Jak zostałam sprzedana

Celtic-Balkan Power Project
Iweta Kulczycka, 23 maja 2012
Celtic-Balkan Power Project
Fot. Sandra Zera
Lubię robić sobie różne przyjemności. Niektóre chętki napadają mnie znienacka, są bardzo niespodziewane i absolutnie nieplanowane. Zatrzymuję się wtedy na chwilę i pozwalam im otulać mnie jak ciepłym kocem w zimie.

Herbata w ulubionej herbaciarni, książka tu i teraz, niezależnie od tego, co właśnie robię, słuchanie ulubionego utworu (dziś ulubionego, bo to nie jest sprawa stała) non stop z ciągłym zadziwieniem. Taka już ze mnie hedonistka. Ale są też inne przyjemności. Takie, które trzeba zaplanować, sprawdzić, czy mówią tym samym językiem co ja, pomacać ten kocyk, zanim dam się nim otulić. I tak było właśnie w tym przypadku.

Na koncert "Celtic-Balkan Power Project" przygotowywałam się psychicznie całkiem długo. Wiedziałam, że będzie, stopniowo odkrywałam, kto będzie uczestniczył w tym projekcie i co on faktycznie będzie obejmował. I coraz bardziej mi się podobał. Ideą koncertu był muzyczny pojedynek cygańskiej muzyki bałkańskiej i muzyki irlandzkiej. Aż dwie wisienki na jednym torcie.

Zawsze chylę czoła przed wszelkimi imprezami organizowanymi przez jakże dobrze wszystkim znany zespół Carrantuohill. Chociaż do mnie samej trafiają bardziej tradycyjne aranżacje muzyki irlandzkiej, lubię pobawić się przy ich żywiołowych koncertach, a najbardziej cenię ich za propagowanie muzyki irlandzkiej w różnych środowiskach i w różnych formach. Dzięki ich pierwszym nagraniom w ogóle odkryłam, że istnieje Irlandia i że ma mi tyle do zaoferowania.

Kiedy dowiedziałam się, że te zasłużone osobistości pragną zaprosić do współpracy przy tym projekcie czołówkę polskich muzyków parających się tradycyjną muzyką irlandzką, nie kryłam zachwytu. A potem…. po raz pierwszy usłyszałam nagrania formacji Fanfare Ciocărlia, która podczas koncertu miała reprezentować Bałkany i... zostałam sprzedana.

Fanfare Ciocărlia to rumuńska orkiestra dęta, jak się okazało jedna z najlepszych na świecie. Żywioł, naturalność, nieprawdopodobna wirtuozeria. To wszystko spowodowało, że na sam koncert czekałam z ogromną niecierpliwością. I cóż, nie przeliczyłam się.

W dzień koncertu (12 maja) Rybnik był chłodny i deszczowy, ale organizatorzy zadbali o odpowiednie zadaszenie i można było oddać się przyjemnościom słuchania. Program wieczoru przewidywał sporo rozpalających atrakcji, jak choćby występ Częstochowa Pipes and Drums, grupy, która oprócz szkockiej muzyki zaprezentowała tańce z tego regionu, czy grupy tanecznej Salake, która stale udowadnia, że mistrzowski poziom w tańcu irlandzkim można osiągnąć w bardzo młodym wieku.

Aż wreszcie nadszedł czas pojedynku. Na początku muzykę irlandzką reprezentował sam Carrantuohil, brawurowo wykonując bardziej i mniej tradycyjne numery, czasem z towarzyszeniem wokalistów: Martyny Czech (bardzo ciekawy, smutny głos) i Roberta Kasprzyckiego (chyba nie trzeba przedstawiać) oraz Sławka Tatery na gitarze elektrycznej. W odpowiedzi Fanfare Ciocărlia przedstawiała swoje fantastyczne aranżacje. Niektóre z utworów zaprezentowanych podczas koncertu to tradycyjne melodie bałkańskie, inne zaś to znane standardy przedstawione w bardzo nowatorski i - muszę przyznać - porywający sposób. Energia muzyków z Rumunii natychmiast udzieliła się publiczności. To było naprawdę niesamowite przeżycie. Należy również zauważyć, że ta energia, doskonały kontakt z publicznością pomimo bariery językowej i radość grania to tylko dodatek do niesamowitych umiejętności muzyków i błyskotliwych pomysłów aranżacyjnych.

I gdy już sądziłam, że palma pierwszeństwa należy się Bałkanom, szeregi irlandzkie zasilili Agnieszka Sroczyńska (skrzypce) oraz muzycy z zespołu Duan: Kasia Szyszkowska (skrzypce), Szymon Białek (tu: skrzypce), Witek Kulczycki (irlandzki flet poprzeczny, whistle), Tomek Urbański (akordeon) i Adam "Rorian" Kryński (bodhrán). Moc zespołu Carrantuohill została uzupełniona dobrym irlandzkim "mięchem". Brzmiało to znakomicie, zarówno w utworach irlandzkich, jak i tych granych wspólnie z formacją z Rumunii. Prawdziwa uczta! Przyszło mi więc przyznać, że pojedynek zakończył się remisem, więc konieczna jest dogrywka! Oby Panowie Organizatorzy wzięli to sobie do serca i dali nam możliwość "powtórki z rozrywki".

Na koniec chciałam się podzielić pewnym spostrzeżeniem. Im większe wrażenie robi na mnie czyjaś sztuka, tym więcej pokory odkrywam w jej autorze. Tak było również i tutaj. Zarówno po jednej, jak i drugiej stronie tej muzycznej barykady spotkałam ludzi o fantastycznych umiejętnościach, lecz przede wszystkim o wielkiej radości z grania i ogromnej pokorze. Głównym bohaterem na rybnickiej scenie nie byli sami występujący, ale muzyka, która była przez nich przekazywana. Wszyscy słuchający i tańczący pod sceną czuli to znakomicie. Trzeba wielkiego serca, aby zrezygnować z siebie i skupić się na muzyce i wspólnocie jej tworzenia. Chapeau bas!

 

"Celtic-Balkan Power Project", Carrantuohill i Fanfare Ciocărlia, 12.05.2012, Rybnik

 

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu