Najlepsze w nowym folku
TOP10 redakcji programu "HelloFolks!"Rok 2012 jak się okazało był bardzo dobrym rokiem jeśli chodzi o wydawnictwa "nowofolkowe". Prócz starych wyjadaczy, którzy ewidentnie pokazali klasę, na horyzoncie pojawiło się również kilku wykonawców, którzy przebojem wdarli się na piedestały. Oto 10 najlepszych albumów nowofolkowych minionego roku wg. redakcji programu "HelloFolks!".
10. HEIDEVOLK - "Batavi"
Holendrzy wydali chyba najpotężniej brzmiącą płytę w całym swoim dorobku. Moc tej płyty powala, mnogość pomysłów oszałamia. Dodatkowo świetna produkcja i bardzo klarowne brzmienie instrumentów - o nagraniu takiej płyty marzy każdy zespół folk-metalowy.
09. PADDY AND THE RATS - "Tales From The Docks"
Trzeci album w dorobku Szczurów to krążek, który ugruntowuje ich pozycję w czołówce światowego celtic-punka. Paddy and the Rats jak zwykle urzekają świetnymi melodiami, pełną energii grą, mnogością rasowych, celtyckich brzmień oraz wprost niewytłumaczalną autentycznością. Węgierska formacja wciąż nie schodzi z bardzo wysokiego poziomu, który trzyma nieprzerwanie od pierwszej swojej płyty "Rats On Board" z 2009 roku.
08. THE REAL MCKENZIES - "Westwinds"
Legendarni McKenzies od lat już kroczą znaną sobie ścieżką i ani myślą z niej zboczyć. Mimo wszystko "Westwinds", to album nowy, świeży i w pewien sposób nowatorski jeśli chodzi o ekipę opojów z Vancouver. Wszystko co prawda brzmi po staremu i cały czas panowie serwują nam zawadiackiego rock'n'rolla z dudami i whistle, ale prawda jest taka, że na tej płycie częściej niż zwykle bywają liryczni, refleksyjni a opowieści o alkoholu, pięknych kobietach i szalonych morskich wyprawach ustępują miejsca rozważaniom o życiu, przyjaciołach i muzyce. Inna sprawa, że nie jeden muzyk pod pięćdziesiątkę chciałby nagrywać tak dobre płyty jak The Real McKenzies.
07. STRAWDAZE - "Senza Rotta"
Spektakularny debiut włoskich celtic-punkowców przyprawił mnie swego czasu o niemałe zawroty głowy. Sześć utworów, które aż ociekają punkową energią i potem młodzieńczego buntu. Wszystko ubrane w pasiaste koszule, chusty i pumpy, szalenie melodyjne i szalenie drapieżne. W większości włoskojęzyczny materiał brzmi profesjonalnie, mocno i tak wyraziście, że aż ciężko uwierzyć, że stworzyła go kapela, która dopiero stawia swoje pierwsze kroki na scenie. Jeśli forma będzie zwyżkowa, wróżę zespołowi dużą sławę.
06. KORPIKLAANI - "Manala"
Kolejna legenda w naszym rankingu, która tym razem pokazała wielką klasę. O ile wcześniejsze dokonania kapeli takie jak "Ukon Wacka" i "Karkelo" były płytami szalenie nierównymi, tak "Manala" to chyba najbardziej reprezentatywna wizytówka fińskiej formacji od przynajmniej 3 lat. Znów czuć ten sam luz który charakteryzował pierwsze albumy Korpiklaani, czuć że muzycy bawią się dźwiękami, że Jonne śpiewa swobodnie i z wielkim zaangażowaniem, a niby-wyświechtana już formuła leśnego klanu cały czas jest nader pojemna i można z niej jeszcze wiele fajnych rzeczy wydobyć. Zdecydowanie duuuże zaskoczenie roku 2012, bo chyba mało kto spodziewał się tak dobrej płyty.
05. NIBURTA - "Scream From the East"
Kolejny węgierski skład w naszym zestawieniu, a dodatkowo skład, który dość solidnie namieszał w folk-metalowym światku pod koniec roku. Nietypowe połączenie ludowej muzyki węgier i rejonów bałkańskich z wyrazistymi metalcore'owymi zagrywkami w stylu "As I Lay Dying" daje efekt wręcz piorunujący. Niburta to jeden wielki kolaż muzyczny, który o dziwo, jest jak najbardziej strawny i w dodatku bezproblemowo przyswajalny przez zwykłego śmiertelnika. Na płycie dzieje się tak dużo, że ciężko nasycić się jednym przesłuchaniem. Toteż płytka kręci się w odtwarzaczu regularnie i póki co ani myśli przestać.
04. THE STANFIELDS - "Death & Taxes"
Chyba najbardziej pozytywna płyta z całego zestawienia. Kanadyjska formacja The Stanfields połączyła gatunki, których nikt jeszcze nie próbował łączyć - a przynamniej nie aż tak brawurowo! Southern Punk? Cash Core? Wszystkie szufladki biorą w łeb, niemniej jednak "Death & Taxes" słucha się z nieskrywaną przyjemnością, albowiem każdy dźwięk, każda nuta na tej płycie się po prostu zgadza. Słynny amerykański luz, zadzior punk rocka i melodyjność Johnny Casha pozwalają Stanfieldsom zjednywać sobie coraz większe grono odbiorców. Mnie już mają.
03. ALNE - "Alne"
Być może i trochę wstyd, że wszystkie regularne rodzime kapele folk-metalowe pozostawił daleko w tyle projekt, który prawdopodobnie nie zagra nigdy ani jednego koncertu, ale prawda jest taka, że całkowicie o to nie dbam. Alne to mistrzostwo świata, folk-metal odkryty całkowicie na nowo, gdzie tradycyjne rozumienie tego "nurtu" zostaje całkowicie zburzone a wszystkie reguły i prawidła ponaginane do granic możliwości. Jedyny folkowy instrument na tej płycie to gitara akustyczna, a mimo to album wręcz ocieka folklorem, słowiańskością i klimatem, których na próżno szukać w innych produkcjach z krajowego podwórka w 2012 roku.
02. TALCO - "Gran Gala"
Nie ma drugiej takiej formacji jak Talco. Zespołu, który tak umiejętnie potrafi wyważyć proporcje między wartościowym przekazem, ostrym powerem i ludowymi naleciałościami. "Gran Gala" to płyta kompletna, przemyślana ale przy tym wszystkim swobodna i radosna. Zadziwiające przy tym wszystkim jest to, że Włosi cały czas pną się do góry, a każda kolejna ich płyta jest lepsza od poprzedniej. Styl Talco jest coraz bardziej rozszerzany, coraz wiecej pojawia się w ich muzyce smaczków i brzmień których próżno szukać na wcześniejszych produkcjach, a mimo to w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób kapela wciąż brzmi prawdziwie i tak samo charakterystycznie jak niegdyś. "Gran Gala" to nie po prostu album, to dzieło.
01. ELUVEITIE - "Helvetios"
Już wtedy, kiedy ta płyta się ukazała, wiadomo było, że ciężko będzie komukolwiek nagrać coś lepszego. I faktycznie, w całym roku 2012 wspanialszego krążka po prostu nie było. "Helvetios" to esencja folk-metalu, elementarz, przewodnik. Jeśli jakiś laik chciałby sprawdzić czym tak naprawdę jest folk-metal, jako pierwszą płytę powinien usłyszeć właśnie ten album, bo jest tu po prostu wszystko: agresywne riffy współgrające z przyjemnymi brzmieniami skrzypiec, fletu i dud, liryczna mandola i kąśliwa lira korbowa, świetne i różnorodne wokale (rozwrzeszczany jak zawsze Chrigel Glanzmann i urokliwa, pełna wdzięku Anna Murphy) oraz bezlitośnie nabijająca rytm sekcja rytmiczna. Wszystko to wyprodukowane tak klarownie, tak czysto, tak pięknie, że można mieć wrażenie, że to obca technologia dźwiękowej obróbki. Jeśli ten świat pewnego dnia miałby się skończyć, a mogłaby zostać tylko jedna rzecz, która w jakiś sposób zachowała by wspomnienie o folk-metalu, błagam, niechaj będzie to "Helvetios".