Czeremcha za nami

19. Festiwal "Z wiejskiego podwórza"
Anna Wilczyńska, 29 lipca 2014
19 Festiwal "Z wiejskiego podwórza"
Fot. Tomasz Kaldru
Pod białoruską granicą zjawili się rumuńscy lautarzy, ukraińscy kozacy, polscy górale, klezmerzy i wielu innych. Z wielkiej sceny plenerowej popłynęły w niebo nuty tradycyjne, etniczne, folkowe, a nawet folk-rockowe. Pachniała dobra strawa.

Dziewiętnasta edycja festiwalu "Z wiejskiego podwórza" zaczęła się w piątek rano konferencją, podczas której dyskutowano na temat obecności kultury ludowej w mediach. Wśród uczestników spotkaliśmy m.in. dziennikarzy z Radia Białystok, RDC, TV Białystok, białoruskiego radia Racya oraz niezależnych - Tomka Janasa czy Sławka Króla z kultowego kiedyś wydawnictwa "Folk Time".

Po południu nadjechał pociąg festiwalowy i wtedy Czeremcha znacząco się ożywiła. Zanim jednak impreza przeniosła się pod główną scenę plenerową odwiedziliśmy jeszcze wernisaż ciekawej wystawy Agaty Krysiuk (obrazy stworzone z płyt winylowych).

Na powitanie części muzycznej zagrała Zbuntowana Orkiestra Podwórkowa Hańba!, która przeniosła nas - również wizualnie - do świata lat trzydziestych. Zagrane z ogromną werwą utwory przywodziły na myśl przedwojenną rebelię, ale na pewno nie prostych robotników. W repertuarze grupy spotykamy wiersze poetów międzywojnia - w tym nieraz ciekawe i zapomniane dziś teksty. Wykrzyczane protest songi zrobiły swoje. Publiczność złapała klimat punkowo-folkowej anarchii i problemów II RP. I tak jak dwa lata temu "czarnym koniem" festiwalu byli Petrović Blasting Company, a rok temu Harpcore - tak w tym była nim niewątpliwie krakowska Hańba!

Po nich na scenę wkroczyła Transkapela, ale w zupełnie nowej dla mnie odsłonie. Dobrych parę lat nie widziałam tego zespołu. Pamiętałam ich dokonania jako Sielskiej Kapeli Weselnej, teraz występ był dla mnie dużym zaskoczeniem. W składzie znalazły się instrumenty nie całkiem ludowe, a brzmienie momentami nabrało etno-jazzowego charakteru. Grali bardzo transowo i profesjonalnie, na karpacką nutę, ale jak dla mnie trochę za smutno. Nie mogąc wejść w ten klimat, przeszłam się po stoiskach z rękodziełem - a było na co popatrzeć!

Pod koniec wieczoru pojawiły się gwiazdy - Voo Voo i Trebunie Tutki i zaprezentowali program zainspirowany dokonaniami księdza J. Tischnera. Nutka góralska od Trebuni z rockowo-reggae’owym brzmieniem Wojciecha Waglewskiego świetnie sprawdziła się w wieczornych plenerach Czeremchy.

- "To świetnie ze sobą gadało" - padł komentarz w tłumie pod sceną. Krótko, a treściwie. Oprócz głównego tematu tischnerowskiego oba zespoły, tu scalone w jedność, zagrały kilka starych hitów Voo Voo, wzbudzając aplauz u licznej, jak na piątek publiczności, w tym słynne "Stanie się tak, jak gdyby nigdy nic nie było". I nie przeszkodziła nawet chwilowa awaria zasilania, podczas której Trebunie po prostu grali akustycznie. Po koncercie w sali GOKu dobre dwie godziny trwało jeszcze after party w klimatach latynoskich, prowadzone przez ekipę z Demonios Latino Sound Systema.

Drugiego dnia po śniadaniu ci, którzy wcześniej wstali mimo piątkowych szaleństw, mogli być świadkami niecodziennej sytuacji na nieużywanej, lecz będącej nieoficjalnym symbolem Czeremchy rampie kolejowej. Tam Piotr Smoleński nagrywał ujęcia do oficjalnego teledysku Taraf de Haidouks (jak było możecie poczytać tutaj). Ci, którzy nie podglądali mistrzów w pracy, mogli, już od rana, wziąć udział w różnych warsztatach. Można było nauczyć się gry na cymbałach wileńskich u Jakuba Karpuka ze Stowarzyszenia Zacheusz, po południu tańców greckich pod czujnym okiem instruktorów z Towarzystwa Przyjaciół Grecji, członków zespołu Ilios. Z kolei fani rękodzieła zajęli się wyplataniem ze słomy, filcowaniem czy garncarstwem. Zainteresowani ochroną przyrody ruszyli obejrzeć film "Miejsce w raju" o Simonie Kossak.

Popołudniowe koncerty rozpoczęła grupa Kozak System, która dobrze sprawdziła się w roli rozgrzewacza. I choć wiele osób narzekało, że "To już nie to samo, co stare Haydamaky" (co prawda to prawda), to jednak Kozak System grając proste i skoczne połączenie ukraińskiego folku z rockowym brzmieniem rozkręcili publiczność do zabawy, by następnie śmignąć na odbywającą się równolegle imprezę kupalną w Dubiczach Cerkiewnych.

Kto został w Czeremsze nie żałował - na scenę wkroczyli The Ukrainians. I jak przystało na powrót po latach nie omieszkali zagrać największych hitów nie tylko tych nowych - ale również tych z kultowej, pierwszej płyty. Nie musieli przypominać publiczności, że blisko 10 lat temu w Czeremsze nagrali płytę "Live". Miło zaskoczyli też tym, że ich dawne, melodyjne punk-rockowe wersje tradycyjnych pieśni ukraińskich wciąż brzmią świeżo i porywająco. Do tego lider zagadywał do publiczności po polsku, pełnymi zdaniami - co było bardzo miłe. Perełką okazał się cover Sex Pistols. 

Potem było już tylko jak na filmach Hitchcocka... zaczęło się od trzęsienia ziemi, a napięcie już tylko rosło, gdy na scenę weszli Taraf de Haidouks,  czyli Orkiestra Rozbójników. Publiczność zwartym szykiem rzuciła się do przodu, aby zobaczyć z bliska światowej sławy cygańskich muzyków z Clejani. Widać było, że granie jest ich pasją, a rano na rampie kolejowej to była tylko rozgrzewka. My, podobnie jak większość publiczności, staliśmy w zachwycie, bo to co wyczyniali wszyscy z osobna i razem to była prawdziwa wirtuozeria. Zwłaszcza lider przyciągał całą uwagę popisami w grze na skrzypcach we wszystkich możliwych wariantach - również gimnastycznych (za głową, na brzuchu itp). Przypomniał nam się nieodżałowany, również wspaniały mistrz skrzypiec Roman Kumłyk, bo w niektórych melodiach słychać było huculskie nuty. Później do orkiestry dołączyła wokalistka, wzbudzając aplauz publiczności nie tylko za sprawą barwy głosu (słynna cygańska chrypka), ale również za sprawą... skąpego stroju. Niewątpliwe gratką był też wspólny występ młodszej skrzypaczki Transkapeli, Igi Wasilewskiej z Tarafami - jak to Iga określiła - swoimi mistrzami.

Podobnie jak dzień wcześniej Tutki, Rozbójnicy zaliczyli awarię elektryki, ale nie przejęli się tym w ogóle i grali akustycznie, aż do usunięcia awarii. Koncert w sumie trwał prawie dwie godziny, były liczne bisy, publiczność nie chciała puścić Tarafów ze sceny, ale w końcu nadszedł czas na gospodarzy.

Na początku Czeremszyna zaskoczyła trochę poetyckim klimatem i nietypowym dla siebie brzmieniem, opartym o gitarę, wokale i skrzypce. Były to m.in. utwory zaprezentowane po raz pierwszy podczas czerwcowego festiwalu PODKoffa. Pojawiła się też nowa twarz w zespole - wokalistka Gabrysia. Potem wrócili do swojego standardowego brzmienia - skocznej nuty podlaskiej w rytm "Hej, od Czeremchy jadę", przerywanej wesołą konferensjerką Mirka. Widownia szalała jak zwykle i w różnych konfiguracjach tanecznych zdzierała podeszwy butów przez bite dwie godziny koncertu. Z przyjemnością zauważyłam, że aplauz dla Czeremszyny był większy niż przy występie Taraf de Haidouks. Gospodarze skończyli, bisując trochę po drugiej, a wtedy na scenę wkroczył DJ Woj (wcześniej znany DJ Wojcio), który bawił spragnionych tańca bałkańsko-klezmerskimi hitami do białego rana.

W niedzielę od rana znów trwały warsztaty, a wczesnym popołudniem konkursy: na regionalne jadło, a potem odbył się przegląd muzykujących harmonijkarzy. To była zupełna nowość. Na scenie zaprezentowali się też warsztatowicze, którzy zagrali na cymbałach wileńskiego oberka, nauczonego podczas warsztatów. W tym samym czasie w GOKu trwało spotkanie autorskie i promocja książki "Dolina: znad Narwi i Świsłoczy" Bogdana Dudko, a potem projekcja filmu "Uciekinier z Nowego Jorku".

Popołudniową część koncertową otworzył Janusz Prusinowski Trio, czyli uczniowie i kontynuatorzy tradycji wiejskich muzykantów. Tym razem wystąpili w czwórkę, bez Michała Żaka  (instrumenty dęte), za to z trąbką - Szczepan Pospieszalski. Dawno na scenie festiwalowej nie było nuty korzennej z Mazowsza i okolic. Zagrali przede wszystkim materiał z ostatniej, najnowszej płyty "Po kolana w niebie" i szybko nawiązali dialog z publicznością, która powtarzała fragmenty utworów. Strzałem w dziesiątkę było zejście do publiczności Piotra Zgorzelskiego i poprowadzenie różnych tańców korowodowych, w tym chodzonego. Rozkręcili niezłą zabawę z muzyką tradycyjną, która choć rzadko gości na scenie w Czeremsze, została tu ciepło przyjęta.

Koniec festiwalu należał do Klezmafour - młodego zespołu podróżującego między Białymstokiem, Lublinem, a Warszawą. Zdecydowanie podgrzali atmosferę, ocierając się o brzmienia klubowe i turbo-folkowe, z dużą dawką elektroniki. Zespół to naprawdę kipiący dynamit, gwarantujący bałkańsko-klezmerskie szaleństwo. Wszyscy podziwiali kondycję skrzypka, który skakał po scenie razem z klarnecistą, jednocześnie grał i bez zadyszki zapowiadał kolejny utwór. Publiczność masowo ruszyła w tany i żywo reagowała na każdą wypowiedź konferansjera. To było smakowite zakończenie części koncertowej, choć nie całkowity koniec muzyki, bo jeszcze Dj Woj umilał czas etno-bitami aż do odjazdu pociągu festiwalowego. Nie wszyscy jednak odjechali - część została na warsztaty śpiewu z Jurijem Kowalczukiem z ukraińskiej Horyny.

Po raz kolejny przybyliśmy na czeremszynowe, wiejskie podwórze i nie byliśmy zawiedzeni - atrakcji było co niemiara! Na pewno będzie ich jeszcze więcej za rok, gdy nastanie okrągły jubileusz 20. lecia festiwalu, na który już teraz wszystkich gorąco zapraszam.

19. Festiwal Wielu Kultur i Narodów "Z wiejskiego podwórza", 18-20.07.2014, Czeremcha
Portal Folk24.pl był patronem medialnym wydarzenia

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu