Cabo Verde melancholijne

Subtelne dźwięki Nancy Vieiry w katowickim Kinie Rialto
Julia Brodowska, 15 października 2019
Nancy Vieira w Rialto
Fot. Nadina Dobrowolska / Kinoteatr Rialto
W sobotnie popołudnie piękne wnętrza przedwojennego kina wypełniły tęskne melodie przetykane tanecznymi rytmami Wysp Zielonego Przylądka. Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce na tak cudownie kameralny koncert.

Mimo wczesnej pory (pierwszy koncert rozpoczął się o 16:30) Nancy Vieira przyciągnęła do katowickiego Kina Rialto wielu bardzo uważnych słuchaczy, sala była pełna. Coraz częściej przekonuję się, że muzyka z Cabo Verde cieszy się w Polsce wyjątkową popularnością. Z pewnością ogromna w tym zasługa Marcina Kydryńskiego, który w swojej radiowej Sieście prezentuje nowych kabowerdyjskich muzyków, a także niektórych z nich zaprasza na krótkie trasy koncertowe w naszym kraju. Tak też stało się w przypadku Nancy Vieiry, ale tym razem nie było to jednoznacznie radosne i taneczne oblicze tej muzyki. Ci, którzy spodziewali się afrykańskiego szaleństwa, mogli być zawiedzeni. Co więcej, myślę, że nawet dla znających płyty artystki, niezwykła delikatność tego koncertu mogła być odrobinę zaskakująca. Ale było to zaskoczenie jak najbardziej przyjemne!

Ze skromnym składem

Nietypowy okazał się już sam skład zespołu, ponieważ wokalistce towarzyszyło jedynie trzech gitarzystów. Dbali oni o utrzymanie rytmiczności koncertu, ale mimo to miałam wrażenie, że publiczność, przyzwyczajona do obecności perkusji, była nieco skonsternowana, kiedy artystka namawiała do tańca. Interesujące, jak bardzo przyzwyczajamy się do pewnych schematów. Mnie natomiast zawsze urzekają próby wyrwania się z nich, zwłaszcza, że dzięki takiemu składowi koncert Nancy Vieiry zyskał niepowtarzalnie kameralny charakter. Czułam się jak w maleńkim klubie, w którym muzycy grają zaledwie dla kilku osób. Udało im się stworzyć prawdziwie intymną atmosferę i podejrzewam, że każdej osobie na widowni wydawało się, że koncert ten skierowany jest tylko do niej.

Kojącym głosem

Artystka wyszła na scenę boso, w czerwonej sukni i od pierwszych dźwięków wniosła dużo ciepła i światła. Nancy śpiewa w taki sposób, jak gdyby działo się to gdzieś przy okazji, te dźwięki pojawiają się zamiast mowy. To nie jest wokalistka, która używa głosu w sposób ekspresyjny i zróżnicowany, ale w muzyce kabowerdyjskiej, podobnie jak w brazylijskiej, ta monotonność się sprawdza. Zwłaszcza, że brzmienie Nancy jest wspaniale kojące i na żywo nie zostało przytłoczone instrumentalnym nadmiarem. Muzycy stworzyli nastrój, który pozwolił pieśniarce pokazać wszystkie subtelne kolory, a doskonałe nagłośnienie (!) uwypukliło głębię jej wokalu.

Duch Cesárii

W muzyce wykonywanej przez Nancy można odnaleźć bardzo różne wpływy, trudno byłoby ją porównać do kogokolwiek z wykonawców pochodzących z Cabo Verde. Słychać u niej jednak inspiracje muzyczną łagodnością wielkiej Cesárii Évory, co zwłaszcza poczułam podczas wykonania morny dedykowanej właśnie „bosonogiej divie”. Zachwyciłam się tym, ile było w tej interpretacji miejsca na ciszę, na wybrzmienie i dopieszczenie każdego dźwięku. Nancy cudownie potrafi śpiewać cicho, wykańczając frazy czułą, delikatną wibracją.

Mrucząca publiczność

Świetnie wypadły także żywsze utwory, zagrane i zaśpiewane z fantastyczną lekkością, jak choćby melodyjne „Les lendemains de Carnaval” – jedna z moich ulubionych piosenek z ostatniej płyty artystki. Mimo że nie przepadam za zachęcaniem do wspólnego śpiewania podczas koncertów, w sobotni wieczór udzieliła mi się atmosfera tego kameralnego występu. Publiczność stworzyła piękne, choć nieśmiałe tło w „Manhã Florida” i mam wrażenie, że to mruczenie słuchaczy – także z moim udziałem – towarzyszyło Nancy także w innych piosenkach.

Intymny finał

Najbardziej wzruszający i budujący wyjątkową więź z publiką moment nastąpił jednak dopiero pod koniec. Na bis artystka oraz gitarzysta, Olmo Marín Garcia, usiedli na schodach i wykonali „Bésame Mucho”. Długo nie zapomnę tej interpretacji, bardzo intensywnej emocjonalnie, choć przecież prawie wyszeptanej, tak bardzo intymnej. Myślę także wciąż o tym, że magia tych chwil nie wynikała z samej muzyki. Siedziałam na balkonie i przyglądałam się świeczkom na stolikach ustawionych pod sceną, obserwowałam skupione twarze słuchaczy i muskające wszystko miękkie światła. Na koncercie Nancy Viery muzyka zagrała wraz z wnętrzem Kina Rialto i klimatem tej wspaniałej sali. To nie zdarza się często. Chciałabym, by zawsze tego typu dźwięki mogły rozbrzmiewać w tak doskonałych warunkach!

 

„Marcin Kydryński prezentuje: Nancy Vieira”, 12.10.2019, Rialto, Katowice
Portal Folk24 był partnerem medialnym wydarzenia

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu