadzieję, że będzie to później procentowało na imprezach: duże grono uczestników będzie odczuwało większą przyjemność z zabawy, nie psując jej przy okazji innym. Problemem jest to, że podczas imprezy część ludzi potrafi tańczyć do niektórych utworów, część nie potrafi, ale również chce się bawić. Czasami bywa tak, że przez to dochodzi do drobnych kolizji na parkiecie.

Marta Tomczak: Tańczenie ma to do siebie, że ludzie albo bardzo się go obawiają, są nieśmiali i wstrzemięźliwi, bo wydaje im się, że muszą wykonać hołubce i piruety, albo przeciwnie - szybko przełamują tą barierę lub w ogóle jej nie mają, i po prostu rzucają się w wir tańca czerpiąc przyjemność z samego ruchu, ale nie zważając na innych. Ruch generuje endorfiny - działa to dosyć szybko. A naprawdę przyjemnie jest, kiedy to wszystko ma swój wewnętrzny ład. Nie chodzi o narzucanie schematu, tylko o to, co wypływa z interakcji tancerzy z muzykami i tancerzy między sobą. Tańczenie w korowodzie czy w kręgu naturalnie wymusza wspólnotowość. Ale taniec w parach nie oznacza, że każdy jest pogrążony w swoim świecie i w swojej parze, a reszta jest nieistotna. Tańczenie w parze też wymaga kontrolowania tego, co się dzieje dookoła, utrzymania wspólnego rytmu. Staramy się dążyć do tego, żeby przez dodatkowe warsztaty troszeczkę podnieść poziom tańczenia na Bal Folku.

Czyli dbacie o jakość?

Marta Tomczak: Tak! Powracając do jednego z poprzednich pytań: zmiana ilościowa jest obserwowalna gołym okiem, ale widoczna jest także zmiana jakościowa. Ci, którzy przychodzą regularnie na nasze imprezy, mimo, że na samym początku niepewnie stawiali kroki na parkiecie, dziś nas zaskakują swoimi pomysłami i interpretacjami tańca. To nas bardzo cieszy!

Rozmawiamy cały czas o tym, jak wygląda tańczenie na bal folkach, o imprezie i warsztatach, które organizujecie. A jak to wygląda u Was, od kiedy tańczycie?  Jakie tańce lubicie najbardziej, co Was w tańcu pociąga?

Marta Tomczak: Jak wspomniałam u mnie zaczęło się od przygody z tańcem irlandzkim - i to w początkach jego funkcjonowania w Polsce. Co typowe dla środowiska poznańskiego, wyjątkowe na tle innych miast, szukając tańców irlandzkich, trafiłam najpierw na warsztaty tańców bretońskich. Po kilku latach uznałam przygodę z tańcem irlandzkim za zakończoną i skupiłam się zdecydowanie bardziej na tańcach bretońskich, które za sprawą działalności Domu Bretanii można było praktykować na coraz częstszych warsztatach i podczas fest-nozów. Zabawa tańcem, a nie jego forma sceniczna, zdecydowanie bardziej mi odpowiadały. Jednak znów po kilku latach doszłam do wniosku, że to nie do końca moja "tożsamość". Zrozumiałam, że to, co mnie najbardziej interesuje, to sam ruch i sam taniec. Stąd też jakieś poszukiwania w innych rejonach - taniec współczesny, tańce hiszpańskie, polskie. Bretoński pierwiastek pozostał obecny, więc w końcu, poniekąd za jego pośrednictwem, zainteresowały mnie inne francuskie klimaty. Tym sposobem trafiamy do bal folku. Ulubionych tańców mogłabym wymienić dużo, wszystko zależy od nastroju, od muzyki, od ludzi.

Krzysztof Rogulski: Jeśli o mnie chodzi to również impuls do tańca wiązał się z tańcem irlandzkim. Ale oprócz tego, że udzielałem się w pierwszym zespole tańca irlandzkiego w Poznaniu, który działał ponad dekadę temu (An Choisir - przyp. red), to jednak rozglądałem się również za innymi formami tańca. Pociągały mnie wszelkie imprezy takie jak fest-nozy, warsztaty tańca bretońskiego, także potańcówki poznańskiego Domu Tańca, które ponad dekadę temu za sprawą Jacka Hałasa odbywały się regularnie. Z czasem moje zainteresowania powoli skierowały się od tańców-układów i form korowodowych ku tańcom parowym, które rządzą się odmiennymi prawami. Tutaj jest druga osoba, z którą korespondujemy, musimy zorientować się jaka jest jej ekspresja tańca, postarać się przekazać troszeczkę swojej. Z tego powstaje zawsze nowa jakość, różnorodność, którą się można bawić do końca życia.

Wracając do jubileuszowego Bal Folku powiedzcie proszę czy szykują się jakieś specjalne atrakcje?

Marta Tomczak: Tak! Każdą imprezę poprzedza przygotowanie, a tym razem chcemy, żeby było jeszcze bardziej wyjątkowo. Szykujemy niespodzianki i planujemy je już od dłuższego czasu. Staramy się, żeby było jeszcze więcej muzyki na żywo, co wymusza dosyć rygorystyczną organizację…

Krzysztof Rogulski: … bo zgłosiło się bardzo wielu muzyków.

A możemy powiedzieć kto się zgłosił?

Krzysztof Rogulski: Zagra składzik potańcówkowy Moniki Kuś; zespół Gwerenn, tym razem w czteroosobowym składzie. Zadebiutuje zespół Balzinga, nowa formacja o repertuarze typowo bal folkowym.

Marta Tomczak: Nie może zabraknąć naszych stałych bywalców, czyli Kuby Szczygła, Andrzeja Muzaja oraz Adama Sznabla, którzy będą reprezentować zespół Strays.

Krzysztof Rogulski: Zapowiedział się Tomek Biela z Rafałem Kwietniewskim, mamy nadzieję również na Twój udział i na urozmaicenie repertuaru o utwory, które Ty zagrasz.

Tomek Biela wystąpi w sumie w trzech odsłonach!

Krzysztof Rogulski: Tak... to interesujące dla ludzi, że zobaczą tych samych muzyków udzielających się w różnych odsłonach ze świetnym skutkiem. To kolejny poboczny cel tych imprez - skoro muzycy grają u nas, to my możemy ich przynajmniej w tym gronie promować. Zawsze mówimy o zbliżających się koncertach i innych wydarzeniach. To są takie folkowe ogłoszenia parafialne. Mamy również nadzieję, że muzycy grywając na naszych imprezach będą mieli z tego choćby minimalne korzyści, powiększając krąg odbiorców swojej twórczości.

Ja myślę, że samo granie do tańca jest dużą korzyścią, którą daje udział w "Folku w Forcie". To jest zupełnie coś innego. Granie muzyki do słuchania też jest oczywiście przyjemne, ale podczas grania dla tancerzy obecne jest to, o czym wcześniej mówiła Marta: jest ta interakcja między tancerzami. Poza tym tancerze zawsze weryfikują to, co i jak się gra. Tutaj nie mam miejsca na pomyłki, i trzeba z tancerzami współgrać. Myślę, że to jest na pewno wielka korzyść.

Krzysztof Rogulski: Jeśli chodzi o granie wszelkich tradycyjnych tańców z różnych stron Europy, czasami muzyk, spotykając się z nowym tematem pragnie go zinterpretować na własny sposób. Tancerze później weryfikują to, co stworzył. Jeśli artysta chce, aby jego wizja tradycyjnej melodii nadawała się do tańca, musi w niej umieścić odpowiednie akcenty, wyraźnie grane w źródłach. Aranżując tradycyjny taniec przy zupełnym pominięciu elementów sprawiających, że działa on na parkiecie, muzyk może ponieść całkowitą porażkę na potańcówce. Zagra świetnie brzmiące nuty, które nie wprawią w ruch tancerzy.

Myślę, że najlepszym przykładem, tego co mówisz, są Irlandczycy grający melodie bretońskie.

Krzysztof Rogulski: Tak, słychać, że oni robią to po swojemu, nie przejmując się charakterystycznymi elementami, pulsem wyznaczającym tancerzowi rytm kroków. To może wynikać z artystycznej wizji, w końcu muzyka, jako szerokie zjawisko, nie służy wyłącznie do tańca. Jednak  na potańcówkach muzycy z tancerzami są wspólnym ciałem.

Na zakończenie powiedzcie proszę czy macie jakieś marzenia, plany czy wyobrażenie co chcielibyście zrealizować w ramach tych kolejnych edycji bal folków? Co byście chcieli jeszcze polepszyć, jakie wprowadzić tańce?

Marta Tomczak: Może nie chodzi o super zaawansowane tańce, ale na pewno jest jeszcze duże pole do zagospodarowania jeżeli chodzi o ich różnorodność. Na obecnym etapie dobrze funkcjonuje kanon tańców prostszych, które już są dosyć popularne i większość osób, które zaczęły przygodę z bal folkiem rok, czy pół roku temu już je opanowała. Ale są jeszcze tańce nieco trudniejsze, które w ogólnym balfolkowym nurcie są także powszechnie znane. Wymagają one przede wszystkim trochę dłuższej nauki i praktyki oraz więcej samozaparcia i osłuchania z muzyką. Chcielibyśmy także przy nich widzieć pełniejsze parkiety. Za przykład mogą posłużyć walczyki asymetryczne, czyli na 5/4, na 8/4, na 11/4 czy tańce skandynawskie.

Krzysztof Rogulski: Na pewno szerszym marzeniem jest doprowadzenie do takiego momentu, kiedy będziemy w stanie zapraszać do poprowadzenia warsztatów wysokiej klasy fachowców od konkretnych tańców, jak również organizować potańcówki z pierwszoligowymi muzykami zagranicznymi.

Marta Tomczak: Marzy nam się festiwal z prawdziwego zdarzenia - z warsztatami dla tancerzy i muzyków oraz wieczornymi potańcówkami do białego rana, ale na to pewnie przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Tego wam życzymy. Dziękuję za rozmowę.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu