Niczym muzyczny magnes

Dragana Mirković vs Gogodzy Ganski
Witt Wilczyński, 2 lipca 2017
Gogodzy i Dragana
Fot. Witt Wilczyński
Turbofolk, popfolk, folkrock, punkfolk... te terminy zawierają w sobie ogromną dawkę różnych, muzycznych brzmień. Trafiły do mnie ostatnio albumy, które na swój sposób oddają te terminy. Trwało, nim je dobrze przetrawiłem.

Dziś znów trochę klimatów, na pierwszy rzut ucha zdecydowanie od siebie odległych, ale jak się dobrze wsłuchać, znajdą się i podobieństwa. Zatem zapraszam w podróż od Gogodzy Ganski z Ukrainy do Dragany Mirković z Serbii.

Biegun "północny"

Zacznijmy zatem od formacji Gogodzy Ganski, która jest kontynuatorką znanej i lubianej swego czasu Perkałaby. Dawno temu, jeszcze podczas cyklu koncertów "Muzyki w Muzeum" w warszawskim "Etnografiku" zagrała ta ostatnia i to bardzo udany gig. Dziś Gogodzy Ganski to jednak trochę inna bajka. "Tytoniowo-piwna" chrypka wokalisty, brzmienia oscylujące między dalekimi echami dixielandu, reggae, miejskim bluesem, miejskim tango, szczyptą punkrocka, odrobiną klezmierki klezmerki, rockabilly, a nawet klimatami rodem z twórczości Włodzimierza Wysockiego (przetransformowanych na dzisiejsze realia muzyczno-społeczne).

Z jednej strony grupa łączy wymienione elementy w zgrabny sposób z motywami rodem z ukraińskiego folku, rocka i prześmiewczo-refleksyjnymi tekstami - z drugiej przy kolejnych odsłuchach krążka miałem coraz bardziej nieodparte wrażenie, że ja już to słyszałem... Dobranotch, 5'Nizza, wczesny Zdob-si-Zdub, Hajdamaky, niektóre kapele serbołużyckie, Gogol Bordello (nota bene "kowerowany" przez GG), kontrowersyjna Ot-Vinta, trochę stary Kult (a bardziej nawet solowe projekty Kazika), projekt Yugoton czy nawet nasz rodzimy Vratch - grają lub grali w dużej mierze podobnie.

Zatem w podsumowaniu krążka "W tuju myt' " Gogodzy Ganski jawi mi się jako kapela przede wszystkim koncertowa - gdzie odkrywczość schodzi na drugi plan, a niezwykle ważny jest przekaz sceniczny i atmosfera gigów, utrzymana w formie prześmiewczo-sarkastycznej. Nagła śmierć lidera GG, Andrija "Fedota" Fedotowa, nadała płycie jeszcze jeden, smutny wymiar...

Biegun "południowy"

Dragana Mirković jest jak wino - im starsza, tym lepsza. W Polsce jest znana nielicznym fanom muzyki bałkańskiej w odmianie turbofolkowo-popowej, w byłej Jugosławii - mimo upływu lat i czasów "tu i teraz" niezmiernie popularna. Album "Od milion jedan" zawiera sporą dawkę brzmień pop-rockowych, ujętych w bałkański sos folkowy.

Są tu i popfolkowe hity radiowe, całkiem sporo zriffowanego gitarowo turbofolka w starym stylu, "sercłamaczowe" ballady, trochę przyjemnej dla ucha, nienachalnej dyskoteki oraz trochę okołoorientalnego brzmienia z elementami, które przewijają się też w czałdze i manele. I sporo tego co w turbofolku najlepsze - charakterystycznego dla Dragany i tamtejszych wokalistek - "pełną piersią" zaśpiewanego prostego tekstu, który w tym wykonaniu powoduje, że "serce rośnie", czyli, mówiąc dzisiejszym slangiem młodzieżowym - jest "epicko".

Do tego to wszystko stanowi swoisty monolit, który wrzucony np. do odtwarzacza w samochodzie umila podróż, a puszczony na "domówce" pcha ludzi do ruszenia w tany. Ta płyta to też, na swój sposób, pełen przekrój twórczości Dragany Mirković z różnych czasów jej działalności muzycznej, ujęty w nowych kawałkach - ale utrzymanych w charakterystycznych brzmieniach. To jest właśnie to, co odróżnia legendarną Draganę Mirković od całej plejady turbofolkowych gwiazd i gwiazdeczek.

A części wspólne?

Oba bieguny tego "muzycznego magnesu", tak od siebie różne, mają części wspólne. Najważniejszą z nich jest folk i jego szerokie ujęcie. Inne - to pochodne tegoż...

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu