Zmiany za Odrą
Niemieckie odrodzenie folkoweZnana niemiecka piosenka biesiadna "Ein Heller und ein Batzen" do dziś budzi kontrowersje związane z faktem śpiewania jej przez żołnierzy Wehrmachtu w czasie II Wojny Światowej i mało kto tak naprawdę wie i pamięta, że tekst do tego utworu napisał w 1830 roku Albert Ernst Ludwig Karl Graf von Schlippenbach do zasłyszanej, ludowej melodii...
Trochę podobnie jest z powszechnym rozumieniem u nas niemieckiego folku. Przeważnie kojarzony jest albo z biesiadami piwnymi albo bawarskimi przyśpiewkami (nota bene podobnymi w brzmieniu do śląskich szlagierów discopolo). Na długo też odszedł w cień po zakończeniu II Wojny Światowej, gdzie grany był i słuchany przeważnie przez samych Niemców - czy to w małych knajpkach, czy na lokalnych festiwalach, znanych miejscowym.
Sytuacja trochę zmieniła się m.in. w momencie, kiedy lider doskonale znanej, thrashmetalowej formacji Sodom - Tom Angelripper nagrał na potrzeby festiwalu "Oktoberfest" płytę z metalowymi coverami przyśpiewek ludowych. Projekt Onkel Tom Angelripper, który powstał około roku 1995, swoją popularnością zaskoczył nawet samego twórcę. Dziś formacja (działająca niezależnie od macierzystego Sodomu), od czasu wydania debiutanckiego singla "Delirium" poprzedzającego debiutancki krążek "Ein schöner Tag" z 1996 roku, ma już na koncie pięć długograjów. Ostatni "Nunc Est Bibendum" z 2011 roku. Projekt doskonale znany jest też poza granicami Niemiec.
Dużo dobrego dla folku naszych zachodnich sąsiadów zrobiły takie legendarne dziś formacje jak Corvus Corax i In Extremo, które obecnie znajdują za Odrą licznych naśladowców. Perkusista Corvusów Norri Drescher, w rozmowie z nami (podczas festiwalu "Skrzyżowanie Kultur") sporo mówił na temat niemieckiego folku i jego upadku w czasach industrializacji. Okazuje się jednak, że folkmetal oparty na jarmarczno-kuglarsko-sowizdrzalskim folku, podbarwiony szeroko-rozumianą muzyką "średniowieczną", znalazł sobie miejsce na niemieckiej scenie muzycznej, konkurując z tuzami pokroju Rammstein czy liczną sceną darkwave/electro (choć wielu fanów nadal uważa, że to "ufolkowione odmiany Rammstein").
Mój pierwszy kontakt z tą "świeżą, niemiecką, folkmetalową krwią" rozpoczął się od płyty "Neue Ufer" (2011) bawarskiej grupy Ignis Fatuu, łączącej melodyjny rock, heavy metal oraz folk w zgrabną muzyczną całość. Rok później w ramach festiwalu "Rock in Szczecin" wystąpiła niemiecka grupa Ragnaroek okazując się prawdziwym, czarnym koniem festiwalu. W tym czasie stałem się również szczęśliwym posiadaczem dwóch innych, bardzo zacnych krążków, bardzo słabo u nas znanych zespołów Feuerschwanz ("Walhalligalli") i Harpyie ("Blindflug"), wydanych w 2012 roku. Obie grupy działają na niemieckiej scenie medieval-rockowej już od pewnego czasu, dużo koncertując. A to przecież wierzchołek góry lodowej, którą postanowiłem ogarnąć...
Nie tylko w Niemczech jest "boom" na tego typu granie, gościli już u nas kilka lat temu także Węgrzy (m.in. Halloenek Hungarica na Mikołajkach Folkowych oraz Łotysze (Auli na Skrzyżowaniu Kultur i mini trasie z Percivalami).
Medieval-rock, medieval-folk, medieval-folkmetal - te nazwy coraz częściej pojawiają się w folkowym świecie. Wiele zespołów tej, naprawdę niezłej, muzycznej ligi mamy na wyciągnięcie ręki - za Odrą. Czy skoro ukraiński folk, muzyka naszego wschodniego sąsiada, przyjął się u nas całkiem dobrze, stanie się tak z folkmetalowymi dźwiękami z zachodu? Czas pokaże. Niemiecki folk wyszedł już dawno z traumatycznego cienia wojennej przeszłości, rozwinął skrzydła, może warto zatem mu się przyjrzeć.