Wybuchowe połączenia ponadczasowe
Od dzieciaka aż po dziś dzieńOd momentu, kiedy zacząłem świadomie słuchać muzyki, upłynęło już wiele czasu. Większość z tych osób, które urodziły się jeszcze w szaro-ortalionowych czasach PRLu, zapewne pamięta pirackie kasety magnetofonowe z ulicznych straganów. Na tych najczęściej fatalnych jakościowo nagraniach, wydawanych nielegalnie, gdzie kolejność utworów na danym albumie najczęściej nie była zgodna z oryginałem, odnajdywało się jednak muzykę. Czasem też na licencyjnych krążkach sygnowanych przez "Polskie Nagrania" czy na winylach zdobytych na giełdach.
Jednym z pierwszych "szoków muzycznych", jakiego miałem okazję doświadczyć, była oryginalna, "zachodnia" kaseta zespołu Black Sabbath, którą pożyczył mi kolega. Kumpel miał szczęście otrzymać to nagranie od ojca, pracującego wówczas w RFN. Jakże różniła się od posiadanego przeze mnie "pirata" pełną książeczką z tekstami, zdjęciami, lepszej jakości pudełkiem - to był "dotyk wielkiego świata"! Wówczas, jako młodociany fan metalu, skrywałem swoją wcześniejszą, wczesno-podstawówkową sympatię do Sandry czy Samanthy Fox (nie mając wówczas pojęcia, że sam Lemmy się z nią w tych czasach oficjalnie kolegował, he, he...) i skupiałem się na brzmieniach czysto metalowych. Aż tu pojawiło się oryginalne wydanie płyty AC/DC i ten kawałek:
I to połączenie chrypki nieodżałowanego Bona Scotta (z jego akcentem z przedmieść Melbourne) z prostym hardrockiem i dudziarskim brzmieniem na zawsze pozostało już w mej muzycznej pamięci! AC/DC było przez długi czas jedną z moich topowych kapel, słuchanych praktycznie na okrągło (obok m.in. Helloween, Iron Maiden i wczesnej Metalliki).
Beztroskie lata 90. "dzikiego kapitalizmu" to już historia. Wówczas jednak młodzieżowe subkultury muzyczne były bardziej wyraziste - tak to dziś odbieram. Wśród najbardziej obeznanych z tym, co się miało napisane na koszulce, byli metalowcy, "depesze" i hip-hopowcy. Przynależność do subkultury wymagała wiedzy muzycznej i fascynacji wąskim zakresem brzmień. I w pewnym momencie pojawiła się, wśród miliona innych, piracka kaseta formacji Anthrax, zgrana, jak to wówczas miało miejsce, z różnych płyt. Jako bonus znalazł się na niej ten kawałek:
Anthrax już wcześniej znany był z nieszablonowego podejścia do thrash metalu, którego światową scenę współtworzył. Etniczne korzenie części składu tej nowojorskiej formacji (m.in. żydowskie, indiańskie) i fakt nagrania wspólnego utworu jednej z najważniejszych kapel metalowych z topową wówczas formacją raperską było czymś nowym w muzycznym świecie. Kawałek namieszał i pojawiło się więcej tego typu fuzji - choćby Aerosmith z Run DMC czy świetny soundtrack do, przyznajmy, mocno szmirowatego filmu "Judgement Night". Ten obraz mało kto dziś pamięta, natomiast soundtrack z tej produkcji popchnął scenę rockową w Stanach (i na świecie) na nowe tory. W rezultacie połączyły swoje siły takie grupy jak Biohazard, Faith No More z Cypress Hill, Onyx czy House of Pain. Przypomnijmy jeden z mniej znanych utworów z tej składanki (FNM & Boo-Ya Tribe):
Scena gothic-rocka też miała swój udział w połączeniach etno-pop-rockowych. Wspomniałem o przyjaźni Lemmy'go z Samanthą Fox, ale nie była to jedyna tego typu relacja artystów z zupełnie innych, wydawałoby się, że przeciwstawnych, światów muzycznych. Również Andrew Eldritch z kultowej wśród fanów mrocznego grania formacji The Sisters Of Mercy był związany uczuciowo z ówczesną gwiazdą etno-popu, Ofrą Hazą. Wielki hit, jaki po sobie pozostawili, "Temple of Love", trafił m.in. na Listę Przebojów Programu Trzeciego,
a wykonawcy szeroko rozumianego "gotyku" sięgnęli po dyskotekowe hity lat 80. Ten trend utrzymał się i później. Na przykład To Die For dokonało przeróbki hitu Sandry "In the Heat of the Night" i zagrali go na żywo w 2000 roku podczas rozgrzewania publiki przed warszawskim koncertem Lacrimosy.
Do tych "prehistorycznych" (ale i bardzo ważnych!) wybuchowych połączeń na pewno należy zaliczyć działalność do dziś istniejącej, celt-folkmetalowej formacji Skyclad:
Sepultury z czasów "Roots Bloody Roots":
oraz naszego rodzimego Sparagmosa, który w 1999 popełnił utwór "Wróć do ziemi" i, obok Percival Schuttenbach (szacon dla nich za to, że poszli swoją drogą i dziś są uznaną formacją folkmetalową), był na swój sposób prekursorem folkmetalu w Polsce.
Podobnie jak Rootwater i ich szaleńcza wersja "Hava Nagili":
Z relatywnie nowszych fuzji metalu z etno-dyskoteką wszelaką miło zapada w ucho polsko-austriacki Kontrust:
turbofolkowo-metalowe, serbskie Pero Defformero, wspaniale parodiujące oba te gatunki:
japoński Baby Metal (tu z Robem Halfordem z Judas Priest):
Swoją drogą japońska (a także koreańska, chińska, wietnamska i indonezyjska) scena metalowa obfituje w ciekawe, muzyczne niespodzianki - i warto się z nią zapoznać!
Nieskromnie dodam jeszcze polsko-rumuńskie, wysoce łatwopalne połączenie metalu z manele (Inimă Salbatică), do którego miałem okazję i przyjemność dołożyć swoją rękę:
Dziś ten szok nie jest aż tak wyrazisty jak w czasach "Bring the Noise". Gatunki mieszają się w sposób coraz mniej ograniczony a charakterystyczne stroje subkultur z końca XX wieku w dużej mierze zawłaszczyły firmy dyktujące modę. Niemniej jeszcze w 2011 roku połączenie metalu z manele wywołało w Rumunii spore kontrowersje a konflikt między radykalnymi fanami tych stylów muzycznych tli się do dziś. Ciężko będzie go ugasić - niemniej spróbowaliśmy i na poziomie wykonawców muzycznych to się udało!
Co ciekawe, jeden z rockowych weteranów, Billy Idol chcąc przypomnieć o sobie młodszej publiczności zadziałał wg zasady "nie możesz zwalczyć, to się przyłącz". Dziś nikt mu tego nie zabroni, to jego kawałek i jego decyzja. Zobaczmy, czy jeszcze pamiętamy "Rebel Yell" i jak to współcześnie brzmi w duecie z... Miley Cyrus:
Najnowszymi, zagranicznymi odkryciami rock/metalowo-etnicznymi, które zawładnęły moim sercem i umysłem, są wspaniały, wspólny album jakuckiej etno-popowej pieśniarki Kyunney, z tamtejszą, art-etno-rockową formacją Ый Cуола i rapującym Jeedda:
i niesamowite połączenie muzica populara z metalcore, w wykonaniu rumuńskiej formacji Dirty Shirt, która nota bene niedawno gościła w Polsce z serią koncertów:
Ale nie tylko połączenia metalowo-niemetalowe zatrzęsły posadami mojego spojrzenia na muzykę. Żeby opisać wszystkie te inne fuzje, nie starczyłoby miejsca w internetach, zatem skupię się na kilku, dla mnie najważniejszych.
Trebunie Tutki i The Twinkle Brothers. Ta polsko-jamajska przygoda muzyczna na zawsze zmieniła rodzimą scenę folkową. I choć obecnie wydaje się być czymś w miarę oczywistym, to gdy pojawiła się po raz pierwszy - nie pozostawiła obojętnym. Do dziś miło wspominam. A w 2016 oba składy spotkały się w Warszawie na festiwalu "Korzenie Europy".
Mniej znane, a wymagające poświęcenia i pomysłu, było skrzyżowanie tradycyjnych pieśni staroobrzędowców z klubową muzyką DJską. Tak było w przypadku wspólnego albumu DJa Kaanana i Riabiny "Białe gołębie". Chyba trochę zapomniana to płyta - a ważna w historii rodzimego folku. Dziś ciężko ją znaleźć na YT, a nabycie graniczy z cudem.
Village Kollektiv. Miałem okazję przyuważyć ten projekt już u jego zarania - podczas jednej z edycji "Muzyki w Muzeum". Starsi fani folku zapewne pamiętają ten cykl koncertów odbywających się w warszawskim Muzeum Etnograficznym na początku drugiego tysiąclecia ;). Po jednym z występów Kapeli ze Wsi Warszawa jako bonus wystąpiło "elektroniczne oblicze KzWW", które z czasem wyewoluowało w VK. W skali krajowej był to nowatorski powiew klubowego podejścia do folku, który łączył mazowieckie brzmienia z różnymi innymi. Do dziś mam sentyment do tego projektu!
Shukkar Collective. To trochę jak Village Kollektiv ale w wydaniu stricte cygańskim. Tradycyjna muzyka rumuńskich Romów przełożona na język połamanych bitów klubowych. Stosunkowo późno poznałem tę formację, bo dopiero w... Warszawie podczas Dni Rumuńskich.
Auļi i Kilema. Dawna, pogańska Łotwa i słoneczny Madagaskar w świetnej i z sympatycznym poczuciem humoru fuzji oddającej dawnego ducha tak bałtyjskiego, jak malagaskiego - w ujęciu współczesnym. Bardzo pozytywnie nastraja.
The Prodigy - Out of Space. Jeden z najlepszych utworów tego zespołu, wówczas szokowy. Ale właśnie do tego kawałka do dziś wracam z całej z twórczości tej, bądź co bądź, legendarnej grupy.
Iwan Kupała. Jedno z najlepszych (moim zdaniem) połączeń tradycyjnego śpiewu ludowego i dyskoteki.
Na koniec jeszcze na chwilę chcę powrócić do zderzeń disco-metalowych. Wax Audio od lat generują muzyczne mash-upy, wprowadzając fanów w zachwyt a wielkie wytwórnie płytowe w chroniczny ból głowy, heh... W moim odczuciu ich najgenialniejszym mixem muzycznym jest połączenie wczesnej Metalliki z indyjską bhangrą (Punjabi MC):
A czy Wy macie swoje ulubione, wybuchowe fuzje? Piszcie do nas mailowo i na FB!
Podobne artykuły
- Retrospekcja: folkowe zapiątki!
- Słowiańska Noc Folkmetalowa
- Dzień Polski i Kolektyw Europa
- Smutnice i Pradawna Moc
- Jesienne grania i śpiewania
- Finał Skrzyżowania Kultur
- 55. Tydzień Kultury Beskidzkiej
- Upalny folk na Wiejskim Podwórzu
- Skrzyżowanie Kultur - na początek
- Od reggae, przez etno po coctail