Inspirujące przedwojnie
Nowa Muzyka ŻydowskaPoczątkiem 6 edycji NMŻ był koncert projektu Sztetl Warsze, który odbył się w stołecznym ArtBemie 18 kwietnia, jako wydarzenie towarzyszące. Według opisu miała to być fuzja łącząca muzykę z prezentacją multimedialną, sięgająca do warszawskiej przedwojennej muzyki żydowskiej. Tak tej ludowej, jak i popularno-rewiowych hitów tamtych lat, autorstwa m.in. Henryka Warsa. I rzeczywiście, podczas koncertu usłyszeliśmy znany filmowy przebój "Ach jak przyjemnie, kołysać się wśród fal", we wspólnym wykonaniu Sztetl i przesypmatycznych starszych pań - warsztatowiczek. Była to tak zwana wisienka na torcie tego koncertu. Przypomnijmy oryginał:
Pozostałą jego część stanowiło akademickie wykonanie różnych motywów czy wręcz standardów muzyki żydowskiej, nie tylko z terenów przedwojennej Polski, ale także z Hiszpanii i Bałkanów. Muzyka projektu Sztetl Warsze oscylowała między brzmieniem wręcz filharmonicznym, a etno-jazzowym, więc nawiązanie do folkloru miejskiego odbyło się raczej na zasadzie dalekiego echa. W tle wyświetlane były zdjęcia z przedwojennej Warszawy, a w szczególności z przedwojennego Muranowa.
Koncertową część festiwalu zamykał 26 kwietnia występ grupy Małe Instrumenty oraz nowego projektu Oli Bilińskiej. Na początku organizatorzy w kilku słowach podsumowali wydarzenia całego tygodnia i podziękowali publiczności za tak liczne przybycie na tegoroczną imprezę.
Pierwsza część wieczoru należała do zespołu Małe Instrumenty, który konsekwentnie, od 2006 r zadziwia wszystkich grą na niezwykłych, nieraz znalezionych w sklepach z zabawkami dla dzieci, miniaturowych instrumentach i przeszkadzajkach. Koncert powstał specjalnie z myślą o festiwalu - był zainspirowany "Sklepami cynamonowymi" Bruno Schulza. Fragmenty tej prozy, w wykonaniu Jana Nowickiego, kilka razy odtwarzane były w tle.
Byłam bardzo zaintrygowana, ponieważ nigdy wcześniej nie miałam okazji obejrzeć tego zespołu na żywo. Choć były to "małe instrumenty", to zajęły one całą scenę, razem z oprzyrządowaniem i kablami. Każdy śledził z ciekawością, na czym i jak kto gra, bo tak oryginalnych instrumentów na co dzień się nie spotyka. Z biegiem czasu utwory przechodziły jedne w drugie i zaczęło to bardziej przypominać eksperyment, performance muzyczny, niż koncert.
Oniryczna proza Schulza wręcz skłania do ilustrowania jej dziwną muzyką, więc nic dziwnego, że fragmentami na scenie królowała psychodelia. Narracja pojawiła się znów dopiero pod koniec. Muszę przyznać, że brakowało mi jej w środku, bo w pewnym momencie zagubiłam się w niekończących się improwizacjach i zabawach. Słuchacze podziwiali kunszt gry na zminiaturyzowanych zabaweczkach, humor i pomysłowość artystów, którzy wydobywali z nich czasem potworne, a czasem śmieszne dźwięki. Nie obyło się bez prawdziwego zoo - czyli popiskujących przeszkadzajek, naśladujących zwierzęta, które oczywiście wpadły w (kontrolowany) szał, co bardzo spodobało się obecnym na sali dzieciom. Podsumowując, artyści zaprezetowali dużo oryginalnych pomysłów na wydobywanie dźwięków z prostych rzeczy (rurek pcv). Powiało trochę duchem zespołu Syrbacy, ale też klimatem zaczarowanego pokoju dziecięcego. Po koncercie zapadła dłuższa przerwa, w trakcie której trzeba było wynieść bogate instrumentarium zespołu ze sceny.
Druga część wieczoru należała do Oli Bilińskiej - kompozytorki, autorki, tłumaczki tekstów i jej kwartetu. Na potrzeby festiwalu Ola ze znajomymi muzykami stworzyła projekt "Liebielid", oparty na dawnych pieśniach miłosnych w języku jidysz. Artystka związana jest ze sceną alternatywną, jest liderką mistycznego projektu Babadag, choć ostatnio w świecie folkowym stało się o niej głośno dzięki płycie z kołysankami w jidysz "Bejrozkele". Krążek ten zdobył tytuł Folkowego Fonogramu Roku 2014, jak również Folkowej Płyty Roku 2014 w plebiscycie dziennikarzy folkowych organizowanym przez Folk24 i etno.serpent.pl
Aby zdobyć materiał na ten album, artystka sięgnęła do źródeł - przejrzała stare śpiewniki i międzywojenne tomiki poezji. Podczas tej pracy poszukiwawczej znalazła też ciekawe piosenki miłosne, zarówno ludowe, jak i znanych poetów. Stały się one podstawą w/w projektu, który miał swoją premierę na festiwalu "Nowa Muzyka Żydowska".
Była to muzyka bardzo nastrojowa, spokojna i łagodna, w pewien sposób kontynująca klimat płyty "Bejrozkele". Na pewno "Liebelid" prezentował równie współczesne, nowatorskie podejście do muzycznej tradycji żydowskiej, jak poprzedni projekt. Ola ma ciepłą barwę głosu i bardzo dobrze się jej słucha, choć potrafi też oddać emocje tkwiące w danym tekście. A że były to utwory o miłości, emocji było dużo. Było o rozstaniu kochanków, o trawiącym ich ogniu miłości i pożadania. Były też elementy humorystyczne, jak np. prośba dziewczyny do matki o znalezienie męża - nawiązanie do dawnych zwyczajów kojarzenia małżeństw przez rodziców. Po każdym utworze liderka czytała tłumaczenie, co sprawiło, że słuchacze nie znający jidysz mogli w pełni poznać treść.
Najbardziej zapamiętałam melancholijny tekst, w którym padły słowa "Przeminą dni o szarych słońcach". Jak się okazało, był to utwór tytułowy projektu, jedyna pieśń współczesna, do której muzykę zaaranżował znany z wielu współczesnych, klezmerskich zespołów Raphael Rogiński (Cukunft, Shofar, Alte Zachen). Tekst napisała Debora Vogel - pisarka, przyjaciółka B. Schulza.
Nie obyło się bez licznych improwizacji zespołu. W sumie zabrzmiało tylko 8 utworów, lecz każdy z nich był rozbudowaną, osobną kompozycją. Ola z towarzyszącymi jej muzykami ma talent do stwarzania na scenie mistycznego klimatu, rodem z baśni i innego świata. Jak dowiedzieliśmy się pod koniec występu, być może najnowszy projekt przerodzi się w kolejną płytę.
"Liebelid" Oli Bilińskiej (gitara, syntezator, loop station) wsparli: Michał Moniuszko – kontrabas, Kacper Szroeder – trąbka, cymbały; Edyta Czerniewicz – wiolonczela i Katarzyna Kolbowska – harfa celtycka.