Będzie dobry rok

Werchowyna znów w Auli
Kamil Piotr Piotrowski, 15 stycznia 2012
Werchowyna
Fot. Kamil Piotrowski
Wiem już dlaczego rok bez Werchowyny to rok stracony. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji spotkać się z tą legendarną już grupą na corocznym występie w Auli Głównej Politechniki Warszawskiej, to musicie koniecznie to nadrobić.

Gdy rok temu Witt Wilczyński na naszych łamach zrelacjonował ubiegłoroczny koncert Werchowyny, postanowiłem sobie, że kolejnego nie odpuszczę. Fajnie, że jakieś postanowienia udaje mi się jednak zrealizować :D.

Słyszałem, że rok bez koncertu noworocznego Werchowyny nie będzie najlepszy. Coś w tym jest. Dla mnie osobiście rok 2010, w którym zespół nie pojawił się w Auli, był raczej średni. Do końca narzekać nie mogę, może dlatego, że zapowiadany przez Witta zły omen z powodu braku koncertu Werchowyny został nieco zneutralizowany przez pojawienie się Folk24.pl, ale generalnie łatwo nie było.

By jednak nie siać defetyzmu i nie zrzucać na barki Werchowyny odpowiedzialności za czyjś kiepski rok ukułbym bardziej pozytywne powiedzenie: rok zaczynający się od koncertu Werchowyny, będzie na pewno lepszy! Zatem mam dobrą wiadomość. Ten rok będzie lepszy! Koncert się odbył, w zakładanym terminie, znów poprzedziło go intro Sylwii Świątkowskiej (rok temu zastąpił ją Jarek Żeliński) a sam koncert… wszystko wraca na dobre tory.

Werchowyna debiutowała oficjalnie podczas Festiwalu "Mikołajki Folkowe" w grudniu 1991 r. Po raz pierwszy - jak ustaliłem wespół z Ewą Karasińską-Gajo, Ignacym Gajo i Tadeuszem Konadorem - koncert w Auli Głównej odbył się 14 marca 1993 r. Wtedy trwał ponad 2 godziny a gospodarzom towarzyszyli goście - zespół Woda na Młyn - i o wiele bogatsze instrumentarium.

- "Ponieważ zespół tworzyli studenci Politechniki Warszawskiej, członkowie Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich, próby odbywały się na uczelni. Gdy już nikogo na niej nie było lubiliśmy sobie schodzić do Auli, by pośpiewać i posłuchać siebie w jej akustyce. Tak zrodził się pomysł na te koncerty" - opowiadał mi Tadeusz Konador (w Werchowynie od stycznia 1992 r.).

W kolejnym roku, 1994, koncert odbył się już w styczniu, i w dalszych latach zawsze starano się utrzymać termin zimowy i kolędowy repertuar. W całej historii tych spotkań jeszcze raz nie odbyły się one zimą. W 2009, z powodu braku wolnej Auli, koncert został przeniesiony na marzec, a w repertuarze musiały się znaleźć zamiast szczedriwek, pieśni wiosenne. Rok później, jak wspomniałem, koncert z podobnego powodu, nie odbył się w ogóle.

Mimo wielokrotnej bytności w stolicy nigdy dotąd nie miałem okazji trafić do Auli. Przestrzeń, dostojność, nutka tajemnicy - to pierwsze moje wrażenia. Czułem się jak totalny nowicjusz, który właśnie odkrył coś pięknego, co innym od dawna jest znane a jemu było niedostępne. A gdy jeszcze w takim wnętrzu zabrzmiały śpiewy a cappella (które uwielbiam, bo nie ma lepszego instrumentu niż ludzki głos!), nowicjusz czuł się jak w raju. Przynajmniej dla mnie raj tak mógłby wyglądać - pełen znajomych i nieznajomych, pięknej muzyki i z pozwoleniem na wykonywanie zdjęć oczywiście ;).

Pierwszy w roku koncert Werchowyny rządzi się swoimi, ustalonymi jakiś czas temu, regułami. Gaśnie światło, członkowie zespołu podchodzą do świec ustawionych na środku Auli, kolejno je zapalają. Sylwia Świątkowska (kiedyś Werchowyna, później m.in. Stilo, Kapela ze Wsi Warszawa) grając na skrzypcach, obchodzi ich kilka razy. Gdy świece już płoną zespół w komplecie rozpoczyna koncert. Tego wieczoru w kręgu stanęło 12 osób, które później, w zależności od wykonywanej pieśni, dzieliły się na grupy głosów męskich czy tylko żeńskich. Obszedłem Aulę z góry na dół, odsłuchując poszczególne pieśni z różnych poziomów i stron sali. Akustyka rzeczywiście jest wspaniała.

Nie będę się rozpisywał nad programem koncertu, którego nie dane mi było wysłuchać do końca (koncert się opóźnił, mój pociąg nie chciał). Napiszę tylko, że wyjątkowość chwili, głosów, aranżacji, słowem to misterium, ta magia o których pisał rok temu Witt - były dla mnie również wyczuwalne. Nie trzeba świątyń, by poczuć bliskość siły wyższej. No raj proszę państwa…
Jak relacjonowali mi później niezawodni Ania i Witt Wilczyńscy, na koniec oczywiście aplauz, bisy, a na bis słynna już "Zoriuszka" i "Oj, a w Kyjowi da-j na rynoczku". Od członków zespołu wiem, że śpiewania tego wieczoru było im zdecydowanie mało i kontynuowali je - już we własnym gronie - do wczesnych godzin rannych.

Poniżej cytuję listę utworów, na której znalazły się m.in. ukraińskie kolędy cerkiewne (kolady), ludowe (koladki) oraz szczedriwki (pieśni życzące), którą znalazłem w programie koncertu, podobnie jak skład zespołu (rewelacja, mogłem się skupić na słuchaniu a nie robieniu notatek!).

Na ten wieczór zaplanowano:

  1. Oj, u poli wyrosła bereza - ukraińska szczedriwka
  2. Try sławnyje cari - ukraińska kolęda o Trzech Królach
  3. Oj, szczodryj weczor - ukraińska szczedriwka
  4. Atdawali maładu - rosyjska pieśń weselna
  5. Oj, a na Jana Kupała - białoruska pieśń kupalna
  6. Jak w Jerusałymi - ukraińska szczedriwka
  7. Kolada - ludowa koladka z Wólki Terechowskiej
  8. Nebo jasne zirky wkryły - ukraińska szczedriwka
  9. Zabilily sniżky - ukraińska pieśń liryczna
  10. Oj, po mostu - ukraiński psalm pogrzebowy
  11. Oj, Boże mij myłyj - ukraiński psalm pogrzebowy
  12. Oj, zyjdy, zyjdy - ukraińska pieśń liryczna
  13. Cwite teren - ukraińska pieśń miłosna
  14. Padkaszona trawka - rosyjska pieśń liryczna
  15. Sydyt‘ Mykoła - ukraińska koladka
  16. Cerkowka - ukraińska kolęda

Zespół wystąpił w składzie:

Anna Jakowska, Ewa Karasińska-Gajo, Małgorzata Madejska-Podsiadło, Aneta Mazurkiewicz, Agata Myśluk, Małgorzata Słoń-Nowaczek, Jola Węgrzyn, Ewa Wróbel-Kacprowicz, Tadeusz Konador, Mirosław Rak, Maciej Siciarek, Jakub Urlich oraz gościnnie Sylwia Świątkowska.

Tak było w tym roku (by Rafał Sowiński)

Tak było rok temu

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu