Moja Moya

Music of Ireland Tour
Kamil Piotr Piotrowski, 30 listopada 2010
Moya Brennan
Fot. Wojciech Małota
Wrocławski rynek cały w śniegu, gdzieś na jego krańcu zabytkowy kościół, a w nim trzysta osób, światła, tworzące odpowiedni nastrój i półtorej godziny czarowania muzyką. Moya Brennan z "Music of Ireland Tour" już w Polsce.

Choć tego dnia odbieraliśmy maile i telefony od osób, które z powodów różnych rezygnowały z biletów na wrocławski koncert Moi Brennan, nas nic nie mogło powstrzymać. Śnieg, zawierucha, zablokowana autostrada - nic to! Jak większości osób podróżujących tego dnia zajęło nam to dwa razy więcej czasu, niż zwykle, ale dotarliśmy. Kościół św. Elżbiety, położony w bezpośrednim sąsiedztwie wrocławskiego rynku robił wrażenie. Zarówno z zewnątrz, otulony czapą świeżego śniegu, jak i wewnątrz.

- "Sanktuarium gotowe na anielskie pienia" - pomyślałem.

Koncert zaczął się punktualnie, chyba od "Two Horizons", tytułowego utworu z płyty wydanej w 2003 r. Ponieważ fotografowie mieli tylko zgodę na robienie zdjęć podczas pierwszych trzech utworów, przez pierwsze kilkanaście minut skupiałem się bardziej na obrazach niż dźwiękach. Dlatego kolejnych dwóch utworów "Bright Star" oraz wiązanki "Mhorag/Alastar" trochę nie jestem pewien, bo mi umknęły.

Moya i zespół uśmiechnięci, wyciągnięci z kościelnych ciemności odpowiednim oświetleniem (robiło klimat podczas całego koncertu), świetnie komunikujący się ze sobą, swobodni, naturalni.

Gdy już minął czas fotoreporterów, mogłem skupić się również na dźwięku. Na program koncertu złożyły się utwory (tak jak zapowiadała Moya w wywiadzie dla Folk24), zarówno ze wspomnianej już "Two Horizons", jak i świeżej "My Match is a Makin' " czy ostatnio promowanej "An Irish Christmas". Z tej ostatniej usłyszeliśmy m.in. przepiękną "God Rest Ye Merry Gentelmen", starogalicką, równie piękną "Gabriel’s Message", czy zaśpiewaną na koniec, wspólnie z publicznością "Deck the Hall".

Potrenujcie trochę:

Deck The Hall - trening

Można było naprawdę poczuć klimat zbliżających się świąt. Studziła go trochę panująca w środku temperatura, niewiele wyższa niż na zewnątrz, ale skoro Moya i zespół dawali radę to musieliśmy dać i my.

Oczywiście pojawiła się wiązanka hiciorów z legendarnego serialu "Robin of Sherwood" (płyta "Legend" Clannad), z lat osiemdziesiątych. Były to m.in. tytułowy "Robin (The Hooded Man)" oraz mój ulubiony "Together We". I wiecie co, zabrzmiały o niebo lepiej, niż w wykonaniu Clannad, które miałem okazję usłyszeć dwa lata temu. Miejsce koncertu ma ogromne znaczenie dla jego odbioru, nie mówiąc już o tym, że skład też się nieco różnił. Do Polski Moya przywiozła doborową ekipę. Bracia, Fionán De Barra (gitara i śpiew) oraz Cormac De Barra (harfa i śpiew) to bardzo zgrane, rodzinne duo, z muzycznymi tradycjami, które towarzyszy już Moi od kilku lat. Sami też sporo koncertują, nagrywają. Cormac, to już mistrz swojego instrumentu, grywał z większością "wielkich" muzyki irlandzkiej. Z autorskimi koncertami zjeździł już kawał świata. Pozostająca nieco z tyłu, lekko w cieniu, skromna skrzypaczka, o ciepłym, miękkim głosie - Sinead Madden, też ma się czym pochwalić. Podczas koncertu zaśpiewała utwór ze swojej solowej, debiutanckiej płyty "Honey Promises", która zbiera na wyspach bardzo dobre recenzje. No i wreszcie klawiszowiec (i operator całkiem fajnego "Maczka"), Ian Parker. To Szkot, który gra z Moyą od 25 lat i jest również częścią Clannad. Wszyscy razem bardzo dobrze brzmieli wokalnie. Dobrze ustawione głosy, pasujące do siebie barwą - ujmowały mnie przy każdym utworze. Miękko, naturalnie, bez napinania, choć w panującej temperaturze, śpiewanie z pewnością nie było łatwe. A Moya...

Cóż, Moya jest w dobrej formie. Głos ma mocny, gdy trzeba potrafi zaśpiewać z energią, potrafi też wydobyć nastrój danej pieśni (lata praktyki chciałoby się rzec). Bez wątpienia to był jej wieczór, ale zasługa tu też spora dobranej załogi.

Kolejne utwory wypełniały wnętrze kościoła, kolejne efekty świateł podkreślały ich charakter. Znów znany motyw, tym razem "I Will Find You" z filmu "Ostatni Mohikanin". Moya nie zapomniała o swojej uzdolnionej załodze. Obok Sinead, także Cormac miał swoje pięć minut. I to jakie! Z płyty "My Match is a Makin' " wykonał "Carolan's Concerto" na harfę! I to było prawdziwe "concerto virtuoso". Owacje, które Cormac zebrał, były jak najbardziej zasłużone.

Koncert trwał półtorej godziny. Nie wiem kiedy to minęło. Oczywiście publiczność nie chciała ich tak szybko wypuścić. Początek bisu to:

"A wall strong in numbers
Burns the midnight candle
The brave arm in arm
Stands before them now
Up against the wind
Old ways up against the wind“

czyli pierwsza strofa "Against the Winds", z początków solowej kariery Moi, a na sam koniec "Oiche Chuin" z niespodzianką. Koniecznie musicie to usłyszeć…

Po koncercie, Moya spotkała się z fanami, podpisywała płyty, ucinała sobie pogawędki i chętnie pozowała do zdjęć. To prawda co piszą. Ona i zespół są bardzo kontaktowi, sympatyczni i otwarci na rozmowy. Byłem mile zaskoczony. Oczywiście przywieźli płyty, zarówno Moi, jak i Sinead. Jest w czym wybierać, choć w kieszeni po takich zakupach trochę będzie pustawo (każda płyta 50 zł).

Dziś koncert w Poznaniu, gdzie bilety już są wyprzedane niestety, ale w środę (1.12) Moya będzie w Warszawie, a w czwartek w Gdańsku (bilety jeszcze są, więc nie zwlekajcie). Ja w warszawskiej Bazylice o. Salezjanów zamierzam się pojawić. Kogo spotkam?

Moya Brennan, Wrocław, Kościół Garnizonowy p. w. św. Elżbiety, 29.11.2010
Portal Folk24.pl jest patronem medialnym trasy Moi Brennan w Polsce.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu