Czeska, sprawna maszyna

Folkmetalowo w Zabrzu?
Kamil Piotr Piotrowski, 9 września 2012
Silent Stream of Godless Elegy w Zabrzu
Fot. Kamil Piotrowski
Miało nie być relacji tylko fotoreportaż. Nie jestem fanem metalu, nie bywam na folk-metalowych koncertach, nie za bardzo znam twórczość zespołów, ale po koncercie w Zabrzu nasunęło mi się kilka spostrzeżeń i porównań.

Piątkowy występ grup Radogost, Percival Schuttenbach oraz Silent Stream of Godless Elegy to pierwszy od lat, tak duży koncert metalowy, na którym wytrwałem do końca. W "mocnym" graniu zatrzymałem się na Deep Purple, Black Sabath, Iron Maiden (to przez kuzyna). Z niemałym zaskoczeniem, odkryłem podczas pracy nad portalem, że jest coś takiego jak folk-metal. Pierwszy kontakt na żywo, Żywiołak i Valravn wypadł zachęcająco, w miarę odkrywania polskiej działki było coraz "ciężej". Skandynawowie jakoś bardziej mnie przekonują, ci ze Wschodu już mniej. Szybko też dotarłem do Percivala Schuttenbacha. "Folk-metal" (nie jestem nadal przekonany do tego "folk") poza kilkoma wyjątkami, na razie mnie nie wciągnął. Zdecydowanie wolę wolniej, ciszej, klarowniej, bo lubię wiedzieć o czym śpiewają.

Ponieważ w zabrzańskim klubie "Wiatrak" miała pojawić się czołówka polskiego "folk-metalu" oraz mega gwiazda sceny z Czech, pojechałem zobaczyć co w trawie piszczy, z myślą, że jakby co to zawsze można się ewakuować. Na miejscu byłem jednym z kilku gości (w tym Wojtek), nie ubranych na czarno, reszta - ok.150 osób, prawie od stóp do głów "black". Pomyślałem, że skoro to koncert "folk-metalowy“, to powinno być przynajmniej zielono-czarno, ale pierwsza grupa - Radogost, szybko sprowadziła mnie na ziemię.

Było tak jak się spodziewałem - głośno, szybko, niewiele zrozumiałem z tego co lider do mnie wyśpiewywał. Akustyk im nie ułatwiał. Usilnie chyba próbował pomóc zespołowi wbić mnie w podłogę, bo sala drżała od wibracji, przesterów, basów. Publiczność była przeszczęśliwa. Przytkałem uszy (Wojtek był bardziej przygotowany, miał watę ;) ) i starałem się czegoś posłuchać…

Lider Radogosta - Marcin "Velesar" Wieczorek - to świetny "szołmen". Ma bardzo dobry kontakt z publicznością, kierował koncertem, nakręcał publiczność. Patent z przepięciem mikrofonu ze statywu na drewniany kijaszek - sprytny i przydatny. Dzięki temu, co jakiś czas, podtykał go komuś z publiczności, by ten mógł pośpiewać z zespołem. Marcin ma dobry, rockowy głos. Reszta zespołu, jak na ciężkie granie przystało, dawała z instrumentów i sprzętu tyle ile fabryka dała, ale konia z rzędem temu, kto powie mi, gdzie jest ten "folk", bo "metalu" nie dało się nie zauważyć.

Jak dla mnie, utwory starsze były ciekawsze, było w nich jakieś urozmaicenie. Te z nowej płyty, nie dość, że śpiewane po angielsku, to zagrane jak na rasowy zespół metalowy przystało, ścianą gitarowego dźwięku. Ciekaw jestem jak nową płytę odebrali fani. Po Radogoście... przerwa.

Nie wiem z czego to wynika, ale wszystkie zespoły nagłaśniały się przed wejściem na scenę. Rozbijało to koncert na minimum półgodzinne przerwy. Picie piwa, czy rozmowa, gdy gość przez 5 minut wali monotonnie w perkę - bezcenna. Nie spotkałem się z tym na folkowych imprezach, by zespół nagłaśniał się już po oficjalnej godzinie rozpoczęcia koncertu (wyjątki oczywiście się zdarzają), tu było to chyba w planie.

Gdy wreszcie Silent Stream of Godless Elegy wyszli na scenę (zmieniono program w trakcie imprezy i to Percival Schuttenbach grał na końcu), dali piękny koncert. Naprawdę byłem pod wrażeniem umiejętności muzyków (zwłaszcza skrzypka, słychać było góralskie zagrywki), głosu wokalistki, która na wizytę w Polsce przygotowała piosenkę po polsku - miły gest! Były utwory z najnowszej płyty "Navaz", były i starsze. Aranżacje bardziej spokojne. U Czechów było więcej muzyki niż instrumentalnego "czadu". Jak powstaje ich muzyka Hanka i Radek Hajda szczegółowo opowiedzieli w wywiadzie dla nas, i przyznam, że było czuć to podejście "akustyczne" do pracy nad kompozycjami. Ale i moc była z nimi - w końcu to metalowcy. Nawet rozumiałem co nieco, choć czeskim jeszcze biegle nie władam. A wszystko płynęło jakoś tak majestatycznie, docierało do mnie jakby z opóźnieniem. Tylko znów tego "folku w metalu" jakoś nie wyłapałem za wiele.

Różnica brzmienia była powalająca. Wszystko ciszej, klarowniej, mocno ale bez przesady, ściana dźwięku była ale nie wbijała mnie już w podłogę, szklanka nie drżała w ręce. Koncert nagłośniony był po mistrzowsku! Gratulowałem pracy czeskiemu inżynierowi dźwięku. Nie od dziś wiadomo mi (sam się przekonałem), że w Czechach znają się na rzeczy. Mają rewelacyjnych akustyków, świetny sprzęt. W Zabrzu, młody Czech pokazał, jak należy to robić, choć działał na tym samym sprzęcie co polska obsługa klubu, komfort odsłuchu koncertu był rewelacyjny. Chłopak sprawił, że ciężkiego koncertu można było posłuchać z przyjemnością. Nie wiem czy ktoś to zauważył, docenił. Liczba publiczności w trakcie koncertu pod sceną zmniejszyła się o połowę. Bisów nie było.

Po kolejnej przerwie na próbę nagłośnienia i wymiany banerów za sceną szybko zrozumiałem, dlaczego zamieniono kolejność i "gwiazda" trasy nie zagrała na końcu. Gdy na scenie pojawił się Percival Schuttenbach, pod sceną znów zrobiło się ludniej i głośniej. I choć lider, Mikołaj Rybacki, pod koniec koncertu, wywołał Czechów na scenę, choć wyznał widzom, że marzył o tym by zagrać przed nimi choćby 15 minut - dla nich to on i jego zespół był gwiazdą tego wieczoru.

Nie powiem, koncert bardzo dobry. Głosy dziewczyn robiły wrażenie, instrumentalnie wszystko brzmiało zawodowo. Wiolonczela i bas pięknie się uzupełniały, dodając brzmieniu nieco łagodności, choć mocno było. Percival to bardzo ciekawa grupa, jedyna, w której te folkowe brzmienia i inspiracje tego wieczoru były dla mnie czytelne (zarówno w partiach wokalnych jak i instrumentalnych). Koncert żywiołowy, różnorodny. Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć na scenie Asię Lacher - sprawna gitarzystka... basowa, o ciekawej barwie głosu (bardzo tu pasuje) i niesamowicie energetyczna na scenie. Podobnie pozostałe dziewczyny Christina i Kasia (ta druga jak się okazało to prawdziwa mulitinstrumentalistka).

Sala znów wibrowała, szkło drżało, a ja by zrozumieć tekst, przytykałem uszy. Wróciłem do fotografowania ciągle pozostając pod wrażeniem tego, co pokazał Silent Stream of Godless Elegy i ich akustyk.

PS. Dzięki Czechom odkryłem jeszcze jedną, fajną rzecz - świetny klub w Zabrzu. Gdy byłem w nim ostatnio był małą klitką, teraz "Wiatrak" ma salę na 700 osób i zawodową scenę. Czyżby wreszcie na Śląsku miejsce na koncerty folkowe z prawdziwego zdarzenia?

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu