Gypsy-dixie i Megitza

XVII Festiwal "Z wiejskiego podwórza"
Witt Wilczyński, 24 lipca 2012
Fot. Witt Wilczynski
Pociągi dotarły, pogoda dopisała! Festiwal w Czeremsze to były trzy dni magicznej aury i świetnej muzyki. Największym muzycznym zaskoczeniem byli... Amerykanie, ale inni wykonawcy nie pozostali wcale w tyle.

Festiwal w Czeremsze rozpoczął się w piątek, zanim jeszcze dotarł pociąg festiwalowy, od... dyskusji o tym, "Czy wyjście folku z cienia ochroni folklor od zapomnienia?". Konferencja rozpoczęła się z opóźnieniem - część uczestników docierała różnymi drogami a tego dnia na kolei było sporo opóźnień (niemniej lokalnie z Siedlec do Czeremchy było "wporządeczku" i maszynista nadrobił opóźnienia). Głos w dyskusji wzięło całkiem sporo osób z różnych folkowych środowisk. Remigiusz Mazur Hanaj mówił o tym, jak od punk rocka dotarł do muzyki tradycyjnej przez kasetę z nagraniami kurpiowskimi, których pierwotnie nie rozumiał ze względu na kurpiowską gwarę. Weronika Grozdew-Kołacińska mówiła o zmienności w kulturze tradycyjnej na przestrzeni lat. Lubomir Puksa ze Słowacji, spec od win i kuchni, w prostych a obrazowych słowach porównał muzykę tradycyjną ("gulasz") do folku ("gulasz z chilli - folkmetal, gulasz z marihuaną - reggae"). Panie pieśniarki z Wólki Terechowskiej nie ukrywały, że nie mają nic przeciw temu, by ludzie śpiewali ich pieśni po swojemu, a one zaśpiewają tak jak zawsze i będzie dobrze. Nie zabrakło głosu mediów (m.in. Radio Bydgoszcz, RadioWid i Folk24.pl) na temat prezentowania folku i jego faktycznym braku w tzw. "mainstreamie" a także przedstawiciela folkowego businessu. Sławomir Król, impresario zespołu Jarzębina, odsłaniał kulisy "Koko Euro spoko" i apelował o stworzenie alternatywy dla niechętnych folkowi oficjeli "świata muzycznego businessu". Były też różne głosy socjologów na temat zanikania więzi w społeczeństwie a także głos władz lokalnych. Powyższe tematy nie były jedynymi - zebrałem te, moim zdaniem najciekawsze. Było to w założeniu bardziej spotkanie grupy ludzi niż formalne spotkanie panelowe - i rolę swoją spełniło.

Po przerwie Magdalena i Sujan Pandey zaprezentowali slajdy z Nepalu i zaprosili do odwiedzenia tego ciekawego kraju. Słuchacze egzotycznych opowieści z podnóża Himalajów poczęstowani zostali oryginalną, nepalską masala tea.

Część koncertowa przyniosła wiele niespodzianek. Pierwszego dnia, w piątek, czeska grupa Bezobratri przywiozła z sobą nastrojową i quasi-tradycyjną nutę zbliżoną klimatem do naszej Kapeli Ze Wsi Warszawa, Kapeli Drewutnia czy szwedzkiej Hedningarny. Czeremszyna zagrała do tańca, energetycznie, prezentując także fanom, tak miejscowym jak i przybyłym z różnych stron Polski i świata, kilka zupełnie nowych utworów. Było to wysokie postawienie poprzeczki kolejnej grupie, której przybycie na festiwal było pewnego rodzaju eksperymentem.

Od kilku lat bowiem obok kapel folkowych na festiwalu pojawia się zespół, znany z "mainstreamu", który jednak w jakiś sposób do tradycji, folku się odnosi - gościło m.in. VooVoo i Kroke,  tym razem przyjechał projekt Czesław Śpiewa. Frekwencyjnie - strzał w dziesiątkę, piątkowa publiczność była najliczniejsza, choć w dużej mierze przybyła właśnie na Czesia.

O ile projekt Czesław Śpiewa na płytach brzmi całkiem nieźle, to na scenie w Czeremsze całość wyszła lekko chaotycznie. Był to z jednej strony powrót do buntowniczych lat 80 i namiastka starego Jarocina (picie dużych ilości wina na scenie, przerywanie kawałków na gadki z publicznością),  z drugiej strony odniosłem wrażenie, że siła Czesia na scenie nie polega na muzyce jako takiej tylko na kreowaniu swoistego nieprofesjonalizmu i robieniu z siebie "sympatycznego nieudacznika". O ile lata temu "Piosenka Młodych Wioślarzy" Kultu czy nawet popisy Axl'a Rose'a w latach świetności Gunsów miały swój przekaz, tak Czesio trafił głównie w tzw. publiczność "hipsterską", dla której ma być "fajnie i wywalone w kosmos". Takie to przynajmniej sprawiało wrażenie dla folkowego oka i ucha. Szkoda, że Czesio nie zagrał więcej solowych utworów na akordeonie. Z drugiej strony muzyków ma niezłych i alternatywny rock zabrzmiał momentami bardzo porządnie - choć to w rzeczy samej kapela nie na ten festiwal... Niemniej chwała włodarzom festiwalu za eksperyment. W części stricte tanecznej DJ Wojcio odpowiednio generował etno-beat z bałkańską, cygańską i klezmerską nutą.

Następnego dnia, w sobotę, ruszyły warsztaty - jedni wirowali w rytm tradycyjnej muzyki, inni zawzięcie wybijali rytmy na bębnach wszelakich pod okiem Słomy. Nie zabrakło warsztatów kulinarnych, które zebrały nadzwyczaj liczną publiczność - co też niespecjalnie dziwi, gdyż warsztaty kuchni nepalskiej nie trafiają się codziennie, nawet na dużych festiwalach folkowych. To był strzał w dziesiątkę, nie jedyny na tym festiwalu.

Odkryciem tego dnia była amerykańska formacja Blasting Company. Młode chłopaki z dęciakami zapodali zaiste niesamowitą mieszankę, którą można by określić jako "gypsy-dixie". Połączenie uderzenia rodem z Nowego Orleanu ze szczyptą nuty klezmerskiej i potężną dawką bałkańskich dęciaków było sztuką samą w sobie a jednocześnie rozkręciło publiczność. Panowie grali jeszcze za widna (podobnie jak dzień wcześniej Bezobratri), niemniej dla chętnych do "wirowania" nie stanowiło to żadnego problemu. Tańczyli wszyscy - i młodzi, i starsi, a zespół złapał świetną interakcję z publicznością i na zawołanie "szybciej, szybciej!" zagrali... szybciej. Po koncercie udało mi się porozmawiać z wokalistą grupy - opowiedział mi o swoich ukraińskich korzeniach i fascynacji muzyką bałkańską i europejską. Blasting Company są właśnie w trasie - przybyli z Finlandii i potem ruszyli na Litwę.

Jako drudzy tego dnia wyszli młodziaki z węgierskiej formacji Sheket. Widać było i słychać, że kombinują, poszukują, jak tradycję pożenić z nowoczesnym graniem. Była to swoista "pizza po góralsku" tudzież "leczo kebab" czyli parafrazując słowa Lubomira z konferencji - muzyczny spód pizzy od klezmerów, wypełnienie węgiersko-rumuńskie przemieszane z "festiwalem w Guczy" oraz dodatkami metal-coreowymi i hip-hopowymi. I te hip-hopowe momenty były de facto najciekawsze, szkoda, że szerzej nie rozwinęli tematu.

Megitza oczarowała i zaczarowała - tak niezmordowanego konferansjera, Staszka Jaskułkę, jak i publiczność. Fuzja nuty góralskiej i romskiej, przepiękny, silny i wręcz rockowy głos, świetna gra na kontrabasie i znakomici muzycy w tle (tzn. nie narzucający się scenicznie, za to zawodowcy w każdym calu) - to była kwintesencja grupy Megitza Quartet. Zakopane i Podhale, cygańskie tabory Nowego Targu - ale również tradycyjny jazz z Chicago, szczypta klezmerki i nuty bałkańskiej (w tym greckiej) porwały publiczność na tyle, że Megitza licznie bisowała oraz usłyszała, zaśpiewane przez publiczność, gromkie "sto lat, sto lat, sto lat, sto lat niechaj żyje nam!". Kłaniam się również i dziękuję za wspaniały set!!!

Orkiestra dęta z Berlina - Di Grine Kuzine, miała zatem twardy orzech do zgryzienia - ale dali radę! Niemiecka precyzja i zacięcie do równego, marszowego grania w połączeniu z nutą bułgarską, bałkańską i rosyjską zabrzmiały znakomicie! "To taki folkowy Rammstein" - słyszałem od ludzi pod sceną, "Raczej Kraftwerk" - odpowiadałem. I faktycznie,  "Das Modell" w wersji balkan-dętej wręcz aż się prosiło! Zabrzmiała za to kapitalna wersja, doskonale znanego i wielokrotnie przerabianego utworu "Popcorn", zagrana - mówiąc stołeczną gwarą - "w tak zwane deseczkie!".

Po koncercie rozkręciły się aż trzy aftery. DJ Wojcio grał w plenerze, w sali GOK-u zapanowali bezapelacyjnie Amerykanie serwując imprezę taneczną, będącą połączeniem dansingu i bałkańskiej balangi rodem z Ferentari, a w sali jadalnej była okazja do pośpiewania z Megitzą i Czeremszyną - pieśni romskich, góralskich i podlaskich, z ciekawym akompaniamentem. Do kwater docieraliśmy, gdy już z wolna świtało...

Trzeci dzień to konkurs kulinarny, liczne stragany z dobrem wszelakim, folkowym i quasi-folkowym, finały warsztatów oraz, rzecz jasna, koncerty. Najpierw mistrz bębnów - Słoma, z formacją Przedwietrze, zaprosił na folkowo-reggaeową wycieczkę, następnie słowacka Hrdza zabrała w przepięknie nostalgiczną i folkrockową podróż do górzystej Słowacji a po nich, ponad dwugodzinnym setem, białoruski bard Todar Wajciuszkiewicz z zespołem WZ Orkiestra zakończył muzyczną część festiwalu. Pociąg festiwalowy poczekał!

Tegoroczna edycja "Z wiejskiego podwórza" udała się naprawdę dobrze, kapele, pogoda i publiczność dopisały. A to jeszcze nie koniec! Od wtorku do soboty trwają jeszcze warsztaty śpiewu białego i pokazy filmów.

XVII Festiwal Wielu Kultur i Narodów Visegrad Wave "Z wiejskiego podwórza", 20-22.07.2012, Czeremcha
Portal Folk24.pl był patronem medialnym wydarzenia.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter folkowy
Pokaż menu