Womex targowo i koncertowo
O największych targach world musicTempo i mnogość targowych wydarzeń WOMEXu a.d. 2017 można spokojnie określić jako "tu i teraz, wielotorowo, obok siebie." Niech zatem ten subiektywny opis odda klimat tego, co się działo. Co nas zainteresowało i co zapamiętaliśmy.
Część I. Targowo.
Do Katowic przybyliśmy w czwartek, wczesnym popołudniem. Praktycznie od razu daliśmy porwać się rozkręcającemu się wirowi targowych wydarzeń. Pierwszym stoiskiem odwiedzonym przez nas w centrum konferencyjnym było skromne, ale przesympatyczne miejsce zawiadywane przez Aleksieja Bełgina i Julię Usową. Zatem los sprawił, że Otava Yo (Отава Ё) byli pierwszym spotkanym przez nas na tegorocznym WOMEXie zespołem.
Trafiła się na samym początku okazja do odświeżenia znajomości języka rosyjskiego (jeszcze z podstawówki) w praktycznej konwersacji z jednym na najciekawszych w ostatnich latach rosyjskich zespołów folkowych. Powspominaliśmy m.in. festiwal "Z wiejskiego podwórza" w Czeremsze, w tym koncerty Dobranotch. Julia w rozmowie z nami stwierdziła, że chętnie znów przyjechaliby do Polski na kilka kolejnych występów - co poddajemy uwadze rodzimych organizatorów koncertów ekip zza Buga.
Następnie naszą uwagę zwróciło stoisko serbskie, z obecną na nim uznaną pieśniarką Svetlaną Spajić, reprezentującą World Music Association of Serbia. Tu otrzymaliśmy spory pakiet promujący najbardziej tradycyjną i archaiczną część serbskiej muzyki ludowej. Kolejne bariery padały, gdy zagadnęliśmy Svetlanę m.in. o Teofilovići i Jandrino Jato (a także rockowy Kraljevski Apartman). Ze stoiska szliśmy już nieźle obładowani, bogatsi m.in. o magazyn "Etnoumlje".
Wędrując dalej, natrafiliśmy na ormiański zespół The Naghash Ensemble, łączący w nietuzinkowy sposób ludowe dźwięki i tamtejszą duchowość z elementami muzyki współczesnej, granej na tradycyjnych instrumentach.
Chwilkę później łapiemy, niemalże wpadając na siebie, szwedzko-estońską ekipę Fränder. Mający polskie korzenie Gabbi Dluzewski, lider zespołu, przekazał nam CD z ich wizją tradycyjnej szwedzkiej nuty, przełamanej folkiem estońskim (wokalistka grupy i partnerka życiowa Gabby’ego jest właśnie z Estonii), łącznie z elementami "Poolski":
Powoli zbliżaliśmy się do polskiego sektora targów. Tu natrafiliśmy na redaktora Wojtka Ossowskiego oraz dyrektora ZPiT „Śląsk“, który opowiedział nam o współpracy z Chorwatami i nadciągających wspólnych projektach ludowo-baletowych. Na stoisku polskiego wydawnictwa Soliton spotkaliśmy... przesympatycznego Portugalczyka Mario Moitę, reprezentującego radosną i słoneczną odmianę fado. Nasza rozmowa poszła w stronę obalania mitu, że fado musi być muzyką smutną i śpiewaną tylko przez kobiety. Przy okazji Mario podrzucił nam swoją płytę „33 Traditional and Fusion Fados“ z, jak to określił, ciepłym brzmieniem fado wspartym dobrym, portugalskim winem. Przybiliśmy szczerą piątkę!
W tym samym miejscu także mieliśmy okazję do rozmowy o klimatach norweskich, z przedstawicielem joikującej „arktycznej awangardy songwriterskiej“ Torgeirem Vassvikiem z lapońskiego ludu Sami. Notabene, u nas kojarzonego z nietypowych projektów z Joanną Słowińską.
Na stoisku polskim spotykamy m.in. Janusza Prusinowskiego z ekipą, Hańbę!, DagaDanę, obchodzące 25 lecie istnienia Kroke, WoWaKin oraz... Kilemę z Madagaskaru, który właśnie w polskim „fojerze" odpoczywał po wędrówce po stoiskach targowych. Nasze drogi spotkały się po raz drugi, wcześniej widzieliśmy się w stołecznym namiocie festiwalowym "Skrzyżowania Kultur". Tym razem pogadaliśmy o... malgaskim folkmetalu, okazało się, że tamtejszy Storm znamy i lubimy. Świat jest mały! Przypomnijmy jego projekt z Auļi, też dlatego, że zaraz po rozmowie z Kilemą trafiliśmy w zonę bałtyjską. Na początek - łotewską, z przepysznymi jagodami w otoczce z cukru-pudru oraz nowościami od wspomnianego Auļi oraz Ilgi.
Udało nam się "styknąć na słówko" z dyrektorem festiwalu Menuo Juodaragis, Ugniusem Lioge. Była okazja do wspomnień z obozu Romuvy w Dwarciszkach, gdzie gościliśmy w 2008 r. Dostaliśmy sporo nagrań z kultowej wytwórni Dangus, z różnymi odmianami litewskiego pagan folku - od najbardziej archaicznych brzmień, po te bardziej neoludowe i folkrockowe (np. Atalyja).
Spotkaliśmy też grupę Żalvarinis, obecnie działającą jako trio. Także i tu wróciły wspomnienia z Romuvy i "Silmarilionu" w Ostródzie, których nikt nam nie odbierze. A nowa płyta Żalvarinis już tuż tuż i pisać o niej będziemy!
Na koniec pierwszego dnia targów łapiemy jeszcze lidera macedońskiej formacji Orkestar Braka Kadrievi Seven oraz ich belgijskiego, bardzo dobrze władającego językiem polskim, menagera.
Nazajutrz pierwszy kontakt nawiązujemy z przesympatyczną Palestynką z Belgii (na stoisku walońskim), która zapodała nam pozytywnie wybuchową fuzję jazzu z nutą arabską i bałkańską. Pani reprezentowała wytwórnię Nu:Be i zwróciła naszą uwagę na formację Al Manara:
Współcześni derwisze to nie jedyni przedstawiciele egzotycznej sceny palestyńskiej, o jakiej rozmawialiśmy. Są tam też kapele rockowe oraz dobrze już rozwinięta scena hip-hopowa. I gdy wspomniałem o rocku, zostałem przechwycony przez przedstawicieli schizowo-bluesowo-jazzowo-rockowych dźwięków Flat Earth Society & David Bovée // Boggamasta ze stajni Igloo Records:
Ochłonąwszy nieco, trafiliśmy na sympatycznego Włocha Stefano Saletti'ego, który uraczył nas bałkańsko-klezmersko-bluesowymi dźwiękami Banda Ikona.
A z Włoch do Słowenii był już przysłowiowy "rzut beretem". Na stoisku SIGIC (Slovenski glasbernoinformacijski center) pogadaliśmy nie tylko o Laibachu i "agropopie", ale także m.in. o Katji Šulc:
Stamtąd przenieśliśmy się na chwilę do Finlandii, gdzie przemiła pani poinformowała nas m.in. o nowej płycie Maiji Kauhanen "Raivopyörä" oraz innych, nie mniej smakowitych muzycznych kąskach ze stajni Nordic Notes.
Na obleganym stoisku czeskim spotkaliśmy dobrego znajomego, Przemysła Stepanka z Indies Scope. Była zatem okazja do tego, by porozmawiać w realu o alternatywnych nowościach u naszych południowych sąsiadów. Dzięki temu mamy m.in. nowe Kvety, a także sporo etnojazzu, etno-artrocka i bluesa. A i przekąsić coś niecoś się dało, gdyż nastała godzina 16:00 i Czesi częstowali szyneczką, chlebem i piwem! Prawdziwym Pilsnerem z Pilzna!
Słowacy również byli bardzo gościnni i szczodrze informowali m.in. na temat festiwalu World Music odbywającego się w Bratysławie. A korzystając z okazji porozmawialiśmy i o kondycji słowackiej piłki nożnej.
Na koniec dnia targowego, nasza rodzima formacja WoWaKin łapie nas jak już ochrona wygania na przerwę obiadowo-kolacyjną. Debiutancki album jest niezwykle interesujący!
Kolejny dzień upłynął nam w klimatach Kaprol Music. Na kolorowym i bardzo gościnnym "stendzie" dowodzonym przez Megitzę i Grześka Kolbreckiego zakosztowaliśmy oscypków, "hepi łoter" i nowej płyty Dikandy (o trasie której już za momencik napiszemy).
Tu także nawiązało się wiele kontaktów, tu spotkaliśmy m.in. przedstawiciela formacji Łysa Góra a także ethno/electro/popową Ankę działającą we Francji.
Odwiedziliśmy także stoisko bratanków, gdzie uzyskaliśmy składanki sygnowane "Fono Budai Zenehaz" z nutą tradycyjną oraz składankę "EtnoRom" poświęconą muzyce Cyganów węgierskich.
Pod koniec targów udało nam się jeszcze chwilę porozmawiać z ludźmi z zespołu Marcina Wyrostka a także śląską formacją Krzikopa oraz zafasonować płytę Kleztorów (z ciekawie zaaranżowanymi nigunami) od ich belgijskiej menagerki. I to nie był koniec! Jeszcze dostaliśmy od Persów składankę "Eastgah" z irańską nutą alternatywną, od Kolumbijczyków składankę z festiwalu "Circulart" oraz od Koreańczków płytę formacji Aux.
Część II. Koncertowo - a właściwie, hm... "szołkejsowo".
W tym momencie Czytelnikowi należy się szybkie słówko wyjaśnienia. Koncerty odbywały się późnym wieczorem i w nocy w Spodku, salach NOSPRu i w Centrum Konferencyjnym. Każdy wykonawca miał 45 minut na prezentację swojej twórczości, a sety nakładały się czasowo, więc trzeba było wybierać. My skupiliśmy się na konkretnych wykonawcach i staraliśmy ogarniać całe występy, jeśli tylko się dało. Niemniej spora część uczestników targów dryfowała od sali do sali, łapiąc w uszy po kilka minut z każdego koncertu. Z jednej strony były to "potoki pasażerskie" znawców, którzy po kilku minutach są w stanie ocenić co dany zespół sobą reprezentuje, z drugiej ciągłe wchodzenie i wychodzenie z sal zakłócało dobry odbiór muzyki. Do tego w co najmniej kilku przypadkach operatorzy oświetlenia potrafili przesadzić z dawką luksów, powodując chwilową ślepotę publiczności osiadłej w pierwszych rzędach - w szczególności sali głównej NOSPR.
Koncerty czwartkowe rozpoczęliśmy występem Maniuchy i Ksawerego w wersji eksportowej (można powiedzieć: "z angielskimi napisami") pokrywający się czasowo z setem koreańskiej formacji Aux. Następnie udaliśmy się na występ czeskiej pieśniarki Marty Topferovej z formacją Milokraj. Była to nieszablonowa fuzja czeskiej poezji śpiewanej, wzmocnionej cimbalovou muzykou z własną wizją flamenco. Swoją drogą, panią Martę złapaliśmy, dzięki uprzejmości Przemysła z Indies Scope, podczas wizyty na czeskim stoisku. Może skończy się to wywiadem z nią dla naszego portalu, za czas jakiś.
W piątek załapaliśmy się na fragment koncertu Marcina Wyrostka, porządnie zrobionej komercyjnej muzyki na bardzo wysokim poziomie wykonawczym. Widać i słychać było, że akordeon jest wielką pasją Marcina. Energia, kop, świetna muzyka - wszystko szło pięknie aż do momentu pojawienia się w składzie wokalisty. Nie byliśmy jedynymi, którzy opuścili salę, a "panie Marcinie, po co to?!" - jeszcze następnego dnia słychać było w kuluarach targowych. Ruszyliśmy w stronę głównej auli NOSPRu, gdzie za chwilę miał odbyć się koncert belgijskiej formacji Black Flower. Ich nuta była dość monotonna, a fuzja deathrocka i psychodelicznego etnojazzu z niepokojąco wibrującymi klawiszami, jakoś nas do nich nie przekonała. Polskiemu słuchaczowi, wychowanemu na naszej rodzimej alternatywie lat 80, brzmienie Czarnego Kwiatu mogło kojarzyć się np. z Osjanem i VooVoo, a nawet wczesnym Kultem (z czasów "Piosenki Młodych Wioślarzy"). Do tego perkusista grupy sprawiał wrażenie, jakby drzewiej miał nielichy kontakt z nutą thrashmetalową.
Tego dnia udało nam się jeszcze zobaczyć cały, dynamiczny set Hańby! z Andrzejem Zamenhofem "szalejącym scenicznie niczym Jello Biafra w czasach świetności Dead Kennedys" - cytat to co prawda zasłyszany ale w sumie dobrze oddający klimat tego gigu. Po 45 minutach na sali zostali wierni fani zespołu oraz ci z zagranicznych gości WOMEXu, którzy zachwycili się fuzją folku miejskiego z punkiem.
Na koniec nie odmawiamy sobie szczypty skrzypcowej muzyki hinduskiej na najwyższym, światowym poziomie w wykonaniu Carnatic Womad & Jyotsna Srikanth oraz szczypty brzmień perskich w wykonaniu Alireza Ghorbani'ego.
Sobota była dla nas dniem konfrontacji okołoetnicznych eksperymentów muzycznych z doprowadzoną do perfekcji muzyką tradycyjną. Na początek postanowiłem samotnie ogarnąć minimalistyczno-free jazzowe dźwięki generowane przez belgijsko-francuskie duo Steven Kamperman/Valentin Clastrier. Skojarzyli mi się z naszymi rodzimymi mistrzami zakręconej muzyki korbowej (Robertem Jaworskim vel Roberto Delirą z Żywiołaka i Maćkiem Korbą). Minimalizm obu panów z jednej strony pokazywał trend ograniczania personalnego składów kapel folkowych na korzyść efektów generowanych z przetworników (notabene to nihil novi - Krzysztof Ścierański i inni jazzmani stosują je od lat), z drugiej ukazuje, jak rozwój techniki wpływa na szeroko rozumianą muzykę folk. Podczas koncertu na chwilę przysnąłem i... znalazłem się w studio S1 w Warszawie podczas NT 2018. Czy była to "prorocza" drzemka? To się okaże, he, he...
Pozostając w klimatach dźwięków ciekawie zakręconych i wzmocnionych dużą dawką psychodelii i łączenia styli muzycznych, obejrzałem cały set izraelskiej pieśniarki-performerki Victorii Hanny. Nie ukrywam, że na moją decyzję wpłynęło też bardzo ciepłe słowo o niej, zasłyszane od wokalistki Krzikopy, Kasi Dudziak. I nie zawiodłem się - fuzja psychodelii, szeptanej melorecytacji opartej na magii słów rodem z Kabały, odważne i nieszablonowe nawiązania do Starego Testamentu oraz hip-hopu zrobiły na mnie wrażenie. I choć na co dzień nie słucham takiej muzyki, to bardzo doceniłem kunszt wokalny Victorii i sam pomysł jako taki. Zwłaszcza, że za młodu miała poważne problemy z jąkaniem i dzięki muzyce udało jej się z tego wyleczyć. Muzyczne skojarzenia z Bjork nasuwały się same.
Na koniec części koncertowej urzeczony zostałem ciepłem i pięknem nepalskiej nuty w wykonaniu formacji Night. Ta egzotyczno-góralska podróż muzyczna przypominała bardziej dźwięki rodem z Mongolii czy Chin niż z subkontynetu indyjskiego - niemniej surowy, tradycyjny sznyt, słuchany późną nocą był dla mnie wisienką na WOMEX-owym torcie!
Króciutkie ale treściwe podsumowanie
Po powrocie do domu, z ciekawości wrzuciłem na wagę torbę z płytami CD, które przywiozłem z mało w sumie reklamowanego "na mieście" WOMEXu. Strzałka wskazała równe 3 kilogramy. Zatem na długie i mroczne jesienno-zimowe wieczory materiału do słuchania i recenzowania nie zabraknie!