Jej fado

Carminho w Filharmonii Bałtyckiej
Julia Brodowska, 25 października 2012
Carminho
Fot. Anna Szczodrowska | trojmiasto.pl
Łzy wzruszenia, uśmiech szczęścia, fado znów rozbrzmiało w polskich salach koncertowych. Carminho, przedstawicielka młodego pokolenia pieśniarzy fado, wystąpiła na trzech koncertach w Szczecinie, Gdańsku i Lublinie.

Miałam okazję posłuchać jej w gdańskiej Filharmonii Bałtyckiej. Carminho rozpoczyna dopiero karierę międzynarodową, jednak w Portugalii jest już uznawana za gwiazdę. Uważni z pewnością wypatrzyli ją wśród pieśniarzy występujących w filmie "Fados" Carlosa Saury, ale prawdziwy sukces przyniosła jej debiutancka płyta - "Fado" wydana w 2009 r. Portugalczycy pokochali Carminho.

Nagrała przebój z hiszpańskim wokalistą Pablo Alboránem, występowała wspólnie z José Carrerasem, angażuje się także w projekty spoza fado. Jednak cały czas najbardziej związana jest z fado, można powiedzieć, że muzyka ta istniała w jej życiu od zawsze, bowiem jej matka - Teresa Siqueira także jest znaną w Portugalii pieśniarką. W Polsce Carminho przedstawiła głównie materiał ze swojej drugiej płyty - "Alma", na której z wielką klasą łączy tradycyjne melodie fado z nowymi kompozycjami pisanymi specjalnie dla niej.

Wieczór w Filharmonii Bałtyckiej bez wątpienia był niezwykły. Już sam początek zwiastował, że nie będziemy mieli do czynienia z komercyjnym spektaklem, tylko z prawdziwym koncertem fado. Na scenie pojawiło się trzech gitarzystów, a potem wyszła Carminho ubrana w prostą, długą, czarną suknię. W jej wyglądzie i zachowaniu nie było nic, co odwracałoby uwagę od przepięknego głosu. Publiczność mogła bez przeszkód cieszyć się fado i emocjami, które Carminho przekazywała w każdym utworze. Nie był to jednak koncert składający się z samych ballad. Carminho zwinnie przeplatała wzruszające, smutne melodie, z tymi weselszymi. Udowodniła, że emocje i dźwięki są zrozumiałe w każdym języku i wcale nie trzeba znać portugalskiego, by wiedzieć co pieśniarz ma do przekazania.

Na mnie największe wrażenie w jej wykonaniu zrobiły te najsmutniejsze melodie fado, kiedy Carminho kipiała od emocji i cała stawała się muzyką. Niezwykle przejmującym utworem okazała się "Alfama", piękna pieśń, kojarzona głównie  z wykonaniami wielkiej Amalii Rodrigues. Carminho zaśpiewała dużą część tego utworu a cappella, ukazując wachlarz swoich możliwości: od piano do forte, od rejestrów niskich do wysokich. Czuło się jednak, że to wszystko nie wynika z chęci popisania się, a jest dźwiękowym odzwierciedleniem targających nią emocji.

Niesprawiedliwie byłoby pisać o tym koncercie i wspominać jedynie o samej pieśniarce. Przywiozła bowiem ze sobą trzech doskonałych gitarzystów. Na gitarze portugalskiej zagrał jeden z największych współczesnych wirtuozów tego instrumentu - Luis Guerreiro. Z radością słuchałam dialogu muzycznego, jaki prowadziła Carminho z Luisem. To było zestawienie dwóch bardzo mocnych osobowości, jednak nie zwalczali się, a uzupełniali. Na gitarze klasycznej swoim ciepłym dźwiękiem czarował Diogo Clemente, świetny kompozytor i producent płyt Carminho, a na gitarze basowej delikatnie i z wyczuciem akompaniował im Marino de Freitas. Panowie mieli także swoje solo podczas koncertu, bo nie mogło przecież zabraknąć fado gitarowego, tzw. guitarrady! Szkoda tylko, że wśród publiczności okazało się to idealnym momentem do głośnych rozmów, pochrząkiwania. Sala zabrzmiała tak, jakby trwała przerwa pomiędzy utworami. Na szczęście to genialne trio gitarowe po kilku minutach zdołało skupić na sobie uwagę zupełnie zdekoncentrowanej publiczności.

Koncert zakończył się owacjami na stojąco, co również bardzo pomogło Carminho w zyskaniu jeszcze większej swobody w utworach na bis. Na sam koniec zaśpiewała fado, którego nauczyła ją mama. Widać było, że ta melodia jest jej bardzo bliska. Pochłonęła ją muzyka, do tego stopnia, że w końcu opuściła mikrofon i większość zaśpiewała bez nagłośnienia.

Siedziałam blisko sceny, więc tym bardziej czułam się jak w klubie fado, gdzie wszyscy grają i śpiewają bez nagłośnienia, gdzie to jak coś się usłyszy, zależy tylko i wyłącznie od tego jak zagrają to wykonawcy. Carminho zupełnie oddała się temu fado. Wiedziałam, że to już naprawdę koniec, że to pewna ostateczność... że nie nastąpi nic więcej, bo Carminho włożyła w to całą siebie.

Gdy się kłaniała, widziałam łzy wzruszenia na jej twarzy i uśmiech, a także radość w oczach. Takie właśnie powinno być fado - ma wzruszać, ale pozostawiać radość. Ja cieszę się, że mogłam być na tak wyjątkowym koncercie i mam nadzieję, że Carminho wróci do Polski niebawem.

 

Carminho, 16.10.2012, Filharmonia Bałtycka, Gdańsk

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu