Ręce do góry bracia!

Rock in Szczecin 2012
Witt Wilczyński, 17 października 2012
Ragnaröek
Fot. Bartosz Latuszek
Sporo osób przybyło do Szczecina - z całej Polski, z Niemiec a nawet z Czech. Na scenie kameralnego Domu Kultury Słowianin wystąpiło sześć różnych stylistycznie zespołów. Była moc, był klimat, był folkmetal - był udany festiwal!

Rock in Szczecin 2012 - Edycja Folkowa za nami! Zapowiadana od dawna, kusiła przede wszystkim Arkoną, Dalriadą i będącym na fali Percival Schuttenbach. Wielu fanów dotarło ze Śląska, Mazowsza i Warszawy, Podlasia a także z Czech i Niemiec. Klub "Słowianin" pełen był gwaru, fani gromadzili się tam już od przedpołudnia.

Koncert rozpoczęli Niemieccy folkmetalowcy spod znaku Ragnaröek. Kapela doskonale sprawdziła się w roli rozgrzewacza. Prosta, wręcz "ciosana" (w pozytywnym słowa znaczeniu), ludowa muzyka rodem ze średniowiecznych jarmarków, w połączeniu z marszowo-quasimilitarnym klimatem, typowym dla kapel z Niemiec zrobiła swoje! Określani jako "folkowy Rammstein", porównywani do In Extremo czy Corvus Corax wskrzesili istny żar na scenie. Oprócz muzyki zadbali o sceniczny show. Był nim kowal wykuwający miecz na scenie - najpierw pięścią a potem młotem. Wzbudził żywiołowy aplauz i jeszcze długo przy barze i stoisku z płytami i koszulkami pozował do zdjęć.

Kolejna ekipa, Darkest Era z Irlandii Północnej, miała wysoko podniesioną poprzeczkę. Zagrali zupełnie inaczej - melodyjnie, nastrojowo, wręcz melancholijnie... Technicznie i trochę smutno. "Byliby lepsi przed Anathemą niż tutaj" - słyszałem przy barze, lecz niektórzy komentowali Darkest Era także w ten sposób: "Urzekła mnie ta babeczka w ich składzie, genialnie grała". Zatem nie przeszli bez echa.

Polski akcent imprezy, Percival Schuttenbach, walczył ze słabą pracą akustyka lecz dał radę. Po raz kolejny pokazali, że są przede wszystkim formacją koncertową, a każdy ich gig jest niepowtarzalny. Zaskoczyli także na pewno tym, że "Satanismus" został zagrany stosunkowo wcześnie - przez co część fanów porzuciwszy na stolikach niedopite piwa rzuciła się pod scenę w pogo. Percivale przygotowali też publiczność przed, po raz pierwszy występującą w Polsce, Dalriadę.

Brak Laury Binder, wokalistki zespołu będącej w zaawansowanej ciąży, mimo tego, że zespół ogłaszał to m.in. na facebooku, był dla części widzów sporym zaskoczeniem. Okazało się, że spora część publiczności przybyła do Szczecina właśnie na Dalriadę (co było także, nie ukrywam, i moim muzycznym celem). Węgrzy jednakże nie zawiedli! Od początku nie oszczędzając się zbytnio pojechali z najnowszym materiałem, pamiętając jednak o poprzednich płytach. Zastępująca Laurę czarnowłosa Anita Kun świetnie poradziła sobie z repertuarem (miała także charakterystyczną dla węgierskich pieśniarek ludowych, nosową chrypkę). Poza tym zespół świetnie złapał kontakt z publicznością, tak jakby w Polsce grywał od lat. "Hajdutanc, hajdutaaaaanc" skandowane od początku ziściło się pod koniec tego seta, zakończone kilkoma taktami z... "Roots, play roots" Sepultury. Dalriada nie mogła tak po prostu zejść bez bisu, a dla mnie niezwykle miłe było także to, że prowadzący konferansjerkę Wojciech Ossowski zaprosił mnie na scenę do zapowiedzenia Dalriady. Takie rzeczy będzie się wnukom opowiadać!

W oczekiwaniu na Arkonę przeczekałem Black Messiah "we fojerze" na pogaduchach z zespołami i przyjaciółmi. Dźwięki dobiegające ze sceny plus opinie znajomych, którzy nie szczędzili uszu, głów i nóg pod sceną były bardzo optymistyczne. Szkoda, że ekipa Arkony trochę odizolowała się od publiczności - o ile Ragnaröek czy Dalriada byli dostępni dla fanów praktycznie cały czas, tak Masza ze swoją załogą pojawiała się od czasu do czasu i jeszcze szybciej znikała z pola widzenia. Dość długo trwała też przerwa techniczna między Black Messiah a Arkoną (ponad godzinę) ale warto było poczekać.

Arkona dała niesamowity gig, tym razem (w przeciwieństwie np. do koncertu z Olszyna parę lat temu gdzie grali folkowe motywy "z klawisza") z użyciem folkowego instrumentarium (flety i dudy). Zabrzmiało przede wszystkim "Słowo" oraz kilka utworów z poprzedzających je krążków. Podobnie jak Corvus Corax na zeszłorocznym "Skrzyżowaniu Kultur", Masza wpadła w polską pułapkę językową krzycząc do publiczności "Ręce do góry bracia". Niemniej warto docenić, że innych fraz nauczyła się bezbłędnie. np. "Cieszę się bracia, że was widzę".

"Goj, Rode, goj" - bezbłędne, "Stiena na Stienku" - miażdżące! Szkoda, że nie było "Liepty" ale nie można mieć wszystkiego... Koncert zakończył się około 2:00 a jeszcze potem trwało afterparty w klubie Morion.

Rock in Szczecin 2012 to były nie tylko koncerty, to był także klimat spotkań z dawno niewidzianymi znajomymi i sama atmosfera wyprawy na Pomorze. Wielkie uznanie należy się organizatorom za doborowy zestaw zespołów i świetną reklamę, ludzi przybyło naprawdę sporo - a to ludzie, obok kapel, tworzą atmosferę. Ta była znakomita! Współczujemy  też służbom sprzątającym po koncercie, tu apel do publiki - miejcie następnym razem więcej litości dla tych ludzi.

A kolejna edycja - już w kwietniu, szczegóły podamy niebawem!

Rock in Szczecin - Edycja Folkowa, 13.10.2012, DK Słowianin, Szczecin
Portal Folk24 był patronem medialnym wydarzenia.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu