Nie tylko dla Rosjan

DDT w Sali Kongresowej
Witt Wilczyński, 26 października 2010
Jurij Szewczuk DDT
Fot. Witt Wilczynski
DDT to legenda rosyjskiego rocka, od  30 lat na scenie, ale w Polsce byli po raz pierwszy. Dlaczego piszę o tym w portalu folkowym? Bo ten koncert miał w sobie więcej folku, niż niektóre gwiazdy 6 Skrzyżowania Kultur.

Koncert rozpoczął się przy pełnym oświetleniu sali, akustycznie. Lider grupy, rockman i poeta Jurij Szewczuk wyszedł z gitarą i po przywitaniu się z publicznością zagrał solo dwa kawałki. Po zgaszeniu świateł zabrzmiały dźwięki bliższe klimatom... Rammstein, jednak wokalistka zaśpiewała ludowo. To był moment, którego długo nie zapomnę. DDT, będące klasyką rosyjskiego rocka, dzięki charyzmie Szewczuka rozpoznawalne po pierwszych taktach, nie unikało wtrętów folkowych. Czy to wokalnych - gdzie rosyjski śpiew ludowy doskonale połączony był ze stylistyką rocka progresywnego. Czy to motywów miejskich Petersburga w formie cytatów tradycyjnego jazzu czy folku miejskiego.

Idąc na ich pierwszy koncert w Polsce nie spodziewałem się aż tylu elementów folkowych wykonywanych na żywo, choć twórczość grupy znam dość dobrze. Grupy rosyjskie tej klasy charakteryzują się znakomitym warsztatem, a niemłody już przecież Jurij Szewczuk nie pozostawił wątpliwości co do swojej niezłej kondycji scenicznej.

Słowem: "Дождь" i "Ветер" akustycznie, następnie już z całym składem, zaczęte folk-rockowo В бой, За тобой пришли, Пропавший без вести,  Эй ты! Кто ты?, Новая Россия, Ангел Наша борьба, Песня о времени, Ты не один, Осенняя,  Глазища,  Любовь, Новая жизнь, В последнюю осень, Просвистела, Что такое осень?, Мама, это рок-н-ролл, Летели облака, Родина i na bis, gdy już nikt nie siedział na miejscu, "Это всё".

To było 140 minut muzyki na najwyższym poziomie, chłoniętej jednym tchem. To 140 minut rockowej, rosyjskiej poezji, nie unikającej folkowych brzmień. A całość zagrana tak, by przy balladach ręka sama sięgała po zapalniczkę lub komórkę a przy czadziku nie siedziało się w fotelikach. DDT, podobnie jak węgierska Omega, choć jest kapelą stricte rockową, jest też prawdziwie zainfekowana, w dobrym tego słowa znaczeniu, folkiem - w sposób niewymuszony, w odpowiedniej proporcji i przede wszystkim z sensem. Rock jest muzyką sub-etniczną, ale DDT jest kapelą przepełnioną rosyjskim duchem i to nie patetyczno-imperialnym tylko dającym do myślenia. Teksty DDT to nie są proste rymowanki, muzyka to nie są 3 akordy na krzyż.

Publiczność koncertu stanowili przede wszystkim Rosjanie oraz garstka polskich fanów. Kongresowa nie była wypełniona po brzegi tak jak na galach discopolo. Należy przypuszczać, że drugi raz DDT nie zawita za prędko - niemniej, klimat był wspaniały. Szewczuk znalazł znakomity kontakt z publicznością i tłumaczka nie miała zbyt wiele pracy. Ja cieszę się, że wreszcie mogłem zobaczyć ich w moim mieście. Grupa powstała w Ufie aż trzydzieści lat temu. Warto było na nich czekać i słono zapłacić za bilet do Kongresowej, bo koncert był wart tej ceny. A wrażenia - bezcenne.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu