Single wczoraj i dziś

Od dziada do mp3
Witt Wilczyński, 30 grudnia 2013
Single
Fot. Witt Wilczyński
Singiel to nie tylko osoba żyjąca w pojedynkę. Singiel to potężny oręż w walce o słuchacza, także w muzyce folkowej. Dawniej kojarzony z małą czarną płytką, ale czasy się zmieniają, więc formy i kanały promocji i dystrybucji muzyki także.

W czasie świątecznej gorączki trafić można na okruch historii, znaleziony chociażby podczas porządkowania domu... Przypadkiem (a może i nie?) wpadł w me ręce stary kuferek z zakurzonymi, ale będącymi w dobrym stanie, płytami winylowymi. Wśród nich znalazłem całą plejadę singli i ich "socjalistycznych" odpowiedników - pocztówek dźwiękowych. Stały kilka lat w cieniu i gdy niespodziewanie przypomniały o sobie, uruchomiły lawinę wspomnień i przemyśleń...

Na tych płytach znalazły się ulubione utwory moich rodziców i dziadków... Nim piosenka stanie się singlowym hitem,  powstaje najpierw w głowach muzyków - to oczywiste. Później trafia do dystrybucji w radio, tv a także internecie. Zaczyna żyć własnym życiem.

A jak to było u pradziadów? Na swój sposób początki zjawiska, jakim jest muzyczny "singiel" wręcz giną w mroku dziejów! W dawnych wiekach, gdy nie było mediów i internetu (a muzyka "zapisywana" była jedynie w ludzkiej pamięci) wędrowni pieśniarze tworzyli je na podstawie obserwacji rzeczywistości i wykonywali po prostu na żywo. Oprócz warstwy czysto muzycznej były one także nośnikiem wieści i informacji "ze świata". Siłą rzeczy - w prafolkowej otoczce, z treścią skierowaną do ludowego odbiorcy. Bardowie, dziadowie sami mogli obserwować, które pieśni były najbardziej popularne. Podobnie było w karczmach, gdzie grajkowie grali do tańca głównie to, co było najchętniej tańczone i za co najchętniej sypano grosiwem...

Gdy nastała industrializacja, gdy z wiejskich bezdroży znikli dziadowie z lirami (pozostali natomiast muzykanci w karczmach) i gdy wreszcie pojawiła się płyta winylowa, niosła ona ze sobą także nutę folkową i ludową, czy to w postaci płyt długogrających, czy krótkich, zgrabnych czwórek. Nastąpiły migracje, muzykanci  grali także w miejskich lokalach, które od rodzimych domów dzielił np. ocean. Muzyka zaczęła się przenikać, powstawały nowe style. Część kapel doczekała się nagrań. A nasi dziadkowie zasłuchiwali się np. w czarnych krążkach Syreny, co nawet znalazło odbicie w przedwojennej kinematografii (np. w filmie "Szpieg w masce").

Na naszym, PRL-owskim podwórku, mieliśmy, obok trudniej dostępnych, oryginalnych "analogów", także wysyp półpirackich pocztówek dźwiękowych. Bardzo popularnych i dających namiastkę muzycznej wolności, ale i niestety często, ze względu na niską jakość "tłoczni", skutecznie zarzynających igły gramofonów przy częstym ich odsłuchiwaniu... Owa pocztówka pełniła wówczas funkcję erzacu właściwego singla. Nie każdego było stać na zachodnie oryginałki czy nawet demoludowe piraty, dostępne na giełdach i w drugim obiegu. Rewolucja na Kubie, oprócz zmian w świecie polityki, "rzuciła" na rynek krajów "demokracji ludowej" materiały z kubańskich tłoczni, które nie zaprzestały produkcji winyli uznanych światowych gwiazd pokroju Elvisa i dla wielu z naszych rodziców była to swoista "przepustka" do wielkiego, muzycznego świata. Przepustka, która pozwalała na w miarę nierujnujące finansowo uzupełnianie rodzimych nagrań od jazzu i folku (czy raczej wówczas: skiffle i muzyki ludowej) po big-beat.

Był to czas, kiedy wbrew pozorom sporo muzyki ludowej ukazywało się na płytach winylowych. Eksplorując wspomniany kuferek, natknąłem się tam na wiele nagrań polskich oraz zagranicznych (głównie z byłych CSRS, NRD i Jugosławii oraz  Węgier, Kuby i Europy Zachodniej). Znalazłem także sporo płyt orkiestr ludowych i singli grup nawiązujących do jazzu i folkloru, wydawanych m.in. przez nasz Pronit, węgierską Pepitę, NRD-owską Amigę czy czechosłowacki Supraphon. Najczęściej są to nagrania, których znalezienie na youtube jest bardzo trudne lub wręcz niemożliwe, a które przecież dla naszych dziadków i rodziców były wręcz "kultowe".

Pamiętam do dziś, jak na przełomie lat 80 i 90 przeczytałem w "Magazynie Muzycznym" (jednym z najważniejszych wówczas muzycznych tytułów w kraju) artykuł o zaniku w Polsce rynku singli płytowych. Wtedy właśnie czas pocztówek dźwiękowych był już czasem przeszłym, a kaseta magnetofonowa zaczęła wypierać zwykły, czarny krążek. Owszem, pojawiały się jeszcze sporadycznie długogrające winyle odtwarzane z prędkością 33 obrotów na minutę, a gdzieniegdzie trafiały się trzeszczące 45-tki (najczęściej z melodiami z popularnych kreskówek lub pojedyńczymi utworami sezonowych gwiazd festiwalu w Sopocie) lecz i one w pewnym momencie znikły z rynku, razem z Pronitem i Polskimi Nagraniami...

Wraz z przemianami ustrojowymi kasety magnetofonowe, pochodzenia najczęściej nie do końca klarownego, dostępne były dosłownie "na kilogramy" u licznych, ulicznych sprzedawców. Z tamtych szalonych czasów zostało jeszcze kilka wytwórni/tłoczni, które zalegalizowały się i działają do dziś, o innych słuch zaginął, podobnie, jak o okładkach z przeróżnymi błędami... Kaseta magnetofonowa nie była dobrym nośnikiem dla singla jako takiego i choć pojawiały się próby zaadoptowania jej na potrzeby np. EPki, to jednak nie przyjęło się to powszechnie. Czas nie był wówczas sprzyjający temu, tak samo jak i sama fizyczna konstrukcja kasety...

Wraz z pojawieniem się płyt CD temat singli odżył. Nieśmiało zaczęły ukazywać się wydania tego, co do tej pory miały w swym władaniu kasety lub winyle. Mój pierwszy folkowy album CD to był nieśmiertelny De Press z hitowym "Bo jo cie kochom". Tych "kompaktów" z czasem było coraz więcej - także w postaci materiałów promocyjnych czy jeszcze później chałupniczo wypalanych demówek. Zbiegło się to praktycznie z całkowitym odejściem w cień kaset magnetofonowych. I w pewnym momencie nastąpił przełom mentalny - w świeżo zaistniałym na większą skalę internecie pojawiły się wirtualne przestrzenie, gdzie single znalazły swoje stałe miejsce. 

Dziś singiel w zasadzie nie oznacza już płyty z maksymalnie czterema utworami - to przede wszystkim teledysk, najczęściej wrzucony na youtube, a w "realu" będący nagraniem na składance lub kawałkiem promującym album. Ten model promowania muzyki, od lat obecny na różnych muzycznych scenach świata, pojawił się także wśród wykonawców naszej rodzimej sceny folkowej.

Rzućmy zatem okiem "jak to działa" na przykładzie Bałkanów. Tamże (a także dalej na Wschód i Południe), głównie wśród wykonawców szeroko rozumianej turbomuziki i popfolku, istotniejsze jest wydanie nowego kawałka niż płyty jako takiej. Gdy pytam tamtejszych wykonawców o dyskografie, najczęściej otrzymuję listę utworów już nagranych. Fan jest tam na bieżąco informowany o nowościach przez oficjalne profile internetowe, nierozłącznie przypięte do kanałów youtube (w tym także na profilach konkretnych wytwórni płytowych), a singiel z października nie jest już niczym nowym w grudniu. Nie wpływa to bardzo znacząco na popularność danych kawałków czy wykonawców, po prostu dołączają one do ogromnej puli utworów tworzących scenę. Nie zawsze kawałek jest okraszony teledyskiem jako takim (może to być po prostu zdjęcie/obrazek z muzyką w tle), ale i ten coraz częściej staje się nośnikiem dźwięku. Obraz, który równolegle z zaistnieniem internetowym pojawia się w prywatnych stacjach telewizyjnych, informuje o wydaniu kolejnego utworu, na kolejną składankę. Niejednokrotnie artyści, uchylając rąbka tajemnicy, publikują w związku z tym tzw. teasery, czyli fragmenty montowanych właśnie teledysków, a zdjęcia z planów filmowych trafiają na facebooka lub (coraz rzadziej) na oficjalne strony internetowe.

Jako przykład podam stosunkowo nowe utwory jednej z gwiazd rumuńskiego manele - Laury, która późną jesienią, w odstępie dosłownie jednego dnia, ujawniła swoje dwa nowe single, nagrane w duetach. W trakcie całego 2013 r. ukazało się kilkanaście jej singli, nagranych z różnymi wykonawcami, dla różnych wytwórni:

Dobrym przykładem zajawek jest teaser wciąż najnowszej piosenki znajomej wokalistki Soriny (pełne video też już oczywiście do wyklikania "na tubie"):

oraz świeżutki (i jeden z wielu tej jesieni i zimy) hit Denisy, przygotowany na nową składankę manele:

Zainteresowanych dynamiczną sceną popfolkową odsyłam do zaprzyjaźnionego portalu Zupełnie Inne Bałkany, gdzie na bieżąco podawane są najciekawsze, ukazujące się na tamtejszym rynku single. Wróćmy jednak na nasze podwórko.

W Polsce różnica polega na tym, że nie dorobiliśmy się poważniejszej (w sensie - branżowej) prywatnej stacji telewizyjnej, nadającej folk 24h. Co nie zmienia faktu, że zespoły chętnie udostępniają najnowsze teledyski lub po prostu utwory, promując się we własnym zakresie. W mijającym, 2013 roku, tych pierwszych było już całkiem sporo:

Chłopcy Kontra Basia:

Południca!:

Čači Vorba:

Avtomat: (nowy projekt Kajetana Łukomskiego, łączący pieśni tradycyjne z elektroniką)

ŜANĜO: (nowy projekt m.in. muzyków z R.U.T.A. i Orkiestry Rivendell):

Normą już powoli staje się promowanie singli przez zespoły w ramach grania koncertów. Zespół Klezmafour, który zapraszając na promocję  singla "W górę" reklamował jednocześnie sam koncert:

podobnie jak ostatnio Karolina Cicha (i jej singiel "Białystok majn hejm") promowała płytę jednym utworem i specjalnym koncertem w... Białymstoku:

Tak samo, poprzez anonsowanie nowych, pojedyńczych utorów, promowała swoje zespoły m.in. znana na folkowej scenie wytwórnia Karrot Kommando.  Tych wszystkich utworów singlowych nie znajdziemy już na pocztówkach dźwiękowych - ale linki do nich możemy wysłać przyjaciołom emailem lub przez facebooka.

Faktem jest jednak, że to co się teraz licznie dzieje na YT, kiedyś działo się na winylach, a wcześniej na pocztówkach dźwiękowych. Nasi dziadkowie i rodzice zachwycali się szumem czarnej płyty, trzaskiem "zdobytej" pocztówki dźwiękowej lub kasety magnetofonowej. My coraz częściej sięgamy, obok "tradycyjnego" CD, po muzykę wirtualną, schowaną w odtwarzaczach mp3. Do lamusa (podobnie jak dekadę temu VHS) odchodzi DVD, wypierane przez Blue-ray.

Postęp technologiczny zmienił zapis techniczny muzyki, używane instrumentarium i techniki wokalne - ale nie zmienił emocji związanych z muzyką! Dlatego też warto odkurzać kuferki ze starymi płytami i, jeśli to możliwe, ocalać od zapomnienia, to, co w nich jeszcze trwa... Wielu z  najmłodszych melomanów może lekko zdziwić się, że  w "prehistorycznych" czasach na polichlorku winylu było równie dużo folku, jak dziś w internecie.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu