Skromniej, lecz ciekawie

X Festiwal Muzyki Celtyckiej "Zamek"
Kamil Piotr Piotrowski, 6 września 2012
X Festiwal Muzyki Celtyckiej "Zamek"
Fot. Kamil Piotrowski
Choć nie było fajerwerków, specjalnych wydarzeń, dziesiątą edycję festiwalu "Zamek" w Będzinie uważam za jedną z ciekawszych w historii. Znów okazuje się, że pieniądze to nie wszystko, liczy się pomysłowość i... udane negocjacje.

W ciągu roku dochodziły z obozu "zamkowiczów" niepokojące informacje o kłopotach finansowych. Jak większość imprez kulturalnych, tak i festiwal, dopadło "ogólnobudżetowe oszczędzanie". Wiadomo było jednak, że jubileuszowa edycja musi się odbyć, i musi towarzyszyć jej to "coś". Na szczęście pomysłów, motywacji i umiejętności negocjacyjnych zespołowi organizacyjnemu nie brakło i w ostatni weekend sierpnia mogliśmy znów spotkać się w Ośrodku Kultury w Będzinie, na jego dziedzińcu i pod murami średniowiecznego zamku.

Premiera na początek

To, co na światowej scenie muzyki "celtyckiej" z powodzeniem funkcjonuje od lat - czyli muzyczne duety, u nas pojawiało się dotąd rzadko, jeśli nie wcale (jak już to bardziej nieoficjalnie niż na scenach). Organizatorzy "Zamku" postanowili pokazać nam, że i taka forma bretońskiego, irlandzkiego czy szkockiego grania w Polsce także funkcjonuje, i to z powodzeniem. Dlatego pierwszego dnia odbyły się koncerty duetów: Malish & Irish, Ceili, Duo Grygier/Biela. Było to idealne wprowadzenie w klimat festiwalu. Pierwszy duet to rodzinna sprawa. Pod bardzo irlandzką nazwą kryją się bowiem Jan i Kacper Maliszowie, na co dzień także członkowie liczniejszej Kapeli Maliszów, znanej już choćby widzom poznańskiego Dragon Folk Festu. O ile kapela wędruje muzycznie bardziej po południowych i wschodnich rejonach Europy (Karpaty), o tyle duet taty i syna, w swoich muzycznych poszukiwaniach zawędrował do Irlandii.

Pod nazwą Ceili, zebrani pod małą sceną widzowie mogli posłuchać Pawła Szymiczka, grającego w składzie na fletach, dudach szkockich, gajcie i gitarze, i od czasu do czasu także śpiewającego oraz Krzysztofa Szmytke, zdecydowanego strunowca (skrzypce, mandolina, flet).

Ostatni duet wieczoru to świeża sprawa. Ewelina Grygier (flety) i Tomasz Biela (gitara), znani przede wszystkim z grupy Danar, ale z osobna i w innych formacjach też się udzielają (co pokazali na "Zamku").

Na małym dziedzińcu zgromadził się prawdziwy tłum "celtofanów", którzy od początku ruszyli w tany. Nie przeszkodziło im nawet to, że muzycy ok 22:00 zakończyli koncerty. Zabawa trwała w najlepsze, aż do momentu, gdy zmęczeni akustycy zaczęli zwijać sprzęt. Na szczęście zaraz pojawili się kolejni muzycy, zorganizowała się mała sesja, i dalej można było tańczyć. Gdy około 1:00 jechałem do redakcji, by przygotować pierwszą, krótką relację, muzyka płynęła już z kilku miejsc Ośrodka.

Premier ciąg dalszy

Drugi dzień festiwalu tradycyjnie rozpoczynają warsztaty - tym razem tańców bretońskich i francuskich. Terminator parkietu, Robocop tańca, Tomek "Bretomek" Kowalczyk, po hulankach niemal do świtu, od przedpołudnia znów był "na nogach". Od początku uczy Zamkowiczów tanecznych kroków i figur - wychował sobie już bardzo liczną grupę tancerzy - a efekty jego pracy widoczne są w coraz bardziej gęstniejącym tłumie tańczących pod zamkową sceną. Widok dla każdego nauczyciela chyba budujący.

To, czego uczono się na dziedzińcu Ośrodka, można już było wprowadzić w życie na Podzamczu, przy koncertach Balzingi, a później Fonn Foireann. Obie formacje to bardzo młode zespoły (choć jak to na naszej scenie celtyckiej bywa, tworzą je znani muzycy). Oba zaistniały dopiero w tym roku.

Balzinga z Poznania powstała w lutym. Inicjatorem powołania zespołu był Krzysztof Rogulski - (akordeon, flet poprzeczny), znany już naszym czytelnikom organizator potańcówek i balfolków w poznańskim "Forcie". Dołączyli do niego Adam Sznabel (dudy irlandzkie), Artur Frydrych (gitara, bouzouki) i Patryk Hołoga (bodhran, cajun, perkusjonalia). Powstali by grać do tańca i doskonale to robią.

Fonn Foireann to także nowy zespół. Skład formował się na początku marca, a tworzą go Wiktor Bartczak (gitara), Ewelina Grygier (flety), Michał Makulski (akordeon, klawisze) i… Patryk Hołoga. Zespół solidny, słychać było, że muzycznie ograny, widać było, że scenicznie otrzaskany. Wszystko najwyższej próby, jednak ja zawsze mam mieszane uczucia, widząc takie składy. Z jednej strony wyjątkowi muzycy, każdy z nich opanował świetnie swój instrument, grają na bardzo wysokim już poziomie, ograni, mający niesamowicie bogaty repertuar. Z drugiej, zaangażowani w wiele innych składów, co jak pokazuje historia, nie pozwala tak naprawdę stworzyć czegoś stałego - obym był złym prorokiem... Trzymam kciuki za jednych i drugich i mam nadzieję na kolejne spotkania na "celtyckim" szlaku.

Jednak bez fanfar

Wbrew oczekiwaniom niektórych fanów (moim też), nie było żadnych wielkich uroczystości związanych z dziesięcioleciem grupy Beltaine (festiwalu również - ot, rok kryzysowy). Życzenia od prowadzących, gromkie "sto lat" od publiczności, a dalej była już tylko muzyka. Zresztą, najlepszym chyba prezentem urodzinowym i dla "Zamku" i dla Beltaine, było zadowolenie widzów z udziału w niepowtarzalnej imprezie. Na świeczki, torty, toasty będzie pewnie jeszcze czas.

O Beltaine napisano już chyba wszystko. Liczni fani znają już ich repertuar na pamięć, świat otwarł się na nich a oni na świat (właśnie wrócili z ponad miesięcznego tournee po Hiszpanii, Portugalii i Włoszech, czekają Stany i Kanada), nagrywają, zmieniają, poszukują. Podczas sobotniego koncertu zagrali jak zawsze, z polotem, energią, mieszając światy - taka jest teraz ich muzyka. Było jak zawsze dowcipnie (Chudy oczywiście). Ale zaskoczyli mnie też jednym (drugi w kolejności?) utworem, grając go kompletnie inaczej, ja nie poznałem, a ktoś z was? (szybki konkurs: kto wie, który to był, dostanie od redakcji płytę "Triu"!)

Gościem specjalnym koncertu był Giridhar Ghatam Udupa z Indii. Trafił na niego, lata temu, Jan Kubek, szukając technicznych porad. Kontakt na tyle się rozwinął, że młody Hindus wziął udział w nagraniach drugiej płyty Beltaine, pt. "Koncentrad". Jakim jest muzykiem mieli okazję przekonać się wszyscy, którzy dotarli na sobotni koncert jubilatów. Dodam, że Janek po koncercie mówił mi, że Giridhar już jako kilkunastolatek robił ogromne wrażenie na słuchaczach, także na nim. Mogę sobie to wyobrazić.

Zaskoczenie wieczoru

Czekałem na ich koncert na żywo, odkąd ogłosili, że teraz będzie "bardziej akustyczny skład i muzyczny powrót do początków grania zespołu". Swoim występem jednak zaskoczyli chyba nie tylko mnie, sądząc po pokoncertowych komentarzach. Shannon odjechał! Jak dla mnie zaskoczenie całkowite i godne sobotniego finału. Przede wszystkim nie ma mowy o tylko i wyłącznie powrocie do "korzeni". Shannon zrobił woltę (podejrzewam ich teraz o celową dezinformację, w celu wywarcia większego wrażenia - he, he) i poszedł w kierunku… chyba we wszystkich kierunkach! Prawda jest taka, że ten "nowy pomysł", jak twierdził Marcin Rumiński, wykrystalizował się bardzo niedawno. Baza "celtycka" jest, i owszem, nawet mocna, rzeczywiście powrót do dawnego Shannona słyszalny, ale folkowych motywów ze świata również sporo, a już wbili mnie w ziemię, gdy nagle ze sceny usłyszałem dźwięki bliższe Nashville, niż Donegal (czyżby inspiracja "Transatlantic Sessions"?). Do tego momentu wszystko było ok, czułem, że maszyna się rozkręca i nagle, rozpędzony truck gwałtownie wyhamował. Zrobiła się jakaś dziura w pomyśle. Po koncercie okazało się, że zespół (podobnie jak gospodarze) musiał skrócić występ, ze względu na… opóźnienie czasowe względem programu. Żal widza, bo czułem, że to się może pięknie rozwinąć i zakończyć, złość zespołu, bo niespodzianka nie do końca się udała, i bezradność organizatorów, bo "przepis jest przepis", a straż miejska pewnie czyha. Ale to, co usłyszałem, dało mi już obraz tego, co się zmieniło w zespole (no nie do końca akustyczni jednak), w którą stronę Shannon idzie (powiało świeżością) i jaka będzie ta nowa, wyczekiwana płyta. Choć jak ich znam...

Początek kłopotów

Powodem całego zamieszania, i tzw. "obsuwy czasowej" były problemy techniczne. Przedłużyły się próby akustyczne, później nie odpaliła płyta z podkładem muzycznym i zespół Comhlan nie mógł zaprezentować się w swoim czasie. Technicy dwoili się i troll’ili, ale niestety tancerze, po sporym oczekiwaniu musieli jednak zejść ze sceny. A czas sobie płynął...

Ostatecznie Comhlan i Galway, skromna jak na jubileusz, grupa tancerzy (pamiętam czasy, gdy jednego dnia występowały cztery zespoły) wystąpiła. Pojawiły się tańce szkockie, irlandzkie, portugalskie czy pokazy do muzyki różnej. Pierwsza grupa to już legenda polskiej sceny tańca irlandzkiego i szkockiego, jej prekursorzy i propagatorzy. Drugi zespół to wychowankowie festiwalu, młoda grupa z Będzina. Różnica klas była widoczna, ale trzeba przyznać, że "młodzież" radzi sobie coraz lepiej.

Noc d(r)ługa

Gdy wybrzmiał już ostatni dźwięk muzyki Shannon, część publiczności i muzyków ruszyła do Ośrodka (od kilku lat sesje nocne nie odbywają się już na dziedzińcu zamkowym), by kontynuować zabawę. Szybko utworzyło się kilka "kółek zainteresowań". Na zewnątrz płynęła muzyka irlandzka, gdzie na podparasolowej sesji stawili się m.in. Jan Gałczewski z Beltaine, Andrzej Muzaj i Jakub Szczygieł ze Strays, Szymon Białek, i wielu innych. Skrzypce, bodhrany, dudy, flety, bouzuki, cajon - słowem, grało całe dostępne instrumentarium. Jak to na sesjach, muzyka płynęła nieprzerwanie, przechodząc w kolejne motywy, podawane przez kolejnych muzyków. Kto nigdy nie był, polecam, trzeba to przeżyć.

Z kolei w środku, w sali teatralnej, prawie do świtu trwała potańcówka, tzw. "fest noz". Na parkiecie oczywiście dowodził Tomek Kowalczyk, a na scenie brylowali fleciści: Ewelina Grygier (Danar/Fonn Foireann/Duo Grygiel Biela), Grzegorz Chudy (Beltaine) i Julia Sielicka (Gwerenn) oraz wsparcie Tomasz Biela (Danar/Gwerenn/Duo Grygiel Biela), Andrzej Kowalski (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to nowy członek Gwerenn) i Patryk Hołoga (Balzinga/Fonn Foireann/Gwerenn). I powiem wam, że to było coś! Mimo, iż muzycy grali do tańca, improwizacjom, ciekawym pomysłom i zabawą muzyką nie było końca. Czegóż tam dziewczyny nie wyczyniały, a i bas wymyślał bardzo ciekawe pochody. Obserwowanie jak dogadują się na scenie, jak "w biegu łapią klimat" - bezcenne. Wspaniały, kameralny koncert. Taki smaczek na koniec dnia (albo początek nowego, jak kto się ustawił).

Niedzielna gratka

Przedpołudnie trzeciego dnia zaczęło się od warsztatów tańca irlandzkiego (prowadził zespół Glendalough) oraz szkockiego (uczyli tancerze z Comhlan). Ale prawdziwa gratka tym razem trafiła się muzykom. Warsztaty poprowadzili bowiem członkowie zespołu Flook. I tak na ośrodkowym dziedzińcu, pod okiem Sary Allen trenowali fleciści początkujący, a w Ośrodku, zaawansowanym rad udzielał Brian Finnegan. John Joe Kelly z kolei szkolił adeptów bodhranu, a Ed Boyd, w sali teatralnej, gitarzystów (i jednego bouzouki-plejera). Nic dziwnego, że wśród słuchaczy nie brakło także muzyków z większości grup występujących (lub nie) na festiwalu. Taka okazja na spotkanie z mistrzami szybko się nie trafi.

The last but not least

Ostatni dzień godny jubileuszu. Zaczęło się jednak zaskakująco (i znów z poślizgiem czasowym). Koncerty rozpoczęła lubelska formacja Lia Fáil (nie mylić z zagłębiowskim zespołem tańca o tej samej nazwie). Nie ukrywam, że byłem ciekaw ich występu, gdyż znałem część muzyków jeszcze, gdy występowali na imprezach żeglarskich z grupą Samhain. Ten skład, jak się okazało, prezentuje zupełnie inne podejście do tematu "muzyka celtycka" oraz nieco mocniejsze instrumentarium (m.in. perkusja, klawisze, gitary elektryczne, flety, skrzypce). Zagrali mniej do tańca, bardziej do słuchania - sporo, jak się okazuje, mają w repertuarze piosenek. Jak dla mnie jednak za głośno, momentami za szybko.

Przedsmak tego, czego można się było spodziewać po występie drugiego wykonawcy, Gwerenn miałem już podczas opisywanego, nocnego fest-noz (choć jeszcze bez saksofonu). W niedzielę oczywiście na scenie pojawił się już Jakub Kluczyk i razem z Julią odpłynęli w świat muzyki bretońskiej, improwizowanej. Popłynęły więc andro, ronda, jigi, i inne tańce, w bardzo ciekawych interpretacjach. Na żywo miałem okazję posłuchać ich po raz pierwszy. Każdy z muzyków, do tych ogólnie znanych już tańców, dodawał coś od siebie. Świetnie wpasował się w zespół Andrzej Kowalski na basie, który na "Zamku" debiutował w składzie (sic!). Jak stwierdziliśmy zgodnie z jednym z organizatorów, czuje "bluesa" (a raczej "bretona") i dla Gwerennu to ciekawe rozszerzenie możliwości (bas w jego ręku nie ogranicza się tylko do prostych pochodów, szuka, próbuje, dobrze improwizuje).

Czeska grupa Bran dołożyła do pieca. Zapowiadający utwory po angielsku, śpiewający je po francusku, o niemieckim nazwisku lider Robert Fishmann okazał się doskonałym konferansjerem, flecistą, śpiewakiem i znawcą tematu. Dobrze wprowadzał w kolejne utwory. Pozostali muzycy: Vojtěch Jindra (gitara akustyczna), Tomáš Görtler (akordeon), Michal Wroblewski (saxofony), Petr Tichý (kontrabas), Jan Chalupa (perkusja), nie pozostawali w tyle. Myślę, że tancerze, rozkręceni przez Gwerenn, przy Bran mogli rozwinąć skrzydła. Dynamicznie zagrane tańce i melodie bretońskie nie pozwalały stać w miejscu. Nawet bierni widzowie tupali i bujali się do rytmu.

Fani bretońszczyzny, po tych dwóch koncertach mogli być naprawdę usatysfakcjonowani.

No i wreszcie finał

Zaproszenie takiej gwiazdy jak Flook, na festiwal do Będzina, uważam za duży sukces organizatorów. Zwłaszcza, że po pierwsze w pełnym składzie nie wystąpili już od jakiegoś czasu, po drugie, z pewnością nie są tani, po trzecie krążyły opinie, że na żywo Anglicy nie są tak dobrzy jak na płytach (okazały się całkowicie nieprawdziwe). Na krążkach nie słychać tej energii, nie ma interakcji z widownią, a tą muzycy w Będzinie nawiązali błyskawicznie. Na płytach wreszcie nie ma tej mocy, jaka objawiła mi się tamtego wieczoru. To niesamowite, że dwa flety, gitara i bodhran mogą tak brzmieć!

A muzyka? Tak naprawdę trudno opisywać muzykę, jej trzeba doświadczać. Dlatego nie omijajcie Festiwalu Muzyki Celtyckiej "Zamek" w przyszłości, bo dzieje się tu naprawdę wiele.

Na koniec

Dziękujemy wam za udział w naszych folk24owych konkursach, za spotkania i rozmowy na festiwalu. Było naprawdę sympatycznie. Mam nadzieję, że do takich spotkań będzie dochodzić częściej. Tych, którzy zdobyli nasze koszulki zachęcam do nadsyłania zdjęć z nimi w roli głównej do naszej "koszulkowej galerii" na facebooku, zapraszam też do galerii poniżej, gdzie będą się pojawiać systematycznie kolejne zdjęcia z festiwalu. Zaczynamy od... was, czyli widzów. Może ktoś się na nich znajdzie?

Post Scriptum

Jednak nie taki koniec już. Dzięki za czujność czytelnikom (co wy pracy od rana nie macie?!). Rzeczywiście pominąłem istotny element w relacji - tancerzy drugiego dnia. Bo przecież, tak jak pierwszego, tak i drugiego dnia, na scenie między zespołami, pojawiły się grupy taneczne - Galway i Glendalough. Wybaczcie.

Pierwszy miałem już okazję zobaczyć dnia poprzedniego, drugi...katowicką grupę Glendalough ostatni raz widziałem na... Zamku, ho ho lat temu. W tym czasie przybyło umiejętności, a za tym kolejnych nagród, pojawiły się nowe twarze, i co najważniejsze... zespół chyba znalazł pomysł na siebie. To jak dotąd najbardziej nieirlandzki zespół tańca irlandzkiego, jaki dotąd widziałem. "Nieirlandzki" w sensie niezamykania się li tylko na tradycyjny taniec wyspiarzy. Dziewczyny i chłopaki nieźle mieszają, łączą figury, melodie, wątki (tpo* - te róże we włosach bardzo mi się podobały ;) ). Tworzą swoje układy, a odbyte ostatnimi czasy ciekawe podróże widać im w tym pomagają (a co pojawi się w repertuarze po Olandii?). Na dodatek są jeszcze dowcipni i potrafią zaskoczyć. Czułem na scenie lekkość i przede wszystkim zabawę jeszcze tym co robią - to już naprawdę zawodowa grupa. Dobrze opanowała lekcje, podstawy, a teraz bawi się konwencjami. Udanie.

I chyba tu powinno pojawić się właśnie "last but not least".

*) tpo - tak przy okazji ;)


Festiwal Muzyki Celtyckiej "Zamek", 24-26.08.2012, Będzin
Portal Folk24.pl jest patronem medialnym wydarzenia

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu