Afryki ciut, ciut
III World Fusion Music FestivalSosnowiecki festiwal po raz pierwszy odbył się w 2008 roku. Ideą organizatorów jest to, by przy każdej edycji prezentować na scenie przy ulicy Kresowej jakiś jeden temat, nurt muzyczny. I tak pierwsza edycja przebiegała pod hasłem "Euroszanty and folk". Na scenie dominowały szanty, pieśni morza i irlandzkie, szkockie oraz bretońskie melodie. Gwiazdą pierwszej edycji była legendarna, irlandzka grupa Clannad. Druga edycja to już bardziej folk słowiański, dużo rytmów bałkańskich, dużo wschodnich odniesień. Na gwiazdę World Fusion Music Festiwal 2010 nominowano znaną w Europie i na świecie Boban Marković Orkestar. Tegoroczna edycja WFMF przebiegała pod hasłem "Afryka" i przyznam, że byłem bardzo ciekaw cóż się będzie za tym kryło, gdyż niewiele mówiły mi nazwy zespołów, które zostały do stolicy Zagłębia zaproszone.
Śledziłem dwa dni festiwalu i podczas tych dni, takiej "muzycznej Afryki" jaką sobie wyobrażałem, jakiej słucham w różnych audycjach radiowych, o jakiej czytam w światowych magazynach poświęconych muzyce świata, w Sosnowcu nie spotkałem. Była to raczej "Afryka" wymieszana, wymiksowana z rockiem, bluesem, reggae, jazzem a nawet hip-hopem. Najwięcej czystych, tradycyjnych rytmów i melodii z Czarnego Lądu usłyszałem pierwszego dnia, podczas występu pierwszego zespołu - o dziwo z Polski. Grupa Afrique Nouali, bo o niej mowa, przedstawiła program, na który złożyły się etniczne rytmy wybijane m.in. na djembe oraz ludowe pieśni z Gwinei, Mali, Sierra Leone. Dzięki dobrej konferansjerce (brawo!), nieliczna niestety publiczność (oprócz mediów i innych wykonawców, przed sceną w piątek o 17:00 zjawiło się dosłownie kilka osób) miała okazję poznać historię i pochodzenie granych utworów. A były to m.in. pieśń uwodzenia, rytualna pieśń ludu Baga - "Kaki lambe", czy pieśń śpiewana na rozpoczęcie dnia - rytm "balakulanya". To był dla mnie jedyny, od początku do końca, czysto afrykański akcent na tym festiwalu. Zaintrygowała mnie też tego dnia Sally Nyolo. U niej także momentami słyszałem rdzenną Afrykę (nawiązywała do niej śpiewem i instrumentem). Cały jej występ jednak, w przeciwieństwie do innych, mnie nie porwał.
Choć następnego dnia wystąpiło więcej grup, sobota należała moim zdaniem tylko do MoZuluArt. Grupy, która połączyła muzykę klasyczną (sic!) z pieśniami i melodyką afrykańską. Trzech panów, śpiewając afrykańskie, ludowe pieśni wspaniale wtapiało się w partie smyczków, wspieranych grą na pianinie przez austriackiego współzałożyciela tej grupy - Rolanda Guggenbichlera. Na chwilę, już z nieco liczniejszą publicznością, znaleźliśmy się w całkowicie odmiennym świecie, gdzie Mozart współgrał z pieśniami rodem z Zimbabwe. Pomysł na łączenie klasyki z muzyką etniczną nie jest nowy oczywiście, ale w tym wydaniu bardzo ciekawy. I to by było na tyle, jeśli chodzi o wykonawców, którzy zrobili na mnie wrażenie.
Podczas większości obejrzanych przeze mnie koncertów dominowało współczesne instrumentarium (trochę się zawiodłem) a same występy ani do końca etniczne, ani rockowe. Teraz już chyba wiem dlaczego redaktor Wojciech Ossowski nie lubi określenia "world music".
Moim zdaniem III World Fusion Music Festival to najsłabsza z dotychczasowych edycji. Bez dominującej gwiazdy (jak Clannad, czy Boban Markowić), bez spektakularnego koncertu (jak Booz Brothers czy Russkaja) i mimo sprzyjającej pogody, z mniejszą, niż rok temu publicznością.
Tradycyjnie, ostatnim akcentem festiwalu jest koncert zapowiadający tematykę kolejnej edycji. W tym roku był to koncert muzyki żydowskiej w wykonaniu grupy Ruach. Występ, jak przekazał mi redakcyjny kolega, pokazał, że klezmerski World Fusion Music Festvial 2012 może okazać się tym najciekawszym w historii. Bardzo na to liczę, bo WFMF to największa tego typu impreza w regionie i mimo tegorocznego niedosytu, a może dlatego, przyszłoroczny, pierwszy weekend września zamierzam spędzić także w Sosnowcu.
III World Fusion Music Festival, 2-4.09.2011, Sosnowiec
Portal Folk24 był patronem medialnym wydarzenia