Nie wszystko jest folkiem
Polemika do artykułu Tomasza Janasa w Piśmie FolkowymTrzymam w ręce najnowszy numer „Pisma Folkowego” (nr 1-2/2019/140-141), magazynu szacownego, na łamach którego felietony swe umieszcza Tomasz Janas. Prywatnie się lubimy, proszę więc tej polemiki nie traktować jako wojenki polsko-polskiej.
Po tym zniechęcającym wstępie (wszak lubimy, gdy polemiści biorą się za łby) odniosę się do tematu rozmyślań poznańskiego dziennikarza. Otóż, za sprawą nowej płyty Stanisława Soyki i jego wypowiedzi o muzyce łączącej folk także, choć niechętnie, z disco polo, autor przypomina inne przypadki takiej właśnie kategoryzacji. Okazuje się, że całkiem sporo artystów z najwyższej półki skłonna jest, mówiąc o folku w ten czy inny sposób, włączyć w ten nurt „badziewie dicho”. Stąd też i niepokój felietonisty, a gdy przyszło mu tłumaczyć znajomemu dlaczego Warszawska Orkiestra Sentymentalna jest folkowa (poradził sobie z tym zadaniem), przelała się czara goryczy, bo o ile jeszcze WOS można za folkową uznać, to kolejny znajomy zaatakował pytając, czy można zgodzić się z teorią, że np. Mieczysław Fogg, Chór Dana albo Vera Gran są protoplastami polskiego folku? Tu autor przyznaje się do bezradności, ale powątpiewa wraz ze słuchaczem, bo pisze dalej: „Wszystko jest poezją – twierdził pewien poeta, wszystko jest muzyką – mówił ktoś inny. Ale chyba nie wszystko jest folkiem?”
Tu zostałem wywołany do odpowiedzi, bowiem to właśnie ja prezentuję w Dwójce „Historię polskiego folku”, w którą wplatam wymienione wyżej nazwiska i zespoły.
Nie będę się tu odwoływał do słynnego stwierdzenia Woody Guthriego, który zapytany czym jest folk powiedział, że cała muzyka jest folkowa (śpiewana przez ludzi, folks), bo nie słyszał jeszcze by koń śpiewał.
Kiedyś, zapytany na radiowym korytarzu pasjonat muzyki country, Korneliusz Pacuda, twierdzący, że cała dobra muzyka jest w sumie country, zapytany o to, czy w takim razie i Bach też? Ponoć chwilę pomyślał i odparł: TEŻ. I dalej moglibyśmy brnąć w anegdoty, ale temat jest poważniejszy.
Skoro poradziłeś sobie Tomku z WOS, to odsyłam Cię do ich internetowej strony, na której masz na wstępie ich artystyczne credo: to zespół rozsmakowany w dawnych melodiach polskiej przedwojennej rewii i kabaretu. Piosenki i pieśni z repertuaru Adama Astona, Wiery Gran czy Mieczysława Fogga, aranżacje Henryka Warsa i Rostworowskiego, wykonania orkiestr Petersburskiego, Karasińskiego i Kataszka, nieustannie nas inspirują.
A zatem? Naśladownictwo czy nawiązanie tak, ale źródło czy oryginał już nie? Tomku, gdybyś chciał się trzymać tej logiki to Prusinowski cacy, a Gaca be. Sam widzisz, że trochę głupio. Odeślij więc znajomego, który ma wątpliwości do źródła i po kłopocie.
No to z jedną sprawą się uporaliśmy, ale moje gawędy na antenie Programu Drugiego powstały na bazie materiałów zbieranych do książki o historii polskiego folku. Z konieczności, specyfiki kilkuminutowej opowiastki raz na tydzień, wiele wątków pomijam (sobotni poranek nie jest dobrą porą na śledzenie losów pieśni w gettach czy w obozach koncentracyjnych). Wątki zbyt obszerne spłaszczam, opowiadam „po łebkach”, ale nie odbiegam od myśli przewodniej swojej książki, że folk jest wielowymiarowy i pewne zjawiska, nawet jeśli nie należą do naszej poetyki powinny się tu znaleźć.
Dość dużo miejsca poświęcam Orkiestrze Włościańskiej, Foggowi i Mazowszu – zmorom mego dzieciństwa i młodości. Z niezgody na ich sztukę powstała kolejna generacja artystów folkowych. Czyż i podobna postawa nie kazała zanegować Piotrowi Zgorzelskiemu, zawołanemu tancerzowi, znakomitemu muzykantowi i jednemu z pionierów, najważniejszych w procesie tworzenia mazurkowej sceny, swego artystycznego rodowodu (muzyka andyjska – Jejante?). A przecież, mimo niechęci do wspominania tego rozdziału, nie podejrzewam Piotra, by skłonny był wyrzucić temat andyjski z historii folku nad Wisłą.
Wykorzystanie sztuki do celów propagandowych, zbytnie upolitycznienie, przestarzała estetyka, to nas od Fogga czy Mazowsza odpychało. Fogga uważałem za króla obciachu. Niemniej to pokolenie dokonało rzeczy niezwykłej. Tango (ewidentnie folkowe – czyż nie?) zawędrowało do Europy i stało się na lata obowiązującą modą. Były jednak kraje, w których tango przylgnęło do duszy i zmieniło się tak znacznie, że można mówić o lokalnej jego odmianie. Mówimy więc o tangu fińskim, rumuńskim, tureckim i…polskim. Początkowo śpiewane po hiszpańsku i posługujące się oryginalną melodią, wkrótce pokochało mollowe nastroje, sentymentalne klimaty… a że teksty pisali do nich najznamienitsi poeci, no cóż. Dzieła Sygietyńskiego (Mazowsze, Warszawa) wspierali i Dobrowolski, i Tuwim (ten ostatni miał być kierownikiem artystycznym zespołu Warszawa).
Patrzę na problem disco polo w polskim folku i w opowiadanej historii nie raz cię jeszcze Tomku zaskoczę, bo i No To Co, i 2+1, i… twórca „Kolorowych jarmarków”.
Patrzę na próbę zawłaszczenia terminu folk przez intelektualistów z miasta, dla których jest to muzyka „kultowa”. To, czego słucha lud w okolicach Białegostoku jest zbyt trywialne, by mógł to zaakceptować wyrobiony meloman, który w muzyce ludowej poszukuje szlachetnego piękna.
Osobiście nie mam z disco polo problemów. Gdy zaczynałem pracę w Polskim Radiu (1985) pamiętam z jak wielką niechęcią spotykały się takie zjawiska jak muzyka ludowa czy folk. Potrzeba było paru dekad, by zmienić stan rzeczy, pracy kilku artystycznych pokoleń. Patrzę teraz na disco polo, zapewne większość tego repertuaru to badziewie i paździerz, ale może za kilka lat i tu pojawią się prawdziwe talenty? Nie to, żebym z utęsknieniem na ten moment czekał, czy pasjonował się tym bardzo, ale ciekaw jestem, bo i rumuńskie manele i bułgarska czałga czy bałkański tubro folk czy agro pop idą w tym kierunku.
I na zakończenie. Pisanie historii polskiego folku dało i mnie lekcję. Spojrzałem inaczej na Fogga i Mazowsze. Odkryłem ich wielkie znaczenie nie tylko dla kultury, ale i w innych sferach (Mazowsze jako przytulisko dla dzieci wiejskich bez szans na rozwój w zrujnowanym kraju, brawurowe akcje Fogga z recitalami na pierwszej linii, w Powstaniu…).
Historia folku pełna jest takich epizodów. Tworzą ją ludzie, z których kiedyś się podśmiewałem, a dziś mówię o nich z szacunkiem, nawet, gdy ich sztuka nie trafia mi do przekonania.
Podobne artykuły
- Magazyn FOLK24 nr 10
- 4. Warszawski Przegląd Kapel i Muzyków Ulicznych
- Nie utracić etniczności
- Najlepsza piosenka ludowa wszechczasów
- Udane potrójne urodziny
- W pełni folkowa Majówka!
- Jedna z najlepszych Siest
- Ogrody Dźwięków z końcem maja
- Tinariwen znów w Polsce
- Dziewiątego sierpnia, dwa tysiące dziewiętnastego roku