Czekam na czwarty

III Festiwal "Czyste Country"
Maciej Świątek, 23 sierpnia 2012
III Festiwal "Czyste Country" w Wolsztynie
Fot. Robert Kashmiri
Pierwsza impreza jest jak jaskółka, która nie czyni wiosny, druga daje poważną nadzieję, trzecia przekonuje co do jej trwałości. III Festiwal "Czyste Country" w Wolsztynie właśnie umocnił swą pozycję na polskiej mapie country.

Wolsztyn zatem stał się pewniakiem, jeśli chodzi o cykliczność i pora się nad miejscem i funkcją tego festiwalu zastanowić.

Niewątpliwie idea wolsztyńskiej imprezy narodziła się jako reakcja na nadmierną komercjalizację mrągowskiego "Pikniku Country", choć nie chodzi w tym przypadku o porównywanie obu imprez, a raczej o chęć powrotu do korzeni i głównego, countrowego nurtu, zaznaczenie odrębności muzyki country w czasie rozmywania barier i granic gatunkowych.

Postrzegałem zatem zawsze "Czyste Country" nie jako konkurencję dla Mrągowa, a jako jasno określone stylistycznie przedsięwzięcie, niewątpliwie potrzebne i stanowiące alternatywę dla tracącego gatunkowy charakter festiwalu w Mrągowie.

Tak się jednak złożyło, że w tym roku na brak country w Mrągowie nie można było narzekać, a ponadto brak bezpośredniej telewizyjnej relacji uwolnił "Piknik Country" od najazdu popowych gwiazd. Dodatkowo mieliśmy w programie pięć amerykańskich zespołów plus wykonawcę z Nowej Zelandii, było więc też i międzynarodowo. Oczywiście pojawia się pytanie, czy ta zmiana jest trwałym zwrotem w "piknikowej" historii, czy, jeśli powróci telewizja, wróci także komercja w znanym wydaniu. Na to pytanie odpowie czas.

Ważne to o tyle, że telewizyjny Piknik w Mrągowie ma nadal znacznie większą siłę oddziaływania niż nieobecny w mediach Wolsztyn, a chciałoby się, żeby takie wydarzenia jak koncerty Raya Scotta czy Hamiltonów poszły w Polskę znacznie szerzej niż umożliwia to przekaz internetowy. Jakaś współpraca czy wymiana między obu imprezami byłaby więc pożądana, ale obawiam się, że realia naszego kraju będą jednak inne.

Można co prawda wyobrazić sobie, że "Czyste Country" w Wolsztynie wreszcie zostanie przez media zauważone i na którejś kolejnej imprezie ogólnopolska telewizja się pojawi, ale wtedy może się też zdarzyć, że Wolsztyn pójdzie mrągowską drogą i trzeba będzie tworzyć i dla niego alternatywę. Na razie to jednak tylko rozważania teoretyczne. Wychodzi mi jednak na to, że najwyższa pora przestać patrzeć na wolsztyński festiwal jako na opozycję wobec mrągowskiego "Pikniku", a spojrzeć na jego samoistny kształt.

Główną osią konstrukcyjną Wolsztyna jest obecność amerykańskich gwiazd i to goszczących na tej imprezie nie dzięki pośredniczącym agencjom, a z powodu bliskich kontaktów Lonstara i Magdaleny "Wilczycy" z nashvillskim środowiskiem. W Wolsztynie nie występują więc i raczej nie wystąpią, znajdujące się na szczytach list przebojów, amerykańskie gwiazdy country, ale mogą pojawiać się indywidualności nie mniejsze, tyle że z kręgu albo artystów niezależnych, albo ukryci za plecami gwiazd songwriterzy.

Z mojego punktu widzenia to nawet ciekawsze, bo pozbawione reklamowego blichtru czyli znacznie bliższe samej idei country. Wizyta w zeszłym roku Billy Yatesa czy w tym Raya Scotta to wydarzenia niewątpliwe. Jeśli Wolsztyn będzie nam rokrocznie dostarczał takich artystów, to tylko zacierać ręce i mieć nadzieję, że bezpośredni kontakt z nimi stanie się odczuwalny również w twórczości naszych wykonawców country. Dzięki bowiem naturalności tych wolsztyńskich polsko-amerykańskich kontaktów mogą zacząć zachodzić inne naturalne procesy przenikania na polskie sceny tego prawdziwego brzmienia Nashville.

Zauważmy, że w zeszłym roku w Wolsztynie miała miejsce promocja polsko-amerykańskiej płyty "Lonstar &...", a w tym roku promowano kolejny krążek nagrany przez wykonawców polskich i amerykańskich czyli "Across The Ocean" będący wynikiem współpracy Hamiltonów i Colorado przy znacznym udziale Lonstara. Czy coś podobnego pojawi się za rok? Jakkolwiek by nie było coś tu się zaczyna tworzyć i oby ten proces rozwijał się.

Większe kontrowersje wzbudza dobór polskich artystów występujących w Wolsztynie. Spory wywołała już sama nazwa "Czyste Country", jako że niektórzy poczuli się nieczyści, a i po prawdzie bardzo trudno jest tę czystość gatunkową bez wątpliwości określić. Myślę, że w tym względzie znajdzie się zawsze jakieś zdroworozsądkowe kryterium, a dbałość o stylistykę zawsze można zachować w doborze repertuaru. Ważne dla festiwalu jest to, że countrowcy po naszemu chcą na tej imprezie występować i praktycznie od pierwszej edycji zdobyła ona sobie rzeczywisty prestiż.

Bardzo też mi się podobało, że organizatorzy zdecydowali się na zapraszanie do Wolsztyna młodzieży. Tę furtkę otworzyła Dorota Krawczyk a w tym roku skorzystali z niej Krysia Mazur i Asia Orlińska z Wheels of Steel. To ważne, żeby młodzi adepci country poczuli przychylność countrowego środowiska, zwłaszcza tego o ortodoksyjnym, że tak to nazwę, nastawieniu. To jest i zachęta, i powód do niejakiej dumy, ale przede wszystkim możliwość bezpośredniego kontaktu z uznanymi artystami i znającą się na rzeczy publicznością.

Wolsztyn docenia też tancerzy i to nie tylko jako koncertowe ozdobniki, ale samodzielne podmioty artystyczne. Bardzo mnie choćby ucieszyła w tym roku obecność grupy tanecznej Dallas, historycznej już niemal, a bardzo rzadko widywanej na countrowych scenach. W Mrągowie bije się rekordy w tańcu liniowym, może też i Wolsztyn zaproponuje jakieś spektakularne wydarzenie taneczne?

Całości obrazu Wolsztyna dopełniają goście z bliskiej zagranicy, czyli w tym roku Alan Mikusek, Vixva i Hillbilly DeLuxe. To też efekt coraz lepiej rozwijającej się współpracy z sąsiadami. Pamiętam trudne początki i cieszę się tym bardziej z obecnego stanu rzeczy.

Po trzeciej imprezie można więc powiedzieć, że "Czyste Country" w Wolsztynie stało się imprezą pełną, mającą sprecyzowany charakter, a także akceptowaną przez fanów - poprzez liczną obecność oczywiście. Znaczące, że są to bardzo różni fani, a spotkałem się w tym roku z opinią mrągowskich pionierów, którzy zauważali, że w Wolsztynie jest właśnie tak, jak w Mrągowie drzewiej bywało.

To podobieństwo do mrągowskich początków niesie jednak pewne zagrożenie dotyczące rozwoju infrastruktury. Prowizoryczna scena choć z przyzwoitym zapleczem, brak widowni, ale przecież wiele festiwali odbywa się w szczerym polu, na razie wystarczająca, ale być może niedostateczna w przyszłości, baza noclegowa to sprawy, o które zadbać musi samo miasto, jeżeli chce, żeby impreza się rozwijała. Jeśli bowiem ten rozwój nastąpi, aktualne możliwości staną się niewystarczające. Bywalcy Wolsztyna twierdzą, że już przez te trzy lata wiele się zmieniło, więc oby tylko tak dalej. Przykład Mrągowa może tu jednak zadziałać pozytywnie, bo przecież nie ma porównania co do tego, jakie było Mrągowo w początkach "Pikniku Country", a jakie jest teraz.

Na marginesie, skoro Wolsztyn komunikuje się jakoś z litewskim Visaginas to może i z Mrągowem mógłby? Na pewno sporo by z mrągowskich doświadczeń skorzystał.

Festiwal wolsztyński oglądałem co prawda tylko w Internecie, stąd niewiele mogę napisać o jego atmosferze, ale wrażenia artystyczne odniosłem bardzo pozytywne. Z ciekawością czekam więc na następny, czwarty już z kolei.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu