Źródła szybko wysychają
Rozmowa z Krzysztofem Trebunią-Tutką, muzykiem góralskimNa początku chciałam zapytać o historię zespołu, bo choć grupa Trebunie-Tutki formalnie powstała w 1994 roku, to wszyscy wiemy, że muzykowanie w tej rodzinie sięga o wiele więcej lat wstecz...
Tak, te tradycje rodzinne są kilkupokoleniowe. Nasz pradziad po kądzieli, Stanisław Budz-Mróz Lepsiok z Murzasichla był bacą w Dolinie Małej Łąki i najsłynniejszym dudziarzem góralskim. Nawet Jan Kasprowicz napisał o nim wiersz "Kobziarz Mróz". Grywał dla nie-górali m.in. dla Karola Szymanowskiego, Adolfa Chybińskiego. Często wyjeżdżał z kapelą Bartusia Obrochty do Hamburga, Berlina, Lwowa, Poznania, Warszawy; był też na Światowej Wystawie w Paryżu w 1925 r. Był bezsprzecznie ikoną kultury góralskiej na przełomie wieków i w okresie międzywojennym, prawdopodobnie najczęściej fotografowanym i portretowanym góralem, i co ciekawe - nie tylko przez Polaków. Do dziś jeżdżąc z koncertami po Europie natykamy się na pradziadka w różnych odsłonach, czasem otrzymuję też oferty sprzedaży obrazów z jego wizerunkiem. Zgromadziłem już ich niezłą kolekcję.
Po ciupadze, w rodzinie Trebuniów-Tutków, muzykował nasz dziadek ze swoimi trzema braćmi, taki typowy kwartet góralski. A potem pięć sióstr, które mieli, wyszło też za muzykantów, więc powstały aż trzy kapele Trebuniów-Tutków, które w zależności od sytuacji wymieniały się członkami zespołów. Te kapele grały na całym Skalnym Podhalu. Nasz dziadek ożenił się z Ludwiną, córką słynnego Mroza i miał czterech synów: Stanisława, Henryka, Andrzeja i Władysława, którzy również stworzyli kwartet góralski. Najmłodszy, Władysław, nasz ojciec, był przysłowiowym "cudownym dzieckiem". W wieku 13 lat grał już jak dorosły, a uczył się od najlepszych - od Bronisławy Koniecznej-Dziadońki, która go bardzo ceniła, oraz od Stanisława Nędzy-Chotarskiego. Osiedlił się w Białym Dunajcu, tam też wychowały się jego dzieci. Ja, jako najstarszy z rodzeństwa, miałem chyba najtrudniej, bo zawsze wymagano ode mnie najwięcej, ale dzisiaj to procentuje. Z siostrą Anną i bratem Jaśkiem od dziecka nasiąkaliśmy tradycją, graliśmy i w domu, i w zespołach góralskich. Mając 18 lat pomyślałem, że byłoby dobrze stworzyć własną kapelę góralską, trochę aby uwolnić się od czasem nazbyt ortodoksyjnego ojca - uczyłem więc swoich rówieśników i kolegów oraz oczywiście swoje młodsze rodzeństwo.
W 1990 roku powstała formalnie moja Kapela Trebunie-Tutki, a równocześnie rodzinna kapela Trebuniów-Tutków wygrywała różne konkursy, zdobywała najwyższe laury, m.in. Złotą Basztę na festiwalu w Kazimierzu w 1991 roku. Przez cały ten czas tradycja rodzinnego muzykowania była żywa i przez nas pielęgnowana. Rewolucja w spojrzeniu na własną tradycję i jej cele pojawiła się niespodziewanie wraz ze spotkaniem i pomysłem Włodzimierza Kleszcza. Do naszego domu w Białym Dunajcu zawitali Jamajczycy, dalszy ciąg pewnie wszyscy miłośnicy polskiej world music dobrze znają… Pierwsze nasze nagrania wydane były w Londynie i stąd nazwa Trebunia Family. Powstanie zespołu Trebunie-Tutki było wynikiem tych spotkań, była też potrzeba, żeby ktoś się tym zajął również formalnie. Postanowiłem wtedy stworzyć razem z ojcem i siostrą profesjonalny zespół, który będzie miał nazwę zgodną z naszym nazwiskiem, bo i tak nas tak wszyscy nazywali. W S1 odbył się nasz koncert premierowy "Polska muzyka świata". Brał w nim udział Mamadou Diouf i Włodzimierz Kiniorski "Kinior" ze swoją Orkiestrą - tak też się zaczęła nasza współpraca.
Który to był dokładnie rok?
Jesień 1994. Potem jeszcze przez kilka lat nasze nagrania ukazywały się pod różnymi nazwami: Kapela Krzysztofa Trebuni-Tutki - ta młodsza, tradycyjna oraz ta starsza, rodzinna Kapela Trebuniów-Tutków - wydawała to inna firma i wychodziły jeszcze nagrania z Jamajczykami sygnowane Trebunia Family. To było dość skomplikowane, więc od 1994 roku postanowiłem konsekwentnie używać jednej nazwy na wszystkie nasze działania, zarówno na polu muzyki tradycyjnej, jak i eksperymentów takich, jak Nowa Muzyka Góralska. Odtąd te wszystkie projekty zaistniały pod jednym szyldem.
Jak te nowoczesne rzeczy zostały przyjęte na Podhalu?
Najmocniej "zawrzało" po eksperymencie z Twinkle Brothers… Ta fuzja wywołała autentyczny szok. Wtedy jeszcze nasze utwory pojawiały się często w RMF, więc szybko zaczęły być rozpoznawalne i komentowane, a w 1995 roku powstał, nagrodzony później Złotymi Lwami, film J. Machulskiego "Girl Guide" z - kultowymi dziś - scenami z naszym udziałem. Wtedy to zaczął się autentyczny szum medialny wokół naszego projektu, czasem nawet byliśmy zapraszani na koncerty poprzedzające jego projekcje. Nieznajomość własnej tradycji i nieumiejętność rozszyfrowania tego połączenia spowodowała falę, często kompletnie nieuzasadnionej, niemerytorycznej i żenującej krytyki. Pojawiały się też łagodniejsze głosy, że to taki niewinny eksperyment. Pisano do nas listy, niektóre w peanach na cześć, inne odsądzające od czci i wiary. Różne autorytety i pseudoautorytety dręczyły naszego ojca (który od dziesięcioleci uznawany jest za najlepszego góralskiego prymistę) - jak mógł do czegoś takiego dopuścić! Koniec końców, po wielu latach okazało się, że co innego miało zgubny wpływ na muzykę góralską. Górale sami, poprzez swoje uwielbienie dla weselnego disco polo, zarzynają swój styl i dobry smak. A co sprawniejsi i zdolniejsi instrumentaliści od dziecka zachwycają się manierą cygańską i tak im już zostaje…
A zdarza Wam się grywać jeszcze w karczmach, jak np. w Żabim Dworze?
Te sporadyczne koncerty były przed laty aranżowane przez Włodka Kleszcza, to były takie nasze jam session. Czas i plany koncertowe, wyjazdowe, uniemożliwiają nam tego typu spotkania, ale uroczystości rodzinne mają jeszcze ten posmak.
Jak w tej chwili wygląda edukacja kulturalna na Podhalu?
Ciągoty pedagogiczne, jak wspomniałem wcześniej, miałem od wczesnej młodości, na długo przed wyborem zawodu architekta, potem też na studiach, w zespole Skalni. Nie sądziłem jednak, że zajmę się nauczaniem również w formie zorganizowanej, profesjonalnie. Od 1994 roku w Tatrzańskim Centrum Kultury "Jutrzenka" prowadzę zajęcia dla dzieci i młodzieży i prawdopodobnie jestem jedynym w Polsce mianowanym i dyplomowanym nauczycielem muzyki ludowej. Choć nie uważam się za seniora, uczę już dzieci moich pierwszych uczniów, a przewinęło się ich przez moje zajęcia ponad dwustu pięćdziesięciu! Posiłkuję się autorskim podręcznikiem z oryginalnym, opatentowanym przeze mnie zapisem palcowym i z satysfakcją obserwuję, jak wielu moich kolegów korzysta z niego, ucząc swoje dzieci. Jeśli czas pozwoli, w przyszłym roku planuję wydanie jego dwóch części jako spójnej całości, stanowiącej kompendium wiedzy o muzyce góralskiej dla początkujących i praktykujących.
Od kilkudziesięciu lat na Podhalu wielką rolę odgrywają zespoły regionalne, w których młodzież uczy się tańca, śpiewu, muzyki. Coraz mniejszą rolę odgrywa przekaz rodzinny, bo i coraz rzadziej ludzie żyją w wielopokoleniowych rodzinach, gdzie dziadkowie i babcie mogłyby przekazywać wnukom opowieści, śpiewy, gwarę. Taniec i muzyka rzadko jest wyniesiona i nauczana w domu. Choć są takie wsie, gdzie klimat przekazu tradycji jest bardzo przychylny.
Sądzę, że obecnie na Podhalu występuje wyraźny renesans kultury góralskiej w zakresie stroju, i to zarówno paradnego, jak i codziennego. Pojawiają się różne modyfikacje i stylizacje, które opisała w swojej monografii etnograf UJ i moja kuzynka, Stanisława Trebunia-Staszel. Ludzie chętniej się w ten strój ubierają niż w latach 70, poza tym nosi go coraz więcej osób - również te, które pracują zawodowo w strojach, jak np. furmani, kelnerzy.
Z edukacją muzyczną, tak jak zresztą w całej Polsce jest dziś niedobrze, ale zespoły regionalne - góralskie trochę tę lukę uzupełniają. Dziś mamy na Podhalu mnóstwo lokali gastronomicznych, w których grywa wieczorami lokalna młodzież. Ale bardzo rzadko jest to tradycyjna muzyka góralska, przeważnie są to standardy cygańskie lub w manierze cygańskiej, muzyka krajów ościennych czy raczej karpackich - Słowacja, Węgry, Rumunia, a czasem nawet Bałkany i Ukraina. Młodzi o wiele rzadziej i mniej chętnie wykonują polskie melodie ludowe. Z jednej strony jest to pozytywne zjawisko, bo młodzież ma gdzie grać, zarobić, więc jest zachęta, ale z drugiej strony muzyka góralska na tym cierpi. Młodzież nie ma potrzeby ani ambicji, żeby wniknąć w tę tradycję głębiej i solidniej, wniknąć w podstawy tej muzyki. Szkoda, bo mamy ogromny potencjał i oryginalną kulturę! Choć to niepopularne, poprzysiągłem sobie osobistą krucjatę przeciwko takim postawom, jestem to winien moim przodkom i tym, którzy przyjdą po nas.
Nawiązując do edukacji - słyszałam anegdotę o młodym zespole, który zagrał Twój autorski kawałek jako tradycyjny.
A tak, i to niejeden. Jednemu nawet zdarzyło się to nagrać na płytę, myśląc, że jest to utwór ludowy. Byłbym bardzo zadowolony, gdyby i jego wykonanie było tradycyjne, lub choćby - nowatorskie, ale niestety… Winę ponosi brak świadomości i wiedzy. Wiadomo, że obowiązują pewne procedury, prawa autorskie, nad którymi czuwa ZAiKS, i to jest korzystne dla autorów. Część mojej twórczości nazywam Nową Muzyką Góralską - bo nie wszystko, co robię, tak można nazwać. Jednak ta część jest dla mnie najistotniejsza: tworzenie nowych utworów na wzór starych, tworzenie nowych tekstów, nowych melodii, które są jakby bezpośrednią kontynuacją muzyki tradycyjnej z zachowaniem bardzo wielu jej elementów np.: charakteru wykonania, skali góralskiej i odpowiedniego instrumentarium. Czasami jest to oprawione współczesnymi aranżacjami i Nowa Muzyka Góralska istnieje samoistnie, tak jak niektóre utwory na płytach "Janosik w Sherwood" czy "Nuty Wielkiego Pasterza". Czasami jest ubrana w muzykę świata, czyli oprawiona w inne tradycje. Natomiast dla mnie najważniejsze jest to, że jest to cały czas muzyka góralska, (do której zawsze da się zatańczyć po góralsku - bardzo proste kryterium rozpoznawalności - polecam!) a wszystko inne jest urozmaiceniem, dodatkiem, nową ramą do tego obrazu, który ciągle maluję od nowa. Równocześnie cały czas staram się rozwijać w muzyce tradycyjnej, zbierać i analizować stare nagrania, publikować je. W ostatnim czasie przygotowałem z portalem Watra bardzo ważne dla tradycji filmy: "Instrumenty pasterskie", "Muzyka Skalnego Podhala", "Taniec podhalański". Jestem autorem scenariusza, książeczki, wszystkich opisów, które są umieszczone w tych filmach, wybrałem też zdjęcia. Moim celem była jak najstaranniejsza dokumentacja tego, co jeszcze przetrwało, na podstawie materiałów, którymi dysponowaliśmy z wydawcą. Choć chciałoby się więcej i szerzej. Widzę ogromną potrzebę pielęgnowania tych źródeł, bo one bardzo szybko wysychają...
Mówiliśmy tylko o muzyce, ale czy w ślad za tym można mówić o przekazie tradycji?
Tak. Nauczanie muzyki jest dla mnie pretekstem do prowadzenia szeroko rozumianego wychowania regionalnego. Od wielu lat obserwuję młodzież i doszedłem do wniosku, że najważniejsze to, co oni będą sobie myśleć i mieć w głowie. Grać przecież mogą nauczyć się sami przy odrobinie chęci i samozaparcia, albo pod kierunkiem osób, które potrafią to robić lepiej. Ja miałem to szczęście, że dzięki swojej rodzinie wszedłem w świat tradycyjnych muzykantów góralskich, spędziłem wiele dni i nocy na graniu, podglądaniu obrzędów, słuchaniu opowieści... Chciałbym to dziś przekazać młodzieży, bo wiele z tych zjawisk już znikło bezpowrotnie. W Domu Kultury "Jutrzenka" mamy zespół góralski, gdzie młodzież uczy się nie tylko grać, ale i tańczyć. Ja na swoich zajęciach też uczę śpiewać. Są prowadzone koła gwarowe, recytatorskie. Każdy wyjazd na festiwal czy udział w konkursie jest odświętną formą nauki i poznawania tradycji i zawsze wtedy pilnuję, żeby młodzież obserwowała starszych wykonawców. Czasem też aranżuję takie spotkania, które są nagrywane, a potem wykorzystywane w filmach dokumentalnych. Oczywiście na ile czas mi pozwala, bo jednak główna moja działalność to zespół Trebunie-Tutki, z czytelną i konsekwentną linią programową: utrzymania i rozwoju muzyki góralskiej, nie tylko tradycyjnej, ale poszerzonej o nową muzykę autorską.
W ten sposób płynnie przeszliśmy do kolejnego pytania. Czy uważasz, że world music to przyszłość dla muzyki tradycyjnej, czy to tylko chwilowa moda, ciekawostka, a może powinniśmy się trzymać tylko naszego kręgu kulturowego?
Samo życie pokazuje, że nawet wielka dbałość o tradycję nie spowoduje jej przetrwania. Wbrew pozorom, ta działalność na innych polach, jak np. wykorzystywanie elementów etnicznych w innych gatunkach muzycznych, zawsze dobrze jej służy, odświeża i przypomina. Nie służy wtedy, gdy jest to stylizacja, która przekracza wszelkie granice dobrego smaku i tak naprawdę jest karykaturą pierwowzoru. Mówiliśmy o karczmach, ale samo zjawisko muzykowania w karczmie jest bardzo pozytywne, muzykant raczej coś umie, ma to jakieś swoje walory, m.in. tworzy się na naszych oczach nowy zwyczaj, który na Bałkanach jest codziennością. Próbuję zawsze zachęcać młodzież, w tym własne dzieci, żeby prezentowała choćby część repertuaru tradycyjnego, żeby to nie było tak, że turysta przyjedzie do Zakopanego i nie usłyszy ani jednej nutki góralskiej - to byłaby katastrofa! Muzyka obszaru karpackiego jest piękna, można ją grać z pasją, co prezentuje wiele naszych kapel i wykonawców, takich jak np. Agata Siemaszko i Marysia Natanson, która nawet pomieszkiwała "edukacyjnie" na Podhalu.
Najgorszym zjawiskiem, z którym walczyłem, walczę i będę walczył, jest rozwój współczesnej muzyki weselnej i coraz częściej - karczemnej i festynowo-regionalnej - w kierunku pseudogóralskiego disco-polo. Dlaczego używam tej nazwy? Bo tam element etniczny, góralski jest absolutną karykaturą tradycji. Jeszcze 25 lat temu, kiedy uczyłem się, grając na posiadach i na weselach, cały czas byłem pod nadzorem starszych, którzy nie szczędzili krytyki, jeśli chodziło o styl gry - "tak się gra, a tak nie, to jest po góralsku, a to nie". Dziś właściwie nie ma kto tego mówić. Wszyscy uważają, że to taka wolność, każdy może robić, co chce i jak chce. Tyle, że kosztuje nas to zanik wyczucia stylu góralskiego. Teraz już nie wystarczy mówić, że górale to czują, że rodzą się ze skrzypcami w rękach, z jakimiś specjalnymi umiejętnościami, to jest absolutna nieprawda! Coraz trudniej jest wytłumaczyć młodym ludziom, na czym polega styl góralski. Oczywiście można to opisać, zanalizować muzykologicznie...
To poczucie smaku zagubiło się m.in. dzięki działalności lokalnego radia. Kiedyś rzeczywiście grało dużo muzyki tradycyjnej, pojawiały się audycje o charakterze retrospekcyjnym, archiwalne nagrania. Teraz "leci" tam głównie ta sieczka. Niestety, wpłynęło to na gust górali w całej Małopolsce i turystów, karmionych tym w każdym pensjonacie i pod Gubałówką, nawet lokalnych "speców" od kultury ludowej. Dziś ludzie kompletnie nie rozumieją, co jest góralszczyzną, a co nie. Jestem jedną z nielicznych osób, która jest w stanie i ma odwagę to opisać. Nie zawsze będzie to odebrane w sposób pozytywny, bo górale w ogóle nie tolerują krytyki, nawet tej konstruktywnej. Gdy byłem początkującym muzykantem, istniał jeszcze przekaz międzypokoleniowy, szanowało się to, co mówili starsi, nawet jak się czasem nie zgadzałem z nimi w duchu, analizowałem to, co do mnie mówili i wiele z ich rad skorzystałem. Dziś jest to bardzo utrudnione, choć muzykantów jest dużo, jak nigdy dotąd. Poziom techniczny i jakość instrumentów bardzo się podniosły, młodzież gra coraz lepiej technicznie, ale niestety, coraz mniej stylowo.
Co dzieciom sprawia największą trudność w nauce muzyki podhalańskiej?
Dzieci są teraz mało umuzykalnione. Jeżeli ktoś chce zapisać bardzo małe dziecko do mnie na zajęcia, to najpierw proponuję umuzykalnienie w dziecięcym zespole góralskim, w ramach rytmiki, gdzie dzieci uczą się podstawowych kroków tańca i śpiewek. Potem na tej bazie można uczyć pojedynczych, krótkich śpiewek góralskich. To są tematy muzyczne, których znajomość jest potrzebna, aby tworzyć potem własne interpretacje. Bez tej bazy nie można być dobrym śpiewakiem czy muzykantem. Muzykant od zawsze grywał przede wszystkim do tańca, dlatego musiał ten taniec dobrze znać. Wpadki rytmiczne i stylowe groziły natychmiastowym samosądem…Uważam, że niezbędny jest m.in. kurs trzyletni, aby opanować absolutne podstawy muzyki podhalańskiej. To, co staram się przekazać na moich zajęciach, to właśnie śpiewanie tych motywów, tematów muzycznych, których jest około 150, ale każdy z nich ma swoje odmiany i tworzy się ich kilkaset, które trzeba poznać, aby opanować bazę muzyki Skalnego Podhala. Potem uczymy się też utworów z sąsiednich regionów. Dzisiaj okazuje się, żeby dobrze grać swoją muzykę, trzeba znać muzykę sąsiadów, musimy wiedzieć, z jakich inspiracji korzystali nasi dziadkowie, w jaki sposób ta nasza muzyka powstawała. Staram się to badać w literaturze muzycznej, w zapisach, nagraniach, ale też na bieżąco, z młodzieżą na warsztatach muzycznych poznawać inne regiony, aby pokazać im, czym nasz różni się od innych. I że też jest piękny.
Czy nawet dzieci z Podhala nie są umuzykalnione?
Tak, bo tak jak w mieście i wszędzie, w całej Polsce, w domach raczej się nie śpiewa. Ogląda się tę samą TV, słucha się tego samego RMF-u czy Zetki, nie mówiąc o komputerach i grach, od których dzieci bardzo szybko się uzależniają. Pomińmy sprawę usportowienia, bo to równie smutne, a coraz mniej biegają, kopią piłkę czy jeżdżą na rowerach. Wystarczy popatrzeć na wycieczki szkolne, jak się poruszają ospale i w milczeniu, albo posłuchać, jak śpiewamy na biesiadach, na stadionach. Dlatego mam wielką satysfakcję, gdy na moje zajęcia ciągle jest nadmiar chętnych. Nie wszyscy z absolwentów są dzisiaj zawodowymi muzykami, ale część z nich gra na stałe, część jest muzykami dojrzałymi, samodzielnymi, którzy dobrze znają tradycję.
Aby zakończyć wątek edukacyjny zapytam się o osiągnięcia Twoich uczniów?
Osiągnięcia te sięgają 1995 roku, kiedy to zaczęliśmy wyjeżdżać na pierwsze konkursy lokalne, wojewódzkie i ogólnopolskie. Jednym z największych był udział mojej kapeli młodzieżowej w konkursie na Międzynarodowym Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem, gdzie rywalizując z dorosłymi kapelami Dziewczęta z Jutrzenki dostały III nagrodę. Uczestniczyliśmy też w konkursie na festiwalu w Kazimierzu, gdzie zdobyliśmy I nagrodę w kategorii Mistrz i Uczeń oraz kilka razy Grand Prix na Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu, największym święcie muzyki góralskiej.
Czy w tej chwili trwają prace nad nową płytą zespołów dziecięcych i młodzieżowych, których jesteś kierownikiem artystycznym, czyli Śleboda i Małe Trebunie-Tutki?
Śleboda chwilowo mniej mnie pochłania. Działalność edukacyjna zaczęła też dotyczyć moich własnych dzieci, a że jest ich trójka, to już mogliśmy stworzyć własną kapelę góralską. To dla nich wymyśliłem projekt Małe Trebunie-Tutki, z którym jeździmy po Polsce, dając koncerty edukacyjne, interaktywne, głównie dla dzieci i młodzieży, ostatnio głównie w filharmoniach, nawet w Filharmonii Narodowej - takie przyszły czasy! Nagraliśmy dwie płyty: "Góralskie dzieci kolędują" i "Kolędowanie w górach"- w tej ostatniej brała udział też moja kapela tradycyjna, dorosła. Grywam ze swoimi dziećmi dla przyjemności, tym samym mam możliwość weryfikowania ich możliwości i repertuaru. To naprawdę duża frajda i dla nich i dla mnie.
Czy Śleboda też gra muzykę tradycyjną?
Tak. Są takie koncerty, czy miejsca, w których możemy tę muzykę zaprezentować w formie tradycyjnej, bez eksperymentów, bez innowacji, ale z największą dbałością o te wszystkie szczegóły autentycznej muzyki góralskiej. Tych pól moich działań jest tak dużo - są rzeczy, które dominują, jak prowadzenie zespołu Trebunie-Tutki oraz działalność edukacyjna, a projektowanie architektoniczne i kapela Śleboda są trochę na drugim planie.
Kto z muzyków z Podhala jest Twoją inspiracją?
Jeśli chodzi o muzykę tradycyjną, staram się sięgać przede wszystkim do nagrań tych najwybitniejszych góralskich muzykantów, od których uczył się i mój ojciec - Karola Stocha-Waki, Stanisława Nędzy-Chotarskiego, Bronisławy Koniecznej-Dziadońki. Miałem też zaszczyt znać wielu muzykantów zakopiańskich, bo od szkoły średniej już cały czas obracałem się w Zakopanem. Poznałem tam Tadeusza Gąsienicę-Giewonta, Władysława Gąsienicę-Brzegę, Bolesława Karpiela-Bułeckę, potem jego syna Jaśka. Wiele razy grywałem też z muzykantami z rodziny Styrczulów-Maśniaków. To zawsze było dla mnie interesujące i wiele się od nich wszystkich nauczyłem.
Pisaliśmy o majowej trasie Trebuniów w Chinach i Ameryce. Jakie są Wasze wrażenia z tak egzotycznego kraju, jakim jest Państwo Środka? Ciekawi nas to tym bardziej, że graliście tam koncerty na niezbyt typowych, jak na muzykę tradycyjną, festiwalach…
W Chinach to były cztery koncerty na dwóch festiwalach: Chaoyang Pop Music Festival i Strawberry Music Festival. Pierwszy z nich miał bardzo szeroką formułę, bo choć w nazwie znajdowało się słowo pop, to propozycje artystyczne, które tam były, sięgały od klasyki i opery do rzeczy bliższych muzyce etnicznej. Strawberry Music wydawał mi się bardziej ukierunkowany na muzykę młodzieżową, czyli rock, klasyka rocka, DJ-skie odsłony, współczesne zespoły irlandzkie, amerykańskie i my wśród nich, z naszą polską muzyką świata. Nie chodziło nam o to, żeby w Chinach zrobić wielką karierę. Zresztą rynek muzyczny w naszym rozumieniu tam nie istnieje, to znaczy działa na innych zasadach - nie obowiązują prawa autorskie, a płyty są po kilka złotych. Chodziło nam o to, żeby godnie pokazać polską kulturę góralską, ale też i obecne w naszej muzyce inspiracje innymi regionami, obudowane w muzykę świata, czyli elementy z innych gatunków, wywodzące się z różnych korzeni, ale składające się na współczesne brzmienie zespołów muzyki rozrywkowej. Mówiliśmy wcześniej o world music. Wiadomo, że te pojęcia są umowne i ja też traktuję je szeroko i nie staram się do nich specjalnie przywiązywać... Uważam, że czasami "opakowanie" muzyki etnicznej może uwzględniać to wszystko, co się dzieje współcześnie w muzyce i zarówno te fuzje, jak i łączenie gatunków, i wybór elementów tego, co nam akurat pasuje do naszej kreacji artystycznej, może być uzasadniony.
I w Chinach to się dokładnie sprawdziło. Publiczność na tych festiwalach stanowili głównie młodzi ludzie, głodni współczesnej muzyki zachodniej, do której mają dość ograniczony dostęp. Przyciągnęły ich elementy world music zawarte w naszej twórczości, a potem nagle, jak z konia trojańskiego odsłoniliśmy i pokazaliśmy im naszą tradycję. I okazuje się, że oni to zaakceptowali! Przed przyjazdem spodziewaliśmy się, że może będzie tak jak w Japonii, czyli szacunek, miło, przyjemnie i reakcje jak u typowej publiczności europejskiej. A Chińczycy zareagowali o wiele bardziej spontanicznie - nawet bardziej niż Polacy. Próbowali z nami śpiewać, były zabawy, interakcje, zupełnie jak na Bałkanach. A jak już wyczuli od nas pasję grania, pozytywne emocje...
Prowadziłem te koncerty po angielsku, ale słowa były tam drugorzędne, bardziej chodziło o wyraz twarzy, ruch i taniec, wszystko, co się dzieje w trakcie koncertu Trebuniów-Tutków. Bardzo się im to spodobało i w czasie koncertu publiczność przekonała się do nas. Mieliśmy w Pekinie bardzo napięty czas - z jednej sceny uciekaliśmy na drugą, a jeszcze chcieliśmy coś zobaczyć - pójść na Plac Tiananmen, zobaczyć Chiński Mur, zwiedzić Zakazane Miasto. Pekin, okrutnie zanieczyszczone i zatłoczone miasto, przyjął nas przyjaźnie. Potem polecieliśmy prosto do Ameryki, którą już trochę znaliśmy z poprzednich pobytów i mniej więcej wiedzieliśmy, czego się spodziewać. To była bardzo okazała impreza w Copernicus Center w Chicago, którą zorganizowała lokalna Polonia z okazji Święta Konstytucji Trzeciego Maja, czyli z założenia - bardzo patriotycznie. Tak zresztą się nastawialiśmy i przygotowaliśmy odpowiedni repertuar. Było miło, sympatycznie, ale uważam, że w tej chwili najlepiej się czujemy w Europie i myślę, że... mają nam czego zazdrościć.
Na koniec zapytam się o bieżące plany koncertowo-płytowe zespołu. Czy pracujecie nad nowym materiałem?
Za nami wakacyjne koncerty z Jamajczykami, a przed nami 27 października kolejny koncert z Twinkle Brothers w Luksemburgu, który wieńczy nasz tegoroczny jubileusz 20-lecia pierwszych nagrań. Wspólnych płyt było sześć, ale być może pomyślimy nad siódmą, ale pierwszą koncertową. Trwają już przymiarki organizacyjne. Na pewno, tradycyjnie już jesienią zagramy z jazzmanami "Podniesienie" i "Nuty Wielkiego Pasterza", a przed Świętami czeka nas trasa kolędowa - zapraszam do śledzenia naszego kalendarza koncertowego na naszej stronie internetowej oraz profilu facebook.
Ubiegłoroczna premiera programu "Legenda Tatr"- utwory Trebuniów-Tutków z moją muzyką i tekstami, wspaniale zorkiestrowanymi przez kompozytora i aranżera Bartłomieja Gliniaka z Chórem i Orkiestrą Filharmonii Łódzkiej, również czeka na kolejną odsłonę, ale nie chcę zapeszać.
Bardzo dziękuję za rozmowę!