Od tradycji po hip-hop
Rozmowa z Serhijem Postolnykowym z zespołu Hulajhorod z UkrainySkąd się wzięła nazwa Hulajhorod?
Nasze miasteczko – Kirowogrod na centralnej Ukrainie jest otoczone ziemnymi wałami (fortyfikacjami), które powstały w połowie XVIII w. Nazywano to „horody”, „horodyszcza”. Tak się nazwaliśmy, bo jesteśmy z tego miasta i idziemy z niego dalej w świat. Hulaj-horod to również przenośna konstrukcja bojowa używana przez Kozaków podczas oblężenia twierdz, znana chociażby z „Ogniem i mieczem”. Trzecie wytłumaczenie – mamy dużo w okolicy toponimów z rdzeniem „horod” np. Hulajhorodok.
Jakie były początki zespołu?
Poznaliśmy się razem w szkole w rodzinnym mieście. Potem na wyższej uczelni muzycznej zaprzyjaźniliśmy się bardziej z racji wspólnego zamiłowania do folkloru. Był tam nauczyciel, Aleksander Tereszczenko, który razem z żoną Natalią jeździł po okolicy i spisywał pieśni od starych ludzi. Jako pierwszy pokazał nam autentyczny folklor, co było dla nas odkryciem. Gdy poczuliśmy, że to też nasza pasja, zrozumieliśmy, że sami musimy zacząć jeździć po wsiach. Nie wszystko jeszcze jest zbadane, na tych naszych stepowych terenach nie wiadomo do końca, jakie pieśni były śpiewane. W 2002 roku założyliśmy zespół, od tej pory jeździmy po wioskach centralnej Ukrainy i wszystko zapisujemy.
Czy Wasz repertuar jest głównie z rodzinnego regionu kirowogradzkiego?
Nie. Trochę muzyki instrumentalnej wzięliśmy już z dalszych stron, bo ja już później jeździłem do wsi na Połtawszczyźnie i nagrywałem wybitnego skrzypka multiinstrumentalistę, który mógł pokazać jak brzmią pierwsze, drugie skrzypce, a nawet bas. W zespole już jest taka tradycja, że nasze piosenki i muzyka instrumentalna pochodzą z centralnej Ukrainy, ale czasem sięgamy trochę bardziej na wschód, na Połtawszczyznę – a tej muzyce bliżej do Rosji. Muzyka z Połtawszczyzny to dominanta w tym naszym stepowym regionie – to wynika z historii, 250 lat temu tam była duża kolonizacja, a Dzikie Pola już nie były takie dzikie... (śmiech)
Jak doszło w 2005 r do Waszej współpracy z Tartakiem – zespołem hiphopowym?
Trochę przez przypadek. Poznaliśmy Olega Skripkę, znanego na Ukrainie muzyka i wokalistę, lidera rockowej grupy Vopli Vidoplyasova. Zaprosił nas na organizowany przez siebie festiwal „Kraina Mrij” [Kraina Marzeń – przyp. red]. Przed kolejną edycją festiwalu Oleg wpadł na pomysł, że tym razem powinniśmy zrealizować wspólny projekt z inną kapelą. Zaproponował znany już wtedy na Ukrainie hip hopowy Tartak. Oleg wysłał propozycję, oni się zgodzili, a potem my potwierdziliśmy nasz udział.
Jak przyjęła Was publiczność hiphopowa?
Super, świetnie! Ludzie, którzy nigdy wcześniej nie słyszeli wielogłosu i białego śpiewu byli zdziwieni, chcieli się potem tego uczyć. Dla nas to było ważne, że nie zmienialiśmy tych pieśni i że możemy popularyzować tę muzykę taką, jaka jest. Potem dopiero zobaczyliśmy, że ten projekt na scenie ma moc. Pod te pieśni Tartak robił aranżacje, pisał swoje teksty, a nasze piosenki zostały takimi, jak je nagrywaliśmy. Gdy powstają projekty z muzyką ludową to artyści rockowi często zmieniają różne elementy, np. mówią –„Tu nie tak śpiewajcie”, a my nic nie zmienialiśmy. Zachowaliśmy rytm, melodię, strukturę wielogłosową, akordy, nawet taki sam dialekt, który spisaliśmy od ludzi w terenie. Chcieliśmy, żeby wszystko było jak najbardziej prawdziwe. W 2005 r wyszła płyta z tym projektem, a potem druga, z remiksami, wydana przez ekipę studia Kofein. Z Tartakiem wystąpiliśmy też w Warszawie na I edycji festiwalu „Skrzyżowanie Kultur ” w 2005 r.
Czy nikt w zespole nie miał oporów przed współpracą z hiphopowcami – przedstawicielami tak odmiennego nurtu muzycznego?
Wtedy było nas mniej w zespole, trzy osoby (śmiech). Dla nas to było nowe doświadczenie, byliśmy ciekawi, co z tego wyjdzie. Od razu założyliśmy, że jak Tartak zacznie za bardzo ingerować w nasze pieśni, to zerwiemy współpracę. Ale okazało się, że oni aranżowali te utwory pod nas, a nie odwrotnie, więc nie było takiej potrzeby.
Współpracowaliście też z polskim kolektywem R.U.T.A. na płycie „Na Uschod” – jak doszło do tego spotkania?
Parę lat temu na festiwalu folkowym w Czeremsze poznaliśmy Nastkę Niakrasavą z białoruskiego zespołu Kvecień i razem pomuzykowaliśmy. Rok później, gdy już współpracowała z R.U.T.Ą, napisała do nas, że ma pomysł, aby poszerzyć ten projekt i pytała się, czy znamy jakieś ukraińskie pieśni buntu i niedoli. Odpowiedzieliśmy, że tak, przyjechaliśmy do Warszawy i tak to się zaczęło.
Czy oprócz płyt z Tartakiem i R.U.T.Ą wydaliście jakiś materiał?
Nagraliśmy naszą solową płytę w 2007 r., ale potem nie tak bardzo się nam podobała. Zrobiliśmy jej reedycję, ale tylko dla fanów. Nagraliśmy też album „Terra Cosaccorum” wspólnie z zespołem Choreja Kozacka. Krążek jest różnorodny, zawiera utwory od XV do XVIII w. Jest tu męski śpiew z czasów Chmielnickiego, muzyka instrumentalna, szczedriwki [bożonarodzeniowe pieśni życzące z refrenem szczedryj weczir - przyp. red] śpiewane przez nasze dziewczyny oraz utwory Chorei, która rekonstruuje dawną muzykę dworską, szlachecką. Są też kawałki nagrane wspólnie, jak np. taniec kozaczok, który znalazłem w archiwum.
Spotkałam Was podczas warsztatów tańca na festiwalu folkowym „Z wiejskiego podwórza” w Czeremsze w 2013 r. Jak Wam się prowadziło te zajęcia?
W Czeremsze nam zawsze łatwo (śmiech). Jesteśmy tu już czwarty albo piąty raz. Było bardzo dużo ludzi, którzy chcieli się uczyć tańca. Nam czasem jest trudno, bo tylko ja mówię po polsku, reszta zespołu tylko po ukraińsku i nie zawsze ludzie nas rozumieją. Mamy doświadczenie w prowadzeniu takich zajęć i możemy poznać, kto wcześniej tańczył. Zaczęliśmy od podstawowych elementów. Drugiego dnia ludzie chodzili, próbowali rytmicznie klaskać, może nie do końca, jak chcieliśmy, ale myślę, że nam się udało.
Jaką macie strategię na takich warsztatach?
Uczymy od najprostszego do trudniejszego. Najbardziej archaiczne tańce to kozaczki, w których można pokazać swoje umiejętności – zwłaszcza panowie mogą popisać się energią i zręcznością. Dziewczyny tańczą drobno, „po pańsku”, choć nie zawsze. Trochę to rekonstrukcja ale większość naszych tańców wiejskich była opisana i jest w archiwach, trzeba tylko poszukać.
A jaką macie metodologię podczas badań terenowych?
Staramy się zapisać w jednej wsi jak najwięcej wariantów danej pieśni, bo w jednej wsi mogą być różne jej wersje. Dzięki temu potem można zrozumieć taki bardziej ogólny, stały wariant, który się powtarza i który mógłby zaistnieć. To jak mozaika: ta babcia pamięta te słowa, których inna nie pamiętała... Składamy potem z tego jedną wspólną wersję, ale zawsze musi być potwierdzona w regionie.
Najciekawszy taniec, pieśń spotkana w czasie Twoich wypraw?
Bardzo lubię męski śpiew. Nie mogę zrozumieć, dlaczego u nas na wsi nie ma tego śpiewu – bo kiedyś był. Po uświadomieniu sobie tego faktu, pół roku później, blisko mojego regionu, spotkałem dwóch dziadków, którzy fantastycznie śpiewali na głosy. Nie zapomnę ich, choć było to już 14 lat temu!
Który region w Polsce najbardziej podoba Ci się muzycznie?
Rzeszowszczyzna, bo muzyka stamtąd brzmi podobnie jak moja.
Na jakich instrumentach gracie?
W zespole wszyscy grają na wszystkim (śmiech). Ira, Olena i Nastka śpiewają, przy czym Nastka gra jeszcze na bębnie, ja gram na basie i drugich skrzypcach, Seweryn na skrzypcach, basie i wiolonczeli, Saszko świetnie gra na basie i cymbałach z centralnej Ukrainy, a wszyscy potrafią tańczyć i śpiewać.
Nad czym ostatnio pracowaliście?
W listopadzie 2015 r. ukazała się nasza najnowsza płyta „GG”. Ten album to połączenie tradycyjnego, wielogłosowego śpiewu i nagrań instrumentalnych z nowoczesną muzyką w wersji klubowej – DJskiej. To również hołd złożony naszym przodkom (GG to skrót od Great Grandmothers/Grandfathers), którzy przekazywali kolejnym pokoleniom naszą tradycyjną kulturę muzyczną i zachowali ją w pierwotnej formie. Dzięki połączeniu dawnych melodii z nowoczesnymi stylami chcieliśmy zainteresować słuchaczy kulturą ukraińską. Do projektu zaprosiliśmy gości: poznaną już wcześniej ekipę studia nagrań Kofein oraz twórcę muzyki elektronicznej, Andrija Antonenko. Album był prezentowany na wspomnianym już festiwalu „Kraina Mrij”; jesienią ub. r. mieliśmy też krótką trasę po kraju.
Gdzie można Was znaleźć w sieci?
Mamy profil na facebooku – Hulajhorod (pisany cyrylicą), mamy też stronę internetową – www.gulgorod.com
Dziękuję za rozmowę!
Podobne artykuły
- Orkiestra św. Mikołaja i rockmeni
- Kraków wciąż szantami stoi
- I zatańczyłem etno-fitness po polsku
- Szantymeni Ukrainie w Pszczynie
- Ugrać na djembe
- S. I. E. świętuje
- Wesprzyj Maritime Music Directory International
- Jean-Luc Thomas i Gab Faure w Polsce
- Rok miniony uchem redaktora
- Trzy płyty w plebiscycie