Od szant do muzyki świata

Z folkowej półki Kamila Piotrowskiego
Kamil Piotr Piotrowski, 4 listopada 2013
Półka z płytami Kamila
Fot. Kamil Piotrowski
Przez wiele lat moja uwaga koncentrowała się na muzyce celtyckiej, a później na tradycyjnym folku morskim. Bogactwo zwłaszcza tego ostatniego przyćmiło chęć poznawania innych odmian folku. Na szczęście tylko do czasu.

Gdy siadłem do stworzenia swojej listy najczęściej słuchanych, najlepszych, najciekawszych płyt folkowych z mojej półki, listy płyt, które moim zdaniem powinny się znaleźć na tworzonej właśnie przez redakcję Portalu Folk24 liście "Najważniejszych Polskich Płyt Folkowych Wszech Czasów" , właściwie nie zabrało mi to wiele czasu. Najtrudniej było odpowiedzieć sobie na pytanie "dlaczego ta".

Mechanicy Shanty - Mechanicy Shanty (1989)
Płyta, która miała ogromny wpływ na to kim jestem i gdzie jestem, jeśli chodzi o muzykę. Tradycyjne pieśni morza, podane w niesamowitych, wielogłosowych aranżacjach. Odkrycie życia, jedna z najważniejszych płyt dla polskiej sceny muzyki morza, a najważniejsza dla mnie. Nadal mam na winylu.

Carrantuohill - Rocky Road to Dublin (1993)
Moim zdaniem najważniejsza z płyt zespołu, choć częściej sięgam do "Between", to jednak "Rocky…" najbardziej oddaje klimat tamtych czasów, zachłyśnięcia się muzyką irlandzką, żywiołowości muzyków i spontaniczności grania. No i Bob Bales.

Orkiestra pod wezwaniem św Mikołaja - Z wysokiego pola (1994)
Moja najbardziej ulubiona ze wszystkich orkiestrowych… kaseta. Zajechana, cud, że jeszcze gra. Odkrycie tamtych, "nowych" czasów. Melodie, głosy, instrumentarium i górski kontekst - to było to. Dziwię się, że Orkiestry nie słychać już tak często na festiwalach turystycznych. Muzyka ważna, bo zwróciła moją uwagę na Wschód.

Voo Voo - Rapatapatoja (1995)
To mój pierwszy zespół, który połączył słowiańską duszę z afrykańskimi rytmami i pieśniami. Mamadou, który na niej się pojawił, był światełkiem, za którym powędrowałem w inne, bogate muzycznie światy. Polski folk-rock w świetnym wykonaniu. Polski world-music jak nic.

Open Folk - Tańce szkockie (1995)
Dla mnie muzyka tamtych czasów. Jedyna płyta (kaseta) Open Folk, która przy mnie została, inne jakoś przeminęły. Pierwszy raz usłyszałem melodie szkockie, pierwszy raz w takim wykonaniu. Zespół bardzo ważny dla tworzenia się zrębów polskiej sceny folkowej, muzyki celtyckiej. Choć to „Bretonstone“ uważana jest za tę "klasyczną", na mnie to "Tańce…" robiły wtedy wrażenie.

Kwartet Jorgi - Kwartet Jorgi (1998)
Przez długie lata to była dla mnie płyta (zespół) tajemnica. Nie pamiętam kiedy ostatnio jej słuchałem, bo gramofon zepsuł się jakiś czas temu, a zdigitalizowanej wersji jakoś nie zdobyłem. Dla mnie płyta nierozerwalnie związana z czasami odkrywania folku.

Kapela za Wsi Warszawa - Wiosna ludu (2001)
Do tej płyty dotarłem poprzez późniejsze wydawnictwa Kapeli: "Infinity" i "Wymixowanie". I choć te późniejsze wywarły równe wrażenie, a może większe, bo dla mnie pierwsze, to siła "Wiosny", jej innowacyjność, gdy się pojawiła jest bezdyskusyjna. O doskonałej muzyce nie zapominając.

Poles Apart & Tom Lewis - On, My, Ocean (2002)
Druga płyta, która zmieniła moje postrzeganie szant. Grzegorz Majewski, zespół Qftry i Tom Lewis, pierwszy szantymen "stamtąd", z krwi i kości, którego usłyszałem na płycie. Pierwsze takie wykonanie szant, ukazanie mi czym one są, a czym nie są (do polskich klasyków Czterech Refów, Starych Dzwonów, trafiłem później). Bardzo ważna dla mnie płyta, bardzo ważna na polskiej scenie morskiego śpiewania i grania. To są szanty proszę państwa. No i fakt, że wtedy oni nagrywali tu, Tom w Kanadzie, jakoś to przerzucili przez Atlantyk, zmiksowali, wydali... "szapoba!" Panowie!

Beltaine - Rockhill (2005)
Debiut młodej grupy ze Śląska, która postanowiła tradycyjną muzykę irlandzką pokazać w nieco odmienny sposób. Dobrze wyedukowani, osłuchani w "klasykach" nurtu, po lekturze Carrantuohill, to było coś zupełnie innego, nowego, nawet klawisze nie raziły.

Michał Czachowski - Indialucia (2005)
Pierwsze odsłuchanie to był szok. Wojtek Ossowski puścił pewnej świątecznej soboty w Trójce i zwrócił na nią moją uwagę (ie tylko moją). Nigdy jakoś specjalnie ani flamenco, ani muzyka indyjska nie przyciągała mojej uwagi, aż do tej płyty. Pomysł, wykonanie, muzycy - pierwsza klasa.

Ryczące Dwudziestki i Shannon - Ryczące-Shannon Project (2005)
Moc, energia, pomysł. Próba - moim zdaniem z wielkim potencjałem, szkoda że niedokończona - połączenia doświadczeń sceny folku morskiego i celtyckiego. Nie ma bardziej współgrających światów, a dzisiejszy podział na dwie sceny dla mnie jest sztuczny (tak jak na piosenkę autorską, poetycką, żeglarską i turystyczną). Była szansa to zmienić. Siła harmonii głosowych Ryczących i moc instrumentalna Shannonów, wgniata w fotel do dziś.

Werchowyna - Pieśni święte i grzeszne (2005)
Mój przewodnik do świata Łemków. Brzmienie, wykonanie, harmonie. Urzeka klimatem, swobodą wykonawczą, bogactwem brzmienia. Bardzo ważna grupa na polskiej scenie folkowej, bardzo ważna płyta.

North Wind - 0 (2006)
Tradycyjne szanty i pieśni kubryku, wykonane blisko oryginałowi, ale i w oparciu o współczesne kanony muzyki folkowej i słowiańskiego ducha. Pokazała, że nadal jest sporo do odgrzebania z morskich archiwów, że nadal można zaskoczyć, że tradycyjna muzyka morza może zachwycać. "Zerówka" była zapowiedzią "Jedynki", która rozwinęła to, co płyta "0" pokazała.

Village Kollektiv - Motion Rootz Experimental (2006)
Zaskoczenie, przyjemne. Płyta, która przekonała mnie, że nowoczesność z tradycją może dobrze zabrzmieć. I że nawet przy etno-folku można się świetnie bawić na dyskotece.

Danar - Danar (2007)
Za głos Małgosi Mycek, za udany mariaż muzyki irlandzkiej i "muzycznej wrażliwości z XXI w.". Za muzyczną wirtuozerię ale i swobodę zarazem. Kolejny głos w sprawie, jak mieszać gatunki, nie gubiąc przy tym źródła, bazy, prawdy o nich.

Hambawenah - Tu ru ru ru (2007)
Płyta, której na scenie szeroko rozumianego folku związanego z wodą, ale i polskiej muzyki folkowej, nie doceniono. Pieśni flisackie, odgrzebane z zapomnienia, zaaranżowane na nowo - przywołały znowu dawne czasy. Myślę, że to co dla chłopskich pieśni buntu zrobiła R.U.T.A., dla pieśni flisackich zrobił Grzegorz Świtalski z załogą. Brawo! Bardzo lubię.

Pchnąć w tę łódź Jeża - Szksipcze (2008)
Praktycznie nieznana, poza wąskim światkiem fanów folku morskiego. A szkoda, bo amatorskie wydawnictwo, brzmi, jak mało która płyta folkowa "zawodowców". Dopieszczona w każdym detalu (poza książeczką niestety). Płyta, która umiejętnie łączy pieśni wielorybnicze, żeglarskie, morskie historie z inspiracjami muzyką łotewską, litewską, irlandzką, skandynawską. Sięga też po inspiracje dalszym Wschodem. Prawdziwy folkowy mix, który na dawnych pokładach był codziennością.

Żywiołak - Nowa Ex-Tradycja (2008)
Podobnie jak Village, znów pokazała, że muzykę tradycyjną można zaaranżować inaczej, ostrzej, że folk-metal, folk-rock to wcale nie musi być tylko "ostre" granie, może być coś więcej. Płyta ważna, szkoda, że wątek się urwał. Osobiście uwielbiam za te głosy, za aranżacje.

Green Wood - Elegia o latach minionych (2009)
Muzyka rodem z Zielonej Wyspy, wpisana w dawne, słowiańskie legendy. Połączenie niesamowite i przewspaniale wykonane. Grupa młodych muzyków, zalążek, kolejnego pokolenia folkowców, które właśnie zaczęło zdobywać scenę polską i światową. Szkoda, że GreenWood nie dotrwał. Płyta bardzo ważna na mojej półce, wracam do niej często.

Maria Pomianowska i przyjaciele - Chopin na 5 kontynentach (2010)
Długo nie schodziła z odtwarzacza. Znane motywy muzyki klasycznej (i tylko klasycznej, co przez lata wbijano mi w szkołach muzycznych), usłyszałem tu po raz pierwszy w innym stylu i wszystko stało się jasne, a muzyka Chopina bardziej... moja. Dziękuję!

Wołosi i Lasoniowie - Wołosi i Lasoniowie (2011)
Niezwykła muzyka. Pełna mocy, jak góry z których pochodzi. Pełna energii i wirtuozerii zarazem. Muzyka Karpat połączona z klasyczną sztuką wykonawczą - efekt piorunujący. Na żywo wypada jeszcze lepiej. Na lata będzie bardzo ważnym fonogramem.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu