Muzyka to ciężka praca

Rozmowa z Patrycją Napierałą, muzykiem Shannon, Same Suki i Transoriental Orchestra
Anna Wilczyńska, 28 lutego 2014
Patrycja Napierała
Fot. Krzysztof Sierpiński
Umiłowała etniczne instrumenty perkusyjne, choć zaczynała od flażoletów. Zaistniała na ponad 20 płytach polskich zespołów folkowych. Jej nazwiskiem sygnowano serię bodhranów. Pedagog, która łączy wiele projektów i stylów.

Jaki był Twój pierwszy kontakt z muzyką?

Mój pierwszy kontakt z muzyką rozpoczął się, kiedy miałam 11 lat. Pamiętam jak do szkoły podstawowej, podczas audycji muzycznych, zawitał Wojciech Wietrzyński, animator kultury oraz instruktor gry na flażolecie, irlandzkim fleciku. Przedstawiając nam kulturę i muzykę irlandzką, zaproponował możliwość nauki gry na tym instrumencie w osiedlowym domu kultury. Od razu spodobał mi się ten pomysł. I tak się zaczęła moja przygoda z muzyką. Tam poznałam Ewelinę Grygier i stałyśmy się nierozłączne. Dwie małe istotki chcące podbić świat grając na flażoletach. Wyobrażacie sobie, hehe... Po roku poznałam świat perkusyjny, któremu nie mogłam się oprzeć. Grałam wszędzie, dosłownie na wszystkim. Pamiętam też, że jako dwuletnie dziecko wyjmowałam wszystkie garnki z szafek i grałam na nich drewnianymi łyżkami… Mama ledwo to znosiła, wieczny bałagan i hałas. Postanowiła zabezpieczyć szafki gumkami recepturkami. Jednak to nie pomogło. Kiedyś ściągnęłam garnek z gotującym się mlekiem... Skutki tragiczne - oparzenie, szpital itd. Moja blizna do końca życia będzie mi się kojarzyć dosłownie z graniem na garach!

Czyli już jako dziecko marzyłaś o zostaniu muzykiem?

Na to pytanie chyba po części odpowiedziałam w poprzednim. Myślę, że tak. Od momentu nauki gry na flażolecie już czułam, że najlepiej jest jak gram, a nie siedzę z kolegami i koleżankami pod blokiem na ławce. Wolałyśmy wtedy z Eweliną grać w naszych poznańskich chynchach (krzaki), marzyć o wielkich koncertach, zapisywać marzenia na kartce papieru, szczelnie zamknąć do szklanej butelki, a potem wrzucić do Warty, mając nadzieję, że ktoś na drugim końcu świata odczyta nasze myśli, heh... Muzyka to nie takie hobby jak zbieranie znaczków. Poświęcałam mnóstwo energii i pracy, aby jak najlepiej grać, żeby pan Wojtek był dumny i chyba jest... Z czasem okazało się, że to jest mój sposób na życie i nie wyobrażam sobie inaczej.

Ale wybrałaś dziwny kierunek studiów (geoinformacja). Co tam studiowałaś?

Od zawsze fascynowała mnie natura, środowisko przyrodnicze, procesy jakie w nim zachodzą, piękno, jakie ma w sobie. Skończyłam liceum chemiczne o profilu ochrona środowiska i chciałam rozpocząć studia w kierunku kształtowania środowiska przyrodniczego. Przy okazji zostałam namówiona przez kolegę informatyka do złożenia wniosku o przyjęcie na kierunek geoinformacja. Los chciał, że właśnie tam się dostałam. Pięknie, tylko, że nie potrafiłam obsługiwać komputera. Jednakże szybka mobilizacja i chęć poznania tego, co kryje się pod tajemniczym słowem "geoinformacja", sprawiły, że pokochałam te studia. Bardzo dobrze je wspominam. Geoinformacja to nauka zajmująca się gromadzeniem, przetwarzaniem, analizą, interpretacją danych geoprzestrzennych (danych o Ziemi). W zasadzie to szczerze polecam ten kierunek studiów.

Jak trafiłaś do folku i co sprawiło, że z tym gatunkiem muzycznym związałaś się najbardziej?

Doskonale pamiętam swój pierwszy zespół folkowy, tworzyliśmy go wspólnie z Jarkiem Wietrzyńskim i przyjaciółmi z Orkiestry Flażoletowej. To były czasy! Jeździliśmy na różne, nie wiedzieć czemu, rockowe konkursy, gdzie zdobywaliśmy nagrody jako zespół lub też indywidualnie. Dużo graliśmy na zlotach rycerskich. Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam sobie wreszcie bodhran. Do dziś go mam, to znaczy nie ja, ale jest w bardzo dobrych rękach. Wracając do Ould Landu - bo tak nazywał się nasz zespół - to dziwne, ale zupełnie nie pamiętam, jak przestał istnieć… Mogę jedynie podejrzewać, że moi koledzy zwyczajnie "wyrośli" z chęci grania w kapeli.

Jak to się stało, że z flażoletów przeniosłaś się na bodhran i inne instrumenty perkusyjne?

Tak jak już opowiadałam, od dziecka "pukałam" we wszystko, co miałam pod ręką. Już wtedy było wiadomo, że najprawdopodobniej jestem trochę umuzykalnionym dzieckiem... Mój tata pracował kiedyś w poznańskiej firmie, która produkowała flety proste i przyniósł mi taki do domu. Byłam zbyt mała, żeby nauczyć się na nim grać. Jednak instrument ten stał się moją ulubioną "zabawką", obok lalek i pluszowych misiów. Po niespełna roku od wstąpienia do wspomnianej orkiestry flażoletowej dostałam od instruktora połowę pałeczki perkusyjnej, krótką instrukcję jak powinno się grać na tym dziwnym, okrągłym bębnie oraz drewnianą deskę, która miała pełnić rolę tego bębna. I tak rozpoczęłam przygodę z bodhranem, a zaraz po nim z djembe oraz werblem itd.

Czy masz swojego mistrza perkusji?

Trudno mówić o konkretnym mistrzu instrumentów, na których gram. Każdy jest tak wymagający, że nie da się grać na wszystkich świetnie i mistrzowsko! Zatem mam ich wielu. I tak np. od bodhranu jest John Joe Kelly. Może nie tylko techniką gry mnie fascynuje, ale również opanowaniem i doświadczeniem, jakie zdobył, grając na tym instrumencie ponad dwa razy dłużej niż ja. Zohar Fresco, mój frame drum'owy mistrz! Niesamowity muzyk, pedagog oraz przyjaciel! Bardzo sobie cenię też perkusjonalistów takich jak Bijan Chemirani, świetnie grający na tombaku, czy też Itamar Doari, który w rewelacyjny sposób odnajduje się w niełatwej muzyce, tworzonej przez kontrabasistę, kompozytora Avishai Cohena. To samo Yousef Hbeish, perkusjonista zespołu Le Trio Joubran. Niezwykła ekspresja!

Na ilu obecnie grasz instrumentach i który jest najbardziej egzotyczny?

Ciężko mi określić, który z instrumentów, na których gram, jest najbardziej egzotyczny. Wydaje mi się, że każdy. Wszystkie mają swoją odrębną, ciekawą historię. Każdy z nich pochodzi z różnych zakątków świata, wszystkie są częścią zróżnicowanych kultur i nadal ją tworzą. Niektóre instrumenty są niemalże identyczne - różnią się tylko detalami lub nazwą, która jest zależna od regionu, jednakże technikę gry oraz funkcje mają podobne. Inne, jak np udu, które pochodzi z Nigerii, wykorzystywane jest przez tamtejsze plemię Ibo jako naczynie do przechowywania zimnej wody lub przenoszenia żywności oraz jako instrument. Wszystkie instrumenty, jakie posiadam są bogate nie tylko pod względem brzmienia, ale także historii z nimi związanej. Obecnie moimi głównymi instrumentami są bodhran, darabuka, cajon, udu, frame drums, czasami wykorzystuję również riq, tapan, elementy zestawu perkusyjnego czy djembe.

Jesteś bardzo aktywnym muzykiem, grywasz równolegle w kilku zespołach, m.in. Danar, Shannon, Balkan Sevdah, Maayan, Kayah. Czy jest jeszcze miejsce na coś nowego?

Od trzech lat nie współpracuję już z zespołem Danar. Z kolei zespół Maayan też od ok. 1,5 roku zapadł w delikatny sen zimowy. Obecnie trzy zespoły stanowią podstawę mojej działalności. Są to Shannon, Same Suki oraz Kayah & Transoriental Orchestra. Każdy wymaga ode mnie ogromnego wkładu pracy, w związku z tym nie mam zwyczajnie czasu na inne składy. Poza tym teraz mogę powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowana, ponieważ każdy z tych zespołów zajmuje się innym gatunkiem muzyki, a ja przez to bardzo się rozwijam. Nie lubię i nie mogłabym uczestniczyć w jednym zespole, grającym konkretny rodzaj muzyki. Czuję, że byłabym w jakimś stopniu ograniczona muzycznie. A tak, z Shannonem poruszamy się po krainach celtyckich, wplatając różne motywy z innych zakątków świata. Z kolei z Samymi Sukami bazujemy na muzyce polskiej, pisząc własne teksty, tworząc własne aranżacje piosenek, często też przekształcamy źródłowe melodie. Natomiast Kayah & Transoriental Orchestra to muzyczna podróż do świata Żydów. Każdy zespół wymaga ode mnie innego rodzaju wrażliwości muzycznej.
Ponadto od niedawna gram również w dwóch zespołach, które stosunkowo niedługo istnieją na polskiej scenie muzycznej. Pierwszy z nich to Baobab Project, zespół założony przez Pako Sarra. Jest to muzyka łącząca tradycje afrykańskie z funk i reggae. Z kolei drugi to zespół Księżycovo, gdzie wykonujemy piosenki osadzone w klimatach prozy Italo Calvino, Michaiła Bułhakowa i poezji E. E. Cummingsa, które są przeplatane opowieściami znanego opowiadacza Jarka Kaczmarka, założyciela Księżycovo. 
W każdym z wymienionych zespołów odnajduję siebie i bardzo się rozwijam. Przyznam szczerze, że mam sporo pracy, ale kocham muzykę i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Dlatego też należę do pracoholików, hehehe... Na szczęście praktycznie nie zdarzają się sytuacje, gdzie koncerty nakładają się. Myślę, że sukces polega na tym, że każdy zespół tworzy inną muzykę i trafia na inne wydarzenia kulturalne.

Opowiedz jeszcze jak się współpracuje z Kayah i jakie są Twoje wrażenia z koncertów z Transoriental Orkiestra?

Projekt Kayah & Transoriental Orchestra jest dla mnie czymś wyjątkowym z wielu powodów. Po pierwsze, pracuje w nim 12 muzyków, a każdy z nich pochodzi z zupełnie innego świata muzycznego. Po drugie, podoba mi się ten system pracy, znany mi już z Shannona. Podziwiam też Janka Smoczyńskiego, dyrektora artystycznego, który trzyma zespół w całości. Nasze próby są bardzo intensywne, kilka dni po 8-10 godzin. To bardzo wyczerpujące, ale i przyjemne. Często osoby, które słyszą, że gram z Kayah, pytają kto to jest? No Kayah, czyli "Prawy do lewego", odpowiadam i wtedy się zaczyna: ta Kayah?! Wow, jak to! Powiedz mi, jaka ona jest? Wówczas odpowiadam, że Kayah jest zupełnie normalna. Ma dwie ręce, nogi, wątrobę, serce… zupełnie normalny człowiek.

I tak rzeczywiście jest. Kasia jest dobrym człowiekiem, otwartym na ludzi, wrażliwym muzycznie. Jest bardzo dobrym kompanem do pracy oraz do poważnych rozmów. Czuje się przy niej zupełnie swobodnie. Z kolei same koncerty są ekscytujące oraz niełatwe. Sam soundcheck trwa przynajmniej trzy godziny, potem chwila odpoczynku i występ. Podczas koncertu bardzo często zmieniam instrumenty. Poza tym musimy wspólnie z Bartkiem Nazarukiem - perkusistą, ogarnąć rytmicznie cały zespół. Każdy koncert wymaga ode mnie dużo energii. Jednakże ja się cieszę, kiedy po skończonym występie czuję się zmęczona. Wtedy czuję, że dałam z siebie wszystko i mogę iść wreszcie… powiedzmy, spać!

Na ilu płytach zaistniałaś do tej pory?

Myślę, że było ich około dwudziestu. Nie wszystkie dokładnie pamiętam. Z tych ważniejszych, chronologicznie ułożonych, to na pewno nagranie płyty z zespołem Kayanis - "Synesthesis", w 2004 roku. To płyta, która najmniej związana jest z muzyką folkową. Jest to muzyka elektroniczna z elementami folku. Kolejne nagrania, w których brałam udział, to płyta Wojciecha Hoffmana "Drzewa" (2004). Nagrywałam wtedy bodhran do utworów, które miały nawiązywać czy kojarzyć się z klimatem irlandzkim. Danar płyta "Danar", nagrana w Wiedniu w 2009 roku, jedna z najważniejszych płyt, jakie nagrałam w swoim życiu. Kolejna to "Jari Nani", nagrana z zespołem Balkan Sevdah w 2010 roku. Dalej Maayan i krążek "Dos Amantes", zawierający pieśni sefardyjskie, "8th" z zespołem Shannon, z muzyką celtycką (2013). Ta płyta, jest również jedną z najważniejszych, jakie dotychczas nagrałam. To samo mogę powiedzieć o albumie "Niewierne", który zarejestrowałyśmy wspólnie z dziewczynami z zespołu Same Suki. Do tego nagrany w tym samym, 2013 roku album "Kayah & Transoriental Orchestra" stanowi ważną pozycję w moim dorobku artystycznym. Płyta "Księżycovo" zespołu Księżycovo, z którym współpracuję od 2013 roku, to również ciekawa pozycja. Oczywiście nagrywałam też wiele płyt na zaproszenie zespołów w Wiedniu, gdzie na stałe współpracuję jako muzyk sesyjny.

Jakie kraje dotąd udało ci się jeszcze odwiedzić?

Na przestrzeni 18 lat obcowania z muzyką udało mi się zwiedzić, jak przed chwilą policzyłam, ok. 12 - 15 krajów,  m.in. Rosja, Czechy, Francja, Austria, Węgry, Ukraina, Luxeburg, Hiszpania, Włochy, Słowacja, Holandia. Bardzo dobrze wspominam te wyjazdy. Niektóre państwa zwiedzałam wielokrotnie, uczestnicząc w przeróżnych festiwalach folkowych czy innych wydarzeniach kulturalnych. Najwięcej zjeździłam z Shannonem. Nasze trasy koncertowe są zawsze bardzo intensywne i długie, wymagające od nas mnóstwo cierpliwości oraz wzajemnego zrozumienia. W końcu bardzo trudno jest wytrzymać razem, praktycznie 24h na dobę przez 1,5 miesiąca. Jednakże Shannon to nie tylko zespół grający muzykę celtycką. Jesteśmy grupą wspaniałych przyjaciół, funkcjonujemy dosłownie jak rodzina. Dlatego uwielbiam te trasy! Oczywiście  z innymi zespołami wyjazdy też należały do przyjemnych, niemniej jednak, nie były one aż tak długie jak z Shannonem.

A jak Ci się pracuje w teatrze?

Praca w teatrze bardzo mnie fascynuje. Jest to zupełnie inny wymiar pracy twórczej. Przygotowanie "Młodego Stalina" zajęło nam ok. miesiąca, dzień w dzień długich, wyczerpujących prób. Każdy grany przez nas spektakl jest inny. Z miesiąca na miesiąc wnosimy coś nowego, urozmaicamy, czy też usuwamy zbędne dźwięki. Warto wspomnieć, że nie jesteśmy "zwykłymi" muzykami, siedzącymi gdzieś na balkonie czy mającymi swoją małą scenę. Uczestniczymy w przedstawieniu, jesteśmy z aktorami na scenie, pokazujemy określony stan emocjonalny danej sceny, gramy podczas wesela, kiedy trzeba uciekamy (choć nie jest to łatwe, kiedy trzeba biec z darabuką pod ramieniem, flaszką gruzińskiego wina chaczapuri oraz w długiej sukni, bo jestem przebrana za typową Gruzinkę).

W trakcie trwania spektaklu, na zapleczu sceny, dzieje się masa szybkich akcji! Zmiana ubrań aktorów, poprawki naszych, szykowanie nowego zestawu instrumentów do kolejnej sceny, przemieszczanie się z jednego końca sceny na drugi, a wszystko to zachowując absolutną ciszę! Nie jest to łatwe – stare drewniane deski na podłodze skrzypią i piszczą, jednym słowem, nie współgrają z nami, heh! "Młody Stalin" nie jest prostą sztuką. Opowiada o młodym rewolucjoniście, niedoszłym księdzu, który używa bardzo brutalnych metod, aby walczyć o sprawiedliwość. Autor, Tadeusz Słobodzianek, ukazuje zaplecze rewolucji oraz bohatera - Stalina, który próbuje podporządkować sobie rzeczywistość.  

Zdarza mi się również grywać w Teatrze Ateneum, jako muzyk - zmiennik, przy spektaklu "Sen nocy letniej" Williama Shakespeare'a. Tam z kolei mam wydzieloną scenkę na balkonie i staram się dodać sztuce przestrzeni, czasami podkreślić jej dramaturgię czy groteskę. Podczas tego spektaklu muszę śledzić scenariusz linijka po linijce i reagować muzycznie na określone momenty. Sama sztuka jest bardzo zabawnie zagrana, tym bardziej sprawia mi trudność całkowita koncentracja nad tekstem.

Ostatnio także uczysz. Jakie refleksje masz jako pedagog?

Praca jako pedagog jest bardzo ciężka. Charakter osoby uczącej oraz tworzenie wzoru człowieka, który przekazuje wiedzę z zakresu nauki gry na niełatwych instrumentach stanowi czasami nie lada wyzwanie, szczególnie kiedy dotyczy to dzieci przedszkolnych. Nagle człowiek uświadamia sobie, że ma w swoich rękach los małych istot, którym wcale w nie w głowie nauka rytmów, tylko bieganie, skakanie, wchodzenie na głowę lub uderzanie w bęben ze wszystkich sił…
Tak właśnie rozpoczęłam zajęcia w jednym z przedszkoli pod Warszawą. Byłam zła i jednocześnie przerażona. Zaczęłam układać rozmaite, proste rytmy, ale dalej to nie skutkowało. Uświadomiłam sobie, że te trzy, cztero, pięcioletnie dzieci muszą wynieść z tych zajęć coś więcej niż tyko rytmy… no i stało się. Zabawa rytmem to jest temat, z którym jestem nierozłączna. Jednakże wyzwaniem jest znaleźć takie zabawy, które będą jednocześnie związane z muzyką czy rytmem i próbą przekazania wiedzy. Dlatego dużo szukam w Internecie materiałów dydaktycznych, które mi podsuwają pomysły na zajęcia. Teraz, po niespełna dwóch latach naszych cotygodniowych spotkań, jestem w stanie powiedzieć, że świetnie się rozumiemy z maluszkami. Tańczymy, śpiewamy, gramy, budujemy instrumenty! A ja czuje się spełniona.

Inaczej jest podczas indywidualnych zajęć, z osobami dorosłymi. Tutaj należy skupić się tylko na swoim uczniu. Swoją wiedzę przekazać jak najprościej się da, odpowiedzieć na masę czasem niełatwych pytań. Nauka gry na bębnach sprawia mi ogromną przyjemność. Uwielbiam obserwować zmagania, potem postępy swoich uczniów. Sama przy tym zdobywam nową wiedzę i doświadczenie. Natomiast kiedy dostaję informację, ze jestem osobą kompetentną czy profesjonalną w tym co robię, uświadamiam sobie, że tym bardziej chcę i lubię to robić!

Czy nie myślałaś o założeniu szkoły instrumentów perkusyjnych?

Oczywiście, że myślałam! Nadal myślę, od dwóch lat nieustannie. Mam sporą liczbę osób, które uczę gry na instrumentach perkusyjnych. Dostaję też bardzo pozytywne komentarze jako nauczyciel. Jednakże, póki co, nie założę takiej szkoły. Po pierwsze, zupełnie nie mam na to czasu, a jak wiadomo, taka szkoła byłaby bardzo wymagająca i czasochłonna. Po drugie, żyjemy w kraju, gdzie istnieje taka instytucja jak ZUS...  i póki co, jest to nieopłacalne. Niemniej jednak, myślę o tym, oraz mam mnóstwo innych pomysłów na rozwój siebie i nie tylko. Potrzebny jest czas, odwaga, i jeszcze raz czas...

Jednak pierwsze doświadczenia biznesowe już masz. Prowadzisz swój sklep z bodhranami. Co to za instrumenty i jak rozwija się ta działalność?

Całkiem dobrze. Bodhrany zostały zaprojektowane zgodnie z moimi sugestiami i wymaganiami przez Roberta Forknera, wytwórcę bodhranów Metloef Drumsspecjal z Holandii (pisaliśmy o tym tutaj - przyp. red.) W ubiegłym roku udało mi się sprzedać 10 bodhranów. Głównie w Europie, ale jeden poszedł również do Kanady oraz jeden do Ameryki. Myślę, że jak na instrument, który wcale nie jest tani, mogę być dumna z takiego wyniku. Ci, którzy kupili moje bodhrany, są bardzo zadowoleni z zakupu. Na mojej stronie internetowej www.patrycjanapierala.pl zamieściłam wszystkie informacje dotyczące tego instrumentu oraz mp3 do odsłuchania. Można obejrzeć, poczytać oraz posłuchać brzmienia! Poza tym wspólnie z Pawłem Rewuckim rozpoczęliśmy produkcję oraz sprzedaż tipperów. 

Twoja ulubiona muzyka: czego słuchasz, ostatnio słuchany wykonawca, co polecasz?

Ostatnio mój gust muzyczny przechodzi transformację. Zaczęłam słuchać reggae. To za sprawą osoby, która mnie kompletnie zaraziła tą muzyką i zabrała na Ostróda Reggae Festiwal. Tam zachwyciłam się twórczością zespołu Groundation, który gra rootsową muzykę reggae, świetnie wplatając w nią elementy jazzu i dubu. Poza tym kompozytor i wokalista brytyjski Fink. Świetna akustyczna muzyka. Dużo w niej transu oraz minimalnego podejścia do muzyki, co uważam za jedną z najtrudniejszych do osiągnięcia rzeczy. Z kolei jeśli chodzi o muzykę etno, ostatnio Balkan Beat Box czy palestyńskie trio Le Trio Joubran. Często powracam do płyty Swoją Drogą "Swoją Drogą", którą uwielbiam. Ostatnio zatęskniłam za muzyką irlandzką, stąd też powroty do korzeni... Ciężko mi odpowiedzieć na pytanie co polecam - w zależności od dnia, pogody, mojego nastroju, codziennie coś innego!

Dziękuję za rozmowę!

 

Zdjęcie pochodzi z sesji fotograficznej wykonanej przez Krzysztofa Sierpińskiego

- dziękujemy.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu