Znam tysiące pieśni
Rozmowa z Samem Lee, angielskim muzykiem folkowymWiększość odbiorców na hasło folk angielski, kojarzy sobie artystę w starym swetrze, z gitarą. Na twoim koncercie usłyszeliśmy instrumenty, kompletnie nie kojarzące mi się z folkiem, irlandzkimi i angielskimi songami – mongolskie cymbały, klawisze, koto, ululele, drumla. Skąd takie instrumentarium?
Na początku chciałbym podkreślić, że angielskie, irlandzkie pieśni folkowe nie potrzebują instrumentów. Dawne pieśni wykonywało się a‘cappella. Akompaniament gitary to zwyczaj, który pojawił się w latach 50-ych, 60-ych, i jest to pewnego rodzaju kłamstwo, bo śpiewanie z gitarą nie jest autentyczne dla brytyjskiego folku, nie jest związane z tradycją, a z nową modą. Utrzymywanie się tego zwyczaju dla mnie jest czymś uwsteczniającym folk. Wielu uznaje, że nie może być zmian w muzyce tradycyjnej, a to nie prawda. Ja interesuję się różnym brzmieniem instrumentów, różnymi stylami w muzyce, różnymi tradycjami, łączeniem ich ze sobą. Na mojej płycie w grze perkusji można wyłapać rytmy wschodniej i zachodniej Afryki, cymbały mongolskie brzmią dokładnie tak jak w Mongolii, ukulele, klawisze wnoszą swoje charakterystyczne brzmienie. Te i wiele innych instrumentów, które słychać na płycie, nie są instrumentami z Brytanii, ale sprawiają, że dawne folkowe pieśni brzmią inaczej, świeżo, nowocześnie.
Miałem wrażenie, że większość pieśni w dzisiejszym programie nie było pochodzenia angielskiego, a raczej były to pieśni szkockie, irlandzkie…
Ależ nie. Zaśpiewaliśmy wiele angielskich pieśni. Tak naprawdę większość z nich ma angielskie korzenie. Rzecz w tym, że pieśni podróżują, zmieniają się. Nie stosuję więc ich rozróżniania pod względem narodowym. Ja specjalizuję się w pieśniach społeczności wędrownych, nomadów, wagabundów, bardów. Są to zarówno pieśni cygańskich taborów, jak i angielskich wędrowców, czy irlandzkich lub szkockich bardów. Pieśni wędrowały razem z nimi po Wielkiej Brytanii i się zmieniały. Szkockie stawały się angielskimi, cygańskie irlandzkimi, angielskie trafiały do taborów cygańskich. Mieszały się, więc nie można ich określić jako typowo angielskie, irlandzkie, itp, to bardziej skomplikowane.
Sporo w twoim repertuarze pieśni cygańskich. Czy kraina skąd pochodzą Romowie, Indie, w jakiś sposób Cię też inspiruje? Czerpiesz także z tej kultury?
Kocham muzykę indyjską, lubię, wiele jej słuchałem, oglądałem wiele grup, ale to nie moja muzyka. Raczej nie widzę dla niej miejsca w moim repertuarze.
Kiedy zainteresowałeś się tym rodzajem pieśni?
Myślę, że pierwsze ruchy w tym kierunku miały miejsce ok 10 lat temu. Przez 6 lat intensywnie nad nimi pracowałem.
Jak opowiadałeś nam dzisiaj, poświęciłeś kilka lat na podróżowanie po Wielkiej Brytanii i zbieranie starych pieśni. Niektóre, jak sądzisz, mają nawet tysiąc lat. Ile masz już utworów w swoim archiwum?
Mam tysiące, naprawdę tysiące pieśni. Wiele to oczywiście różne wersje tej samej pieśni, ale mam ich mnóstwo, myślę, że być może około 10 tysięcy pieśni.
Powiedziałeś też ze sceny, że ta muzyka nie jest popularna w Anglii, za to zjechałeś z nią kawał świata. Z polską muzyką jest podobnie. Podziwiają nas na świecie, ale nie we własnym kraju. Jak myślisz dlaczego tak się dzieje?
Anglicy wstydzą się swojego folkloru. Ale to tylko część prawdy. Musimy pamiętać, że scena brytyjska jest jedną z najbardziej płodnych muzycznie. Stąd wyszło w świat bardzo wiele zespołów, nurtów. Fani muzyki w Wielkiej Brytanii mają naprawdę z czego wybierać. Folk nie ma aż takiej siły przebicia, no i nie jest muzyką nowoczesną. Jest piękny, jest poprawny, jest rozpoznawalny, ale nie ma takiej siły rażenia, jak pojawiające się co chwilę nowe nurty. Folk to cudowna muzyka, ale ma zbyt mało artystów, którzy wnoszą do niej świeżość, nowoczesność, są pewnego rodzaju jej wizjonerami.
Miałem okazję odwiedzić kilka festiwali w Europie i posłuchać paru młodych, brytyjskich grup folkowych. Poznałem m.in. The Young’Uns, folkową grupę roku 2014 wg BBC2. Wydaje mi się, że brytyjska scena folkowa jest świadkiem pewnego ożywienia? Młodzi ludzie ją wykonują, słuchają jej. Może jednak nastały dobre czasy dla angielskiego folku?
Tak, doszła do pewnego, wysokiego poziomu, jest trochę szumu, są konkursy, nagrody, ale wciąż obraca się to wokół tej samej, małej grupy ludzi. Nie ma nowych, młodych twarzy, nie ma świeżego powiewu. Odkąd zacząłem grać folk, od dziesięciu lat spotykam wciąż te same osoby.
A jak wiele krajów odwiedziłeś ze swoim programem?
Łatwiej wymienić te, których nie odwiedziłem (śmiech). Zwiedziliśmy niemal cały świat. Graliśmy niemal w całej Ameryce, Japonii, Chinach, Hong-Kongu, Brazylii, Australii, Nowej Zelandii, Bangladeszu. Wybieramy się do Meksyku.
I wszystko to w ciągu ostatnich sześciu lat?!
W ciągu ostatnich czterech.
Na koniec chciałem cię zapytać o twoje polskie korzenie, o których mówiłeś. Miałeś okazję odwiedzić te miejsca, skąd pochodzą twoi bliscy, lub czy może planujesz taką podróż sentymentalną w poszukiwaniu korzeni, ale też nowych inspiracji muzycznych?
Pochodzę z rodziny żydowskiej. Nazwisko mojej rodziny brzmiało Lipnicki. Połowa pochodziła gdzieś z terenów Polski, Łotwy, Rosji. Historii mojej rodziny towarzyszyło wiele bólu, wiele strat. Mam do tego wielki szacunek i zdaję sobie sprawę, że jestem wielkim szczęściarzem. Rodzina dała mi wiele. Mieszkam w największym mieście w Europie, w Londynie. Robię to co lubię, w bezpiecznym świecie. Na razie jednak nie planuję podróży sentymentalnej. Nie czuję, że muszę czegoś szukać. Chciałbym odwiedzić Kraków, inne miejsca, ale to jeszcze nie ten moment, by zmierzyć się z bolesną historią mej rodziny.
Nie planuję także badać moich korzeni pod kątem muzycznym, nie planuję włączania do repertuaru pieśni żydowskich. Na to myślę przyjdzie też jeszcze czas, ale nie teraz. Skupiam się na folku brytyjskim, to mnie teraz pasjonuje. To moja kultura.
Gdy słyszysz nazwę Polska, to co myślisz?
Polska robi na mnie duże wrażenie. Podziwiam to jak szybko się rozwija, zarówno gospodarczo, jak i kulturowo. Czuję się tu dobrze, a publiczność jest wspaniała.
Dziękuję za rozmowę.