I zadrżała Chatka

22 Mikołajki Folkowe - dzień 3
Kamil Piotr Piotrowski, 2 stycznia 2013
22 Mikołajki Folkowe
Fot. Wojciech Małota
Mikołajki Folkowe, jak przyznają organizatorzy, szukają formuły, pomysłu na nowe czasy. Jednym z nich jest koncert mocniejszego uderzenia "Hello Folks!". Zbieżność nazwy z pewną, cykliczną audycją Radia Lublin jest nieprzypadkowa.

Akademickim Centrum Kultury "Chatką Żaka" w niedzielę, trzeciego dnia XXII Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Ludowej "Mikołajki Folkowe", rządził Marcin Puszka, który w Radiu Centrum, od kilku lat prowadzi audycję "HelloFolks!", i pod tą nazwą organizował też w Lublinie koncerty plenerowe nowego, mocniejszego folku. W porozumieniu z organizatorami, przygotował program niedzielnego koncertu i czuwał nad jego przebiegiem.

Koncert folk-metalu w Chatce Żaka okazał się jak dla mnie przedsięwzięciem zbyt głośnym, nawet jak na metalowe standardy. Brzmieniowo obronił się tylko Lia Fail, lubelska grupa grająca folk celtycki. Reszta, Roberto Delira and Kompany, a zwłaszcza węgierska Niburta, zostali przytłoczeni decybelami. Walka akustyków by dopasować ilość nawiezionego sprzętu do warunków, raczej teatralnej niż koncertowej sali, była długa i ciężka, ale jakoś dali radę - jakoś. To było prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza przy Niburcie. Dla kogoś kto przybył poskakać było ok, dla mnie raczej ciężkostrawne, nie to żebym nie lubił "heavy", po prostu lubię posłuchać muzyki, a czasem moc muzykę zabija.

A zaczęło się

Ponieważ Lia Fail słyszałem już podczas ostatniej edycji Festiwalu "Zamek" w Będzinie, nie słuchałem całego koncertu. Część czasu spędziłem na naszym stoisku korzystając z ostatniej szansy na spotkania z naszymi czytelnikami i rozmowy z tymi, którzy jeszcze portalu Folk24 nie znali. Jak się okazało w Lublinie mamy jeszcze sporo do zrobienia.

Wracając do Lia Fail, potwierdziło się, że to już stabilna ekipa, która wypracowała sobie własną wizję grania muzyki inspirowanej tradycyjnymi nutami z Irlandii czy Szkocji. Konsekwentnie rozwijają się w tym kierunku. Zorientowani w temacie, wyszukują mniej lub bardziej znane, tradycyjne songi i opracowują je na swój sposób, mocniej, bardziej rockowo. Ale i nastrojowych pieśni nie unikają. Jedno tego wieczoru rzuciło się w... uszy, w Chatce Żaka zabrzmieli pełniej niż w Będzinie.

Oj te demony

Ostrzyłem sobie zęby na Delirę, bo jeszcze Roberta Jaworskiego z Kompany nie słyszałem, a skład kompanii zacny: Kamila Janiak - śpiew (Das Moon, Happy Bones), Michał Stawarz - instrumenty perkusyjne (R.U.T.A.), Katarzyna Kapela - śpiew, skrzypce, skrzypce barytonowe (Sutari); Dariusz Goc - lutnia długoszyjkowa, bas (Fonofobia, Mordewind) i Robert Jaworski - śpiew, gęśla smyczkowa, lira korbowa, fidel renesansowa, skrzypce (Żywiołak, ich troLe, Kapela ze wsi Warszawa, troL Schuttenbach). Po tak doświadczonych muzykach spodziewałem się sporo.

Robert Jaworski kontynuuje to z czego zasłynął w poprzednich projektach, z wyszukiwania dawnych legend, opowieści z mitologii Słowian i ubarwiania ich muzyką cięższą, co ciekawe, aranżowaną na instrumenty dawne, budowane także przez niego. Byłem ciekaw jego dzieła, zbudowanej na podstawie odkrytej tuż po wojnie "gęśli gdańskiej". Robert stworzył na jej bazie zmodyfikowany nieco instrument, który nazwał "gęślą smyczkową" i opracował specjalną technikę gry. Podziwiam! Obok niej zabrzmiały baraban, lira korbowa, lutnia dopełniając "dawnego instrumentarium".

Przyznam, że idąc na koncert liczyłem po cichu, że Robet i rD&K podąży śladami dawnego Żywiołaka (wybaczcie, porównań nie da się uniknąć). Po części tak jest, ale to nie ta energia, głównie za sprawą głosów wokalistek, słabych, a w Chatce dodatkowo przykrytych zbyt głośnymi instrumentami - nie rozumiałem co do mnie śpiewano. Miałem też wrażenie, że obie panie nie bardzo ze sobą się zgrywały. Jakby nie było między nimi komunikacji. Raz jedna, a raz druga kończyła partie wokalne szybciej lub później niż koleżanka. Błąd raził.

Instrumentalnie koncert ciekawy, zwłaszcza sekcja, Michał i Darek umiejętnie tworzyli tło. Zaskoczyła mnie skrzypaczka, Kasia Kapela. Dzień wcześniej w Sutari, skromna, wesoła muzykantka, dziś z nowym makijażem, przeobraziła się w wulkan energii, potwierdzając, że dla zdolnego muzyka, nie ma znaczenia czy gra folk, folk-metal czy folk-rock, jeśli ma opanowaną bazę, podstawy. Jeśli ktoś tego wieczoru był demoniczny, to właśnie ona.

Większość utworów była do siebie podobna, i końcówka już trochę mnie znużyła. Wbrew pozorom lepiej wypadły te songi, gdzie śpiewających było mniej.

Gdzie są stopery?!

Jak się okazało później, DeLira & Kompany w porównaniu z Węgrami był jednak "cichutki". Choć fanem metalu w folku nie jestem, to byłem ciekaw tej grupy, bo na płycie festiwalowej brzmiała świetnie. Niestety, ilość i moc sprzętu, przytłoczyła muzykę zespołu Niburta. Masa sprzętu, którą przywieźli generowała sprzężenia. By tego uniknąć akustycy co jakiś czas zdejmowali niektóre instrumenty, efektem czego niknęły, np. w momencie solowej partii skrzypce były ledwie słyszalne, innym razem zaś wwiercały się w uszy. Ta ściana dźwięku sprawiała, że komfortu słuchania prawie nie było, ale jak zawsze "tancerzom" to akurat nie przeszkadzało. Licznie wylegli przed scenę. Ja wycofałem się taktycznie, po pierwszych 15 minutach, na z góry upatrzone pozycje. Po kolejnych wycofał się także nasz redakcyjny kolega, oddany fan folkmetalu, Witt Wilczyński.

- "Nie skreślam tej młodej grupy, bo słychać u nich potencjał. Mają fajne pomysły na łączenie bałkańskiego folkloru z metalowym graniem (wspaniale brzmi głos wokalistki, charakterystyczna dla Węgierek nosowość w tej stylistyce świetnie się sprawdza). Jak sporo młodych kapel za dużo jednak chcieli pokazać, za dużo grzybów w barszczu. Z jednej strony proeuropejscy repertuarowo, a z drugiej, momentami jako żywo wypadali jak Suicidal Tendences - przerysowanie. Zrobił się taki misz-masz, chaos, który potęgowały jeszcze kiepskie warunki akustyczne sali." - skomentował Witt to, co usłyszał.

A jednak się da

Może kilkadziesiąt osób opuściło salę. Gdy już fala uchodźctwa przepłynęła, stał się cud - zabrzmiała wreszcie muzyka, i to nawet ludowa, węgierska (odnalazłem folk w metalu, Witt nie doczekał) i popłynął śpiew. Wróciłem na salę, gdzie ponad 2/3 siedzeń dalej była zajęta. Cóż, Marcin Puszka nad promocją tej muzyki, budowaniem środowiska, pracuje w Lublinie od lat, efekty musiały kiedyś przyjść. Niburta tym czasem rozwijała przepiękny "Nap es hold", który zwrócił na nich moją uwagę. Głos wokalistki rzeczywiście przyprawiał ciary. Moje szczęście trwało krótką chwilę, bo znowu Węgrom włączył się "szatan". Czmychnąłem ponownie do kuluarów, skąd było o wiele lepiej słychać. Na sali zabawa trwała w najlepsze.

Jaki ten festiwal?

W komentarzach do artykułu o festiwalu na stronie jednej z gazet lokalnych, anonimowy, dawny uczestnik napisał:

- "Ci którzy zostali po koncercie do domu i na koncert i do domku... byle szybciej i szybciej...połykając kolejne "atrakcje". M.F w Lublinie dawniej dla mnie były świętem spotkania, Świętem Przyjaciół a dziś to kolejna impreza, kolejny koncert, jakich wiele... Szkoda...".

Z jednej strony go rozumiem, żal czasów grupowego śpiewania do świtu, rozmów do pierwszego warsztatu następnego dnia festiwalowego. Nie da się ukryć, pod tym kątem Mikołajki się zmieniły. Z drugiej szat nie ma co rozdzierać, bo to życie nas dogania. To samo dzieje się np. na scenie żeglarskiej. Ci, którzy kiedyś wodzili rej na afterparty - "dorośli". Wpadają tylko na konkretne koncerty (nianie są drogie, a dziadkowie nie zawsze mają czas i ochotę pomóc), a młodzi jeszcze nie przejęli pałeczki.

Trudno oceniać mi imprezę po jednej edycji, na dodatek takiej, która odbywa się w ogólnej, finansowej zapaści. W Lublinie w tym roku nie było źle. Mimo znaczącego - jak wielu podkreślało - spadku liczby widzów, jak dla mnie klimat był. Kto chciał ten rozmawiał, kto chciał ten grał. Co prawda "pub festiwalowy" był raczej szczątkowy w formie (tylko z nazwy) i nie spotkałem tam zbyt wielu muzykujących, za to kuluary tętniły życiem. Mnóstwo stoisk z wisiorkami, kamykami, biżuterią, itp, koncerty pod schodami, warsztaty, to wszystko sprawiało, że ludzie przystawali, rozmawiali, lub po prostu uczestniczyli.

W swoim żywiole byli miłośnicy tańca - tańczyli gdzie tylko mogli - najchętniej na warsztatach. Same warsztaty też nie narzekały na brak uczestników. Gospodarze? Bardzo uczynni i gościnni. Nadal oddani temu co robią od lat - folkowi. A koncerty, jak to koncerty - jednym się podobały, innym nie, ważne, że były, i do tego różnorodne. Dla mnie było ciekawie. Poglądowo dnia pierwszego, folkowo drugiego i... "nieco" inaczej trzeciego. Za rok postaram się też dotrzeć.

22 Mikołajki Folkowe - HelloFolks!, 9.12.2012, ACK Chatka Żaka, Lublin
Portal Folk24.pl był patronem medialnym wydarzenia

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu