Nie brakło szant w Białymstoku

38. Festiwal Piosenki Żeglarskiej "Kopyść"
Kamil Piotr Piotrowski, 8 kwietnia 2025
38. Festiwal Piosenki Żeglarskiej „Kopyść” – Białystok 2025
Fot. Kamil Piotr Piotrowski
„Kopyść” to najstarszy polski festiwal piosenki żeglarskiej i szanty, a pojawił się już w 1979 roku. Miał kilkuletnią przerwę, ale nie zniknął i dziś to jedna z ciekawszych i bardzo klimatycznych imprez śpiewających żeglarzy.

Na naszej stronie internetowej Szanty24.pl możecie już poczytać relację z Białegostoku, z 38. edycji Festiwal Piosenki Żeglarskiej Kopyść autorstwa, jak zawsze niezawodnej naszej Szan(t)ownej Pani Redaktor Katarzyny Marcinkowskiej. Od siebie chciałem napisać tylko, że… w tym roku było jakoś takoś inaczej. Pomijam to, że po raz pierwszy od dawna (o ile nie w ogóle) udało mi się dotrzeć na „Kopyść” już w piątek, ale to nie koniec „nowości”.

Tawerna

Pierwsza niespodzianka – zniknęli ludzie z holu wokół sali widowiskowej. Wiadomo, koncert, ale mimo to zawsze było z kim na holu słowo zamienić, a tu pustki… i nie ma czym ust po długiej podróży nawilżyć… Okazało się, że w „kazamatach” kina otworzono pub i tam właśnie teraz toczyło się przyfestiwalowe życie. Klimat jak w tawernie – bajka! Tłum, dobre jedzenie i… no wiadomo. Na dodatek na wielkim telebimie (i z dobrym odsłuchem) można było śledzić wydarzenia na scenie. Już tam zostałem. I rekomenduję organizatorom to rozwiązanie na kolejne edycje. Nie szkodzi, że na sali miejscami prześwitywało, w niczym to nie psuło całości świetnego festiwalu.

Ach te torty!

Koncerty sobotnie to kolejne z serii koncertów jubileuszowych 40-lecia zespołu Cztery Refy i zespołu Mechanicy Shanty. I naprawdę poczułem, że świętujemy – i na scenie i na widowni. Oczywiście w Krakowie musiałem uciekać na swoje koncerty, a we Wrocławiu na jubileusz Refów nie dotarłem, ale nie o moją nieobecność tu chodzi. W Białymstoku było bowiem to minimum, które pozwalało odczuć atmosferę WYDARZENIA pt. cztery dekady działalności! Niewielu młodszym zespołom będzie to dane – warto to doceniać. I tak stało się na „Kopyści”. WIELKIE TUZY naszej polskiej sceny na swoich uroczystych koncertach doczekały się odpowiedniej oprawy i… tortów!!! Ale JAKIEŻ to były torty!!! Nie jakieś tam z fabryki a piękne, oooogromneee – cała widownia mogła (a chyba z 200 osób skorzystało z zaproszenia) po każdym z sobotnich koncertów uraczyć się słodkością. Nie pierwsze takie tu jadłem, ale i tak brawo Białystok!

Koncert czterorefowy

Ponieważ w pierwszym koncercie sobotnim Mechaników Shanty zaangażowany byłem na scenie dwukrotnie (w zespołach Szkocka Trupa i Sąsiedzi) więc emocje, stres, próby (a łatwo z akustykami nie było w tym roku, ale o tym w innej opowieści), przygotowania. Nie dane było mi posłuchać wszystkich wykonawców. Tylko Mechaników na finał już spokojnie wysłuchałem w całym występie.
Za to drugi koncert, gdzie gospodarzami był zespół Cztery Refy już od deski do deski. Długo zastanawiałem się dlaczego (bo nie pamiętam już kiedy tak się zadziało, że przy moim charakterze wytrzymałem kilka godzin w niewygodnym fotelu).
Dopiero Wiktor Bartczak z Czterech Refów wyraził to, czego ja nie skumałem od razu – było jak na najlepszych edycjach Łódzkich Spotkań z Piosenką Żeglarską „Kubryk”.

Jak bywa na „Kubrykach” można poczytać np. tu: „Kubryk i wszystko jasne

Bingo! No przecież program koncertu ustalali po części gospodarze łódzkiego festiwalu więc dlatego trafił tak idealnie w mój gust. Szan(t)owni Państwo no bo gdzie dziś na tej samej scenie, w jednym koncercie usłyszycie: Cztery Refy, Toma Lewisa i Qftry (mam nadzieję, że już zostaniecie chłopaki!), Banana Boat, NORTH CAPE, Flash Creep, Marka Szurawskiego w duecie z synem Filipem Dąbrowski jako Shanty Roots? I to nie w 15-20 minutowych koncertach i/czy przy kiepskim nagłośnieniu? No gdzie? W Białymstoku.
Do tej pory koncerty kopyściowe były zwykle takim mieszaniem klimatów. Trochę dawności, trochę współczesności (jak na większości żeglarskich eventów). Wchodziłem na salę na dwóch, trzech wykonawców i robiłem przerwę (mam tę przewagę, że większość z występujących słyszę wcześniej w Krakowie czy we Wrocławiu).

Nie tym razem

W tym roku koncert jubileuszowy Czterech Refów i gości zabrzmiał, jak najlepsze koncerty tzw. szanty klasycznej drzewiej w Krakowie czy jak już wspomniałem – w Łodzi na „Kubryku”. Miód na moje uszy, i nie tylko moje, bo CAŁA publiczność bawiła się RE-WE-LA-CYJ-NIE! No właśnie, publiczność. Kolejne zaskoczenie.

Chór Białystok

Publiczność mnie powaliła. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom (ze sceny nie zawsze to słychać). Cała sala śpiewała! Wszystko, jak leciało! Nawet Kanadyjczyk Tom Lewis wciągnął nas do śpiewania niełatwego angielskiego refrenu (a jeden gość obok mnie to nawet całą tę pieśń po angielsku zaśpiewał). W szoku jestem – i we wspaniałym nastroju, jak tylko o tym pomyślę – do tej pory. Coś takiego to chyba na tzw szantowej scenie działo się we wczesnych latach 90.

Bombaclass!

A wiecie co jest najpiękniejsze w tym wszystkim? Że videorelacje za chwilę będziecie mogli obejrzeć w sieci dzięki zaangażowaniu Andrzeja Kużasa z… Wrocławia, czyli youtubowego Bombaclass’a. Realizatora nagrań video tak oddanego folkowej muzyce, jakiego dziś trudno znaleźć. Dźwięk, obraz, montaż, jakość całości wysokiej próby. Nic dziwnego, bo Andrzej targa 500 kilometrów w jedną stronę masę profesjonalnego i drogiego sprzętu (widzieliście na którymkolwiek festiwalu folkowym tzw. „kran”?), rozkłada, składa, cały czas na nogach na wszystkich koncertach a później jeszcze godziny przed kompem, by to zmontować – uwierzcie mi, mega wysiłek. A efekt? Świetny. Nie wyobrażam sobie, by Bombaclassa nie było na „Kopyści”. I tylko niezmiennie dziwi mnie, że mając takiego człowieka na swoim podwórku „Szanty we Wrocławiu” nie korzystają.

Co tu jest takiego na tej „Kopyści”?

Obserwuję ten festiwal od dawna (choć z 38 edycji osobiście byłem może na 8.). Czytam różne relacje, słucham opowieści stałych bywalców i z jednym zgodzę się na pewno – klimat, luz, zaangażowanie organizatorów, detale i smaczki około festiwalowe wyróżniają ten festiwal na tle innych. Ot, choćby taka wystawa zdjęć historycznych w holu, czy festiwalowy folder, czy wspomniana videorelacja – rzadko się to już widuje, o ile w ogóle (ktoś musi się tym zająć, poświęcić czas, zdobyć fundusze a o wolontariuszy-pasjonatów coraz trudniej).
W Białymstoku jest inaczej. Czas tu inaczej płynie, ludzie są jacyś inni, bardziej dostępni, spokojniejsi. Nie wiem jak oni to robią, ale za każdym razem nie chce się stamtąd wyjeżdżać. Nie chciało się i tym razem.

Czego zabrakło?

„Wielkiej Kopyści” czyli konkursowej nagrody. Niestety w tym roku konkurs się nie odbył. I to jest zły znak-sygnał, trochę mnie martwiący, bo to jeden z najlepszych konkursów na naszej scenie, z wieloletnią tradycją, własną niezwykłą atmosferą, rozpoznawalnym symbolem (kopyścią właśnie), więc byłoby szkoda, gdyby tak już zostało.

Koniec ochów, achów, poczytajcie relację Kasi:

Kopyść wciąż na topie, choć bez kopyści

a za rok sami sprawdźcie. Do zobaczenia w Białymstoku!

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu